A idąc Twoją argumentacją - skoro ilość zajęć nie jest przerażająca, to co z tego, że przez parę godzin w weekend trzeba być na uczelni?
Tylko że za parę godzin w weekend w pracy to tobie płacą, a za kilka godzin w weekend na uczelni płacisz ty. To jest ta różnica.
Przeliczając na pieniążki, to wydaje mi się, że studia dzienne są zwyczajnie tańsze. Nawet jeśli mniej zarobisz, bo popracujesz 3/4 etatu zamiast pełnego, to różnicy po prostu nie wydasz na czesne.
Poza tym, nie chcę demotywować pytającego, ale często młody programista myśli, że potrafi całkiem sporo, a prawda jest taka, że potrafi żałośnie mało. Szczególnie przed pierwszą pracą. Może nie od razu pracę znajdziesz, może trzeba będzie jednak zahaczyć się w McD. A czesne trzeba płacić...
No, ale mniejsza z tym - jeśli droga mieszkanie <-> studia, studia <-> praca, i mieszkanie <-> praca zajmuje po 30 minut. Zajęcia masz 1,5h o 9 i 1,5h o 13, to ile godzin przepracujesz takiego dnia? Bo przed zajęciami nie opłaca się iść do pracy, w przerwie mógłbyś niby wpaść na godzinę, ale to się po prostu nie opłaca, zostają 3h po zajęciach, ale w robocie będziesz późno, możesz nie być już efektywny, możesz nie mieć kogo spytać w razie czego (bo prawie nikogo już w biurze nie ma). To ja już wolę móc chodzić do pracy jak chcę w ciągu tygodnia niż napinać grafik i balansować między pracą a zajęciami co do minuty.
:D
To ci powiem może tak realnie, bo akurat to robiłam, tzn. pracowałam i chodziłam na zajęcia na dzienne. W pierwszym rzucie wykreślasz z planu zajęć wszystkie projekty - jak zrobisz to przyniesiesz na konsultacje, w pracy uzgodnisz tego dnia przesunięcie godzin. Następnie wykreślasz wykłady, co do których wiesz, że są beznadziejne. Możesz mnie teraz moralizować o tym jak to nie ma sensu chodzić na studia jak nie chcesz na nie chodzić, ale jeśli byłeś na absolutnie wszystkich wykładach, to musisz wiedzieć, że jest to ogromny bullshit. Są wykładowcy, którzy tylko odczytują wcześniej przygotowane slajdy, a slajdy te umieszczają w internecie. Są tacy, którzy przychodzą na wykład pijani i np. w połowie przerywają, by zacząć od nowa, bo zapomnieli co było dalej. Na te zajęcia serio nie warto chodzić. W ostatniej kolejności patrzysz czy jakieś laborki/ćwiczenia są przesuwalne, tj. czy można chodzić z inną grupą, z innym prowadzącym - w dogodniejszym terminie.
Mi po takich modyfikacjach w planie zazwyczaj zostawało 2,5 dnia na uczelni (2 dni od rana do wieczora i jeden poszatkowany). Pozostałe 4,5 dni mogłam sobie rozplanować na pracę, ale szczerze mówiąc wolałam choć ten 1 dzień w tygodniu mieć wolny.
Do tego znajdujesz pracę najdalej 30 min od uczelni (ja miałam w zasadzie różnie, ale programistyczną to 15 minut) i z biurem otwartym w ludzkich godzinach, czyli nie do 16-17... U mnie było do 21 i studentów sporo, więc nieprawda, że nikogo wieczorem nie spotkasz - oni też przecież siedzą wieczorami. Z resztą ja nawet teraz raczej jestem w pracy popołudniu niż rano. A jak kogoś nie ma, to bożesz ty mój, po to mamy XXI wiek, internet, poczta elektroniczna... Wysyłasz maila z zapytaniem i bierzesz się za następną rzecz. Następnego dnia masz odpowiedź i jedziesz dalej. Natomiast co do "możesz nie być już efektywny" to wiesz co, dupna wymówka i tyle... Jak nie czujesz się na siłach wieczorem, to lecisz do pracy na 6tą rano, żeby przed zajęciami zrobić co trzeba. Jak ktoś ma takie dni, że sobie mówi, że dzisiaj wieczorem to ja już nie jestem efektywny, to faktycznie niech idzie na zaoczne... Ale zaraz, czy wtedy da radę w weekend być efektywny? :|