Zainspirowany postem Julka również zdecydowałem podzielić się swoją historią dostania do branży.
Zaczyna się ona w 2016 roku, gdy poszedłem na studia informatyczne na polibudę (zaoczne). Minął pierwszy rok i byłem załamany, bo miałem poczucie, że nie nauczyłem się nic a oceny dobre. Oprócz mini projekcików na uczelnie w wakacje 2017 stworzyłem pierwszą aplikację konsolową, która była tragiczna i ledwo działała. Trochę mnie to zdemotywowało, bo myślałem, że się do tego kompletnie nie nadaje, a ogólnie nie potrafiłem w życiu robić nic. Czekał mnie w najlepszym razie magazyn, produkcja, albo kasa fiskalna, bo nawet do fizycznej pracy mnie nie chcieli :) *(Nic nie mam do tych zawodów i do ludzi w nich pracujących, szanuję każdego. Dla mnie osobiście praca w takim zawodzie wywołałaby depresję) Byłem dla siebie zbyt surowy, przed podejście "miej szybko tu i teraz" więc się szybko poddałem. Wróciłem do programowania w lutym 2018 gdy trzeba było zrobić większy projekt na studia. Kolejna aplikacja, równie tragiczna, mimo że siedziałem nad nią 4 miesiące i dalej nic nie wiedziałem. Zdałem sobie sprawę, że tak naprawdę to programowanie nie jest jakieś mega trudne, ale wymaga czasu i cierpliwości co jest trochę odwrotną wartością dzisiejszych czasów. Dzisiaj wszystko jest tu i teraz. Taka dygresja psychologiczna, ale prawdę mówiąc to nie kod był moim największym wyzwaniem, ale moja psychika. Zrozumiałem, że tutaj nie wystarczy tania motywacja kołczów sukcesu "myśl jak człowiek sukcesu, fake it till you make it" i inne slogany w stylu "dlaczego jeszcze nie masz prywatnego odrzutowca, wystarczy się schylić". Tutaj trzeba złapać się za mordę i zmusić regularnej do pracy bez ocieniana siebie i bycia surowym. No i tak do końca wakacji pracowałem w innym zawodzie i kodziłem sobie lekko po 2-3 godzinki, ale widziałem, że taka nauka nic mi nie daje. Prawie 8 miesięcy programowania po 2-3h i nie umiałem nic. A przecież przerobiłem liczbę godzin równą bootcampowi. Miałem kilka tysięcy oszczędności - rzuciłem pracę i cały kolejny rok nauka po 8 godzin dziennie na pełny etat bez wymówek. Na bootcamp nie poszedłem, bo nie miałem aż 10.000 na wydanie. No i w internecie mnóstwo negatywnych opinii, wiec stwierdziłem trudno, idę najtrudniejszą ścieżką. Nauczę się sam.
Było ciężko, na początku prokrastynacja, ale w pewnej książce wyczytałem, że nawyk wyrabia się w 30 dni. Tak więc pierwszy miesiąc dawałem z siebie ile wlezie i siedziałem do oporu od rana do wieczora każdego dnia. 10-12 godzin dziennie byle by wyrobić sobie nawyk regularnego kodowania. Już po tygodniu miałem dość, zbierało mi się rano na wymioty. Ale też miałem determinację wyrobioną na siłowni. Często zmuszałem się do treningów nawet jak miałem lekką gorączkę. Wiec stwierdziłem, że do kodowania tez sam siebie zmuszę. W końcu to tylko miesiąc. Po miesiącu takiej harówki wrzuciłem na luz, stwierdziłem, że mam nawyk więc już gładko pójdzie. Nie poszło, ale zacząłem luzować i stwierdziłem, że odpoczynek też ważny, bo po takiej 12h sesji nauki to mam sieczkę w bani. Nie będę was oszukiwał - nie udało mi się wysiedzieć codziennie te 8 godzin przed komputerem. To znaczy siedziałem 8 godzin, ale w tle facebook, youtube i inne rozpraszacze itd. Tak więc efektywnie może z 6 godzin dziennie się uczyłem albo nawet 4. W weekendy studia. Jeśli chodzi o wiedzę to brałem wszystko co mi wpadło w rękę i było tanie - udemy, pluralsight, książki, ebooki, darmowe kursy, blogi. Ale najwięcej czasu spędziłem na pisaniu kodu. Nie znałem do końca wzorców, zasad, teorii, ale pisałem, pisałem, pisałem. Już wiem, że to był błąd. Teoria jest bardzo ważna. Napisać każdy może. Będzie działało. Ale odpal potem projekt po miesiącu i ogarnij co robi dana funkcja, dlaczego się tak fatalnie nazywa, klasa czy pakiet ... masakra, rzeźnia, przeklinanie. Nie potrafiłem zrozumieć własnego kodu. Miałem też braki teoretyczne więc potem siadałem mocno do teorii. Znowu praktyka, kolejny projekt, słaby kod i tak w kółko. Taka pętla do ... while. Moja ścieżka nie była najefektywniejsza, bo mogłem od razu pisać "dobry" kod gdybym znał teorię. Ale przez moje podejście 'praktyka -> przerwa -> teoria -> wyciągnie wniosków ze słabego kodu -> refactor' sam sobie wydłużałem drogę. Trudno, człowiek uczy się na błędach. Tak kodowałem równy rok - od października 2018 do września 2019. Kolejne 3 miesiące na rekrutacje no i w styczniu dostałem 1 pracę. Czy było ciężko się dostać? Powiem szczerze - wydawało mi się, że szedłem z olbrzymim zasobem wiedzy jak na juniora, więc byłem zbyt arogancki i pewny siebie. W końcu poświęciłem jakieś kilka tysięcy godzin, a ludzie po 300 godzinnym kursie tez się dostawali. W praktyce umiałem ... nic nie umiałem. Setki wysłanych CV i tylko 3 rozmowy o pracę, więc szybko otrzeźwiałem i spadłem jak Ikar na ziemie. Miałem farta, że ktoś na rekrutacji dostrzegł we mnie ambicję i zapał do pracy, bo inteligenty nie jestem. Matematyka mnie przeraża. Algorytmy kułem na blachę, bo nie wiele z tego kumałem :) Zawsze byłem gościem, który uczy się wolniej od grupy. Wiem i zaakceptowałem fakt, że mogę być tylko klepaczem kodu, a nie wielkim panem, inżynierem. No ale i tak lepiej być klepaczem za kilkanaście tysięcy miesięcznie (*po kilku latach) niż pracować całe życie za minimalną.
Wracając do tematu - wszyscy kumają tylko nie ja, no ale nadrabiam tym, że inni są bardziej leniwi, a ja cisnę do końca i poświęcam 2 x więcej czasu i wysiłku. Obecnie leci 5 miesiąc pracy, nikt mi na szczęście pensji nie redukuje ani nie ucina etatu. Słabo sobie radzę w zawodowej pracy szczerze mówiąc, ale trafiłem na dobry zespół, wyrozumiali ludzie. Klepią mnie po plecach i dodają otuchy. Nikt mnie nie demotywuje, nie głosi morałów, nie narzeka. Ludzie są wyrozumiali i ciągle powtarzają, że potrzebuję jeszcze z 2 lat zanim zacznę naprawdę kumać o co chodzi w tym programowaniu :). Bardziej jestem surowy sam dla siebie niż inni dla mnie. Dlatego własnie kocham tą branżę. W innej branży byłbym wyzywany, za brak efektów, karany finansowo. Tutaj popełniam błędy i ludzie mi tłumaczą co robię źle, co powinien zrobić lepiej i po prostu dziękuję za feedback i daje z siebie 300%, poprawiam babole tak, żeby było dobrze i klient zadowolony. Pomimo krótkiego stażu udało mi się już popsuć kilka kluczowych komponentów, na szczęście nie na produkcji.
Tak więc podsumowując ten długi bełkot - pomimo tragicznego rynku udało się dostać takiej tragicznej osobie jak ja. Na plus był mój status studenta. Na plus spostrzegawczość rekruterów. Na plus, że tylko trochę się zbłaźniłem na rozmowie i akurat padły pytania, na które umiałem odpowiedzieć. Na minus umiejętności i wysokie ego juniora. Więc myślę, że pomimo narzekań ludzi, że niby 300 ludzi na 1 miejsce - dalej da się dostać. Nie wiem czy jest ciężej, szczerze mówiąc nie miałem nic do stracenia więc nie przejmowałem się takim gadaniem, że rynek przesycony itd. Po prostu spróbowałem jak gdyby nie było konkurencji i się udało. Dlatego też radzę wam, nie słuchajcie, że tam 300 osób. Może i jest 300 osób na 1 miejsce, ale skąd wiesz, czy jesteś w top 10 czy top 290? No niestety nie każdy się dostanie do branży, ale próbować do końca warto.