IMO progresywny podatek dochodowy to walka z wrogiem ("bogaczami") porównywalna z https://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Kar%C3%A1nsebes
Jak ktoś jest etatowcem, to raczej nie jest bogaty - gdyby był, nie musiałby pracować na etacie. Dla mnie bogaty człowiek to taki, który ma dość majątku i pasywnych przychodów, by obyć się nawet bez żadnej pracy i nie zbiednieć.
Jak ktoś zarabia na etacie relatywnie dużo, to jeszcze nie oznacza, że jest bogaty. Co innego, jak zarabiasz te 15k od pół roku i generalnie nadal jesteś spłukany lub masz hipotekę na głowie (czyli - wcale nie posiadasz dużo), a co innego, jak zarabiasz przeciętnie, ale nie musisz się martwić o dach nad głową, bo masz dom po wujku.
Jak ktoś prowadzi własną firmę, to też w zasadzie nie jest gwarancją bogactwa.
Mając na uwadze powyższe, progresywny podatek dochodowy obchodzi ludzi rzeczywiście bogatych najwyżej w kategoriach ciekawostki. Musieliby się naprawdę postarać, by musieć go zapłacić i żeby ta słynna redystrybucja podziałała. Prezesów spółek zarabiających po 100k miesięcznie nie ma znowu aż tak dużo, by zrobili różnicę ;)
Druga sprawa to to, że nie widzę sensu rozróżniania źródeł dochodu (a przynajmniej w przypadku osób fizycznych) i rozliczania ich według miliarda różnych zasad, dziesiątek różnych formularzy PIT, wyjątków od wyjątków etc. Jedyny efekt jest taki, że kogo stać na kombinacje alpejskie, to zrobi sobie optymalizację, a kogo nie stać, to będzie bulił wyższe podatki - ergo efekt odwrotny do zamierzonego :D :D :D
IMO jedynym celem progresji podatkowej jest pokazanie, że władza coś robi, żeby walczyć z nierównościami itp. itd.