Przeczytałem wiele na ten temat, poznałem na blachę strony wielu "guru" motywacji, personal development etc. (Pavlina, Allen ...), wspierałem się duchowością - zataczałem koła przez new-age, buddyzm, zen, książki Escrivy. Miałem kalendarze na kompie, ścienne, notesy, notesiki, wielkie kartki, małe kartki, listy.
I teraz stwierdzam, że to na nic, jeśli nie ma silnego bodźca. Takim bodźcem może być albo strach, albo marzenie (ale totalne, porównywalne z zauroczeniem). Strach też musi być totalny - jeśli czujesz, że będzie słabo ale i tak jesteś w stanie to zaakceptować, bo nic takiego ostatecznie się nie stanie, to też się nie liczy.
Prokrastynacja to czysty hedonizm który wszedł w nałóg. Lenistwo, brak motywacji, poczucie bezpieczeństwa z tym, co jest dookoła (to chyba najważniejszy czynnik). Podziwiam osoby prawdziwie dojrzałe, które jak ktoś wcześniej napisał - nawet w depresji robią to, co powinni. Po prostu trzeba olać to jak się z czymś czujesz i to zwyczajnie zrobić. Szukać roboty, która sprawia przyjemność można do samej śmierci - każda robota będzie wywoływała ten sam mechanizm odpychania, nie ma bata żeby było inaczej (oczywiście środowisko, predyspozycje, atmosfera też są bardzo ważne). Sukces powinien sprawiać przyjemność, praca jest tylko środkiem.
Wszelkie fora o prokrastynacji to kolejna możliwość, by nie robić tego, co się powinno, ale czuć się z tym lepiej bo się "walczy z chorobą" i "dzieli doświadczeniami". Tak samo działa surfowanie po "motywacyjnych stronach", sprzątanie pokoju przed nauką, odkurzanie i medytacja ;].