Ja to bym rozliczył poprzez rzucenie wypowiedzenia xd
Nie chcę rzucać papierami, bo niektóre projekty wymagają pracy na miejscu, np. praca z prototypami urządzeń, których jeszcze nie ma na rynku.
A jeśli projekt tego nie wymaga, ale klient się upiera, to mogę dojeżdżać, klient nasz pan - ja mogę się dostosować do wymogów.
Tylko na jakich warunkach i jak to rozliczyć?
Czy to co napisałem w pierwszym poście jest OK?
Jak umawiamy się w zespole, że w jakiś dzień wpadniemy do biura, to wpadamy i nikt nie robi z tego dramy. Jak ktoś nie wpadnie, to też nie ma problemu. Gdybym zatrudnił się full remote, to podbicie stawki o czas + dojazd byłoby minimum. Co do pracy na własnym sprzęcie itd. to nie zawsze się sprawdzi, bo mogą być jakieś realne powody takich wymagań, a nie jedynie wizualizacja mokrego snu jakiegoś speca od korpo security.
Też nie o to chodzi, lubię spotykać się z ludźmi, o ile sam o tym decyduję, więc nie mam z tym problemu :)
Chodzi o przypadek, gdy klient lub pracodawca odgórnie wymaga pracy hybrydowej lub całkowicie w biurze.
Jeżeli ten klient jest dużym klientem, to nie ma przestrzeni do negocjacji. Nie ważne jakie są potrzeby, zmiana wymagań potrwa wieki i nikt tego nie zrobi dla nowego ludka. Na trochę primabalerinowania można sobie pozwolić oczywiście, ale ciężko powiedzieć na ile, bo wszystko zależy jak cię postrzegają i jak bardzo im się pod d. pali.
Pytanie, czy niezbędny (wynikający z charakteru projektu lub wymagań klienta) dojazd do klienta można potraktować jako część obowiązków w ramach programowania (na B2B) i po prostu zabilować jako czas pracy, gdy nie jest to wprost opisane w umowie? :)