Wszystko sprowadza się do jednego: jest dobrze, jeśli jesteś szczęśliwy i nie krzywdzisz przy tym innych. Ta implikacja jest na tyle ogólna, że można ją uznać za truizm, ale nie zawsze widać jej konsekwencje.
Po pierwsze: nie zawsze bycie szczęśliwym w danym momencie jest dobre, bo przez to być może długofalowo będziesz osobą znacznie mniej szczęśliwą. Tak może to być z młodymi ludźmi, którzy wyśmiewają w szkole nerdów. Jakkolwiek idiotyczne by to nie było, być może wyśmiewanie innych w jakiś pokraczny sposób zapewnia im -- chwilowo -- szczęście. Ale to się im zwróci. Naprawdę, @othello ma rację. Nie mogę powiedzieć, żebym miał przerąbane w szkole (w sporej części dzięki kilku fuksiarskim zbiegom okoliczności), ale przypadkowo trafiłem kiedyś na parę lat do klasy z tzw. "trudną młodzieżą". Nie żałuję tego, było... ciekawie i solidarnie. Ale wiem, że sporo osób z moich starych znajomych spotka(ła) tzw. szara polska codzienność. Niektórzy z nich być może (choć nie mogę sobie przypomnieć konkretnych przypadków) byli czasami gnojkami. Mało kto dostał się do dobrej szkoły średniej. Sporo osób pracuje właśnie tak, jak napisał @othello: ciężko, fizycznie, nieraz w gównianej atmosferze, za pensję typową dla mojej mieściny (=w okolicach minimum).
Być może tak spędzą resztę życia, narzekając przy okazji na marny los.
Jeśli ktoś był "bossem" w podstawówce, gimnazjum czy szkole średniej, "porządził" sobie przez powiedzmy 5 gówniarskich lat, a potem przez 40 zapieprza na dwie zmiany i jeszcze może ma żonę zaliczoną dzięki młodzieńczej wpadce, to czy globalnie jest szczęśliwy? Czy jest szczęśliwszy od tego nerda, z którego się śmiał?
A co do "nerdów". Ja tam nie wstydzę się przynależności do tej grupy :). Nie pamiętam, kiedy ostatnio by mi to przeszkadzało -- czy to w kontaktach z dziewczynami, czy to w kontaktach z ludźmi :P :P. Wszystko zależy od podejścia do siebie, do innych, od sposobu w jaki to pokazujesz lub po prostu od tego jaki jesteś.
Co do "imprezowania", to ja radzę jednak... spróbować. I pamiętać, że nie musi Cię to kręcić i nie będzie to znaczyło, że jesteś lepszy czy gorszy. Może się jednak zdarzyć, że dopóki nie pójdziesz na dobrą (szeroko pojętą) imprez(k)ę, to się nie dowiesz, że Ci się to podoba.
Masz też prawo nie mieć pierdyliarda "przyjaciół", czy nawet znajomych. I to też jest gites, dopóki jesteś szczęśliwy. Bycie introwertykiem nie oznacza bycia gorszym czy lepszym. Ale tu również dobrze jest spróbować z kimś się zakumplować. Introwertykom pójdzie to wolniej, ale znajomość może z kolei być silniejsza/stabilniejsza. Warto zobaczyć jak to jest móc pogadać o dowolnym problemie, jaki zryty by nie był, z prawdziwym kumplem -- przy browarze lub nie.
Warto się zastanowić: jak chcesz, by Twoje życie na dłuższą metę wyglądało? Nie musi to być oklepany obrazek z setką znajomych, imprezami i tak dalej. Może być spokojniej, możesz nawet być sam i może Ci to odpowiadać. Ale czy na pewno?
Czy "bycie szczęśliwym", programując po lekcjach przez połowę wolnego czasu, a drugą połowę grając w WoW-a, na dłuższą metę będzie korzystne?
Nie chcę nawet powiedzieć, że gry są do bani. Gry bywają super. Można grać i się nauczyć wielu rzeczy, wyrobić sobie charakter i odporność na stres (można też grać 8h dziennie i niczego się nie nauczyć...).
Ja po prostu robię to, na co mam ochotę i nie wstydzę się swoich zainteresowań. Jeśli ktoś by mnie wyśmiał (a w dorosłym życiu to się nie zdarza -- tu już otaczasz się ludźmi na pewnym poziomie), to zapytałbym go, kim ON jest, że myśli, że może się ZE MNIE wyśmiewać -- niech lepiej zna swoje miejsce! Ja mam dwie tony zainteresowań. Z anty-nerdowskich to np. regularna od iluś lat siłownia plus od ok. roku bieganie (na razie półmaraton). Ale też interesuję się fizyką teoretyczną (tak tak, mechanika kwantowa i takie tam), astronomią amatorską, fantastyką, kognitywistyką/przekazywaniem wiedzy (sztuka prezentacji -- różnych rzeczy)... Kto ma mnie wyśmiewać? Ktoś, kto biega maratony (już niedługo, mam nadzieję!), ma 45 w biku i jako prawdziwy astronom amator odkrył dwie komety? Jakoś wątpię, by ktoś taki był pajacem, który ot tak sobie wyśmiewałby innych.
Odnośnie imprez, to ja nieraz miewam od nich całkiem długie okresy postu. Przez miesiąc-dwa (prawie) nic, bo mi się po prostu nie chce. Nic nikomu do tego. Dzisiaj zrezygnowałem ze sporej, fajnej domówki, prawdopodobnie na rzecz... zaproszenia kumpla do mnie na LAN-a ze StarCrafta 2. Nie mam już siły chlać, bo w czwartek byłem na wódzie u kumpeli, wczoraj w pubie ze znajomymi, a jutro szykuje mi się duże chlanie na mieście. Jeśli jednak dzisiaj jakiś dresik podklatkowy wyśmieje mnie, gdy będę taszczył z kumplem monitor, pewnie pokręcę tylko z politowaniem i nie powiem mu tego, co robię przez resztę dni tygodnia -- byle debil nie jest tego wart. Miewałem zresztą tygodnie, gdzie LAN-ów były 4, a imprez 0, i też było dobrze. Nic nikomu do tego.