Temat przewija się na forum od czasów starożytności i przewijać się będzie dalej, kiedy nasze prawnuki będą utrzymywać nasze DDD CQRS Event Sourcingowe Java Legacy Foobary, dlatego postanowiłem parę swoich przemyśleń na ten temat wyskrobać. Postaram się podejść do rzeczy praktycznie i opowiedzieć jak było, co mi się podobało, dla kogo studia są, dla kogo nie są i co zrobić, żeby coś ze studiów wyciągnąć. Jako że każdy z nas jest inny, dla jednego studia będą super, dla drugiego nic nie dadzą, to wtrące tu troche subiektywnych opinii i kawałek swojej historii, żeby młodzi gniewni łatwo mogli się zorientować, czy są mną sprzed 5 lat. Jak was to nudzi to przeczytajcie tylko początek.
Źródła: własne doświadczenia, historie kilkunastu kolegów z różnych uczelni, wizje od przedawkowania kofeiny, chłopski rozum
UWAGA! Wątek jest pisany pod kątem studiów na kierunku informatyka, dla osób, które chcą zostać zwykłymi programistami (nie w jakiejś niszy, nie projektować procesory).
-
Dla kogo są studia?
Przede wszystkim dla ludzi, którzy nie mają pomysłu na siebie, albo raczkują w temacie informatyki, nie wiedzą w co pójść. Na studiach pobieżnie przelecisz przez dziesiątki różnych tematów i dziedzin i będziesz miał mniej wiecej pogląd na to co ci się podoba, a co nie. Ja na przykład już dużo umiałem i byłem zdecydowany w jakim kierunku idę, więc tutaj trochę się mineliśmy. Swoją drogą był to dla mnie szok, bo właśnie sądziłem, że są dla ludzi, którzy coś już umieją i chcą zostać ekspertami dziedziny - jest dokładnie odwrotnie.
Studia są też dobre, jeśli nie umiesz sam się zmusić do nauki albo zrozumieć czego musisz się nauczyć - siłą rzeczy, żeby zdać będziesz musiał coś robić. -
Czy musze być dobry z matematyki?
Nie. Ja byłem beznadziejny, zagrożenie co semestr. Dopiero na studiach nauczyłem się matematyki i ją polubiłem - zdradze ci sekret, musisz robić dużo zadań. Siadasz i robisz wszystko z podręcznika, istnieje duża szansa, że na egzaminie dadzą ci coś podobnego, skojarzysz, że już to robiłeś i ci się uda. Jak nie jesteś orłem z matmy to raczej jak pierwszy raz zobaczysz jakieś zadanie to sam nie dojdziesz do tego jak je wykonać, albo zabraknie ci czasu, więc musisz powtarzać schematy. -
Czy studia są konieczne do bycia programistą?
Nie, raczej w branży nie są. Dostanie się do pierwszej pracy jest dużo, dużo łatwiejsze jeśli jesteś studentem informatyki, ale jeśli nie jesteś i już zdobyłeś pierwszą pracę to raczej nic nie straciłeś w tym zakresie. -
Czy studia są konieczne do awansowania?
Raczej nie są. Niektóre korpo mają takie polityki, że na wyższe stanowiska trzeba mieć papier, ale możesz go zawsze uzyskać na Wyższej Szkole Drukowania Dyplomów w trybie zaocznym. Zresztą - raczej nie chcesz w takiej firmie pracować, jesli masz zajawkę. -
Czy bez studiów znajde robotę?
Może być ciężko, ale celuj w małe firmy, tzw. "januszsoft", oni zawsze potrzebują ludzi za głodowe stawki i nie mają dużych wymagań, zwykle nie posiadają też żadnych rekruterów, więc wszyscy przychodzą po znajomości albo z ulicy. Poszukaj małych firm w internecie, na google maps, popytaj na wykopie, facebooku, forach, spytaj studentów gdzie pracują i czy znają takie miejsca. Będzie ciężka praca za małe pieniądze, ale po roku-dwóch uciekniesz w lepsze miejsce. -
Czy studia coś dają?
Same z siebie prawie nic, ale musisz umieć je poprawnie wykorzystać, omijać to co durne i zbędne, a tam gdzie jest coś fajnego dawać z siebie dużo więcej niż jest wymagane. Na pewno duuuużo łatwiej jest znaleźć pracę. Niektóre firmy szukają TYLKO studentów. Do tego na umowie zlecenie brutto=netto jeśli się edukujesz, więc sumarycznie im się to im bardziej opłaca, abstrahując już od wiedzy kandydata. -
Co z mityczną siecią kontaktów?
Faktycznie się przydaje, mam kontakt z kumplami po studiach i widujemy się na LJUG czy konferencjach. Jeszcze mi to zawodowo nic nie dało, ale prywatnie konsultuje z nimi pomysły czy pytania z dziedzin informatycznych i często dużo sensownych rzeczy podpowiadają. -
Jakie studia wybrać?
Generalnie uczelnie dzielą się na te wymagające przyjmujące elite, średniaki (ja na takiej byłem) i Wyższe Szkoły Drukowania Dyplomów. Jeśli chcesz uczyć się we własnym zakresie, wiesz, że dasz radę i idziesz tylko po papier, żeby łatwiej znaleźć pracę szczerze polecam te trzecie, bo wkład jest praktycznie zerowy, może pare godzin tygodniowo na zaocznym. Średniaki i "elyta" różnią się tylko tym z opowieści moich znajomych, którzy na tych lepszych byli, że pewnie firmy targetują uczelnie jako baza do zdobywania pracowników, więc samo chodzenie tam może ci coś dać (ale nie są to koniecznie dobre firmy, są po prostu duże i znane). Ponadto na tych lepszych wcale nie "uczą" lepiej i nie ma tego całego bałaganu o którym opowiadam niżej - dalej jest, ale jest też więcej wybitnych prowadzących, za to masz większe wymagania i więcej czasu będziesz tracił na przedmioty niepotrzebne.
Średniaków szczerze nie polecam - dużo sie narobiłem, a mało z tego miałem. Jak masz możliwości finansowe i dobre wyniki, to idź na jakąś lepszą. -
Co z mitycznym imprezowaniem?
Mój ulubiony mit studencki, powtarzany w każdym wątku o studiach, że to jest najlepszy okres życia, który trzeba przeżyć. W liceum byłem bardzo towarzyski i co weekend imprezowałem. Na studiach mieliśmy może dwie-trzy imprezy. Wiem, że chłopaki z różnych wsi i małych miejscowości faktycznie wydostali się z jarzma rodziców, dostawali od nich kase i poznawali nagle mnóstwo osób, także byli zachwyceni. Ja miałem już sporą paczkę znajomych, studiowałem w rodzinnym mieście i mieszkałem z rodzicami, a na studia poszedłem się czegoś nauczyć (XD) i niestety tego legendarnego studenckiego życia nie posmakowałem. Musisz się zastanowić, jakie masz warunki - jeśli nie wiesz czy chcesz studiować, a masz taką możliwość, że wyprowadzisz się do większego miasta, pouczysz się czegoś, poimprezujesz, rodzice pomogą ci finansowo, to faktycznie jest to gra warta świeczki. Jeśli myślisz o podrzędnej politechnice, przy okazji dorabiając jako kelner w rodzinnym mieście, bez czasu na imprezy - ja bym się zastanowił, czy tego czasu nie da się po prostu bardziej lepiej wykorzystać. -
Czy studia nauczą mnie być programistą i będę zarabiał tony dolarów?
Nie. Na studiach nauczysz się wiele rzeczy, ale każdą z nich dosyć płytko. Raczej nie zrobią z ciebie dobrego programisty, do tego trzeba bardzo dużo własnej pracy oraz umiejętności miękkich. Na pewno przydadzą ci się w pewnym stopniu w osiągnięciu celu, pytanie brzmi czy będzie to efektywne w twoim przypadku - przez ten czas z odpowiednią determinacją mógłbyś nauczyć się dużo więcej konkretnej dziedziny na własną rękę. Mi osobiście sie przydały i pewnie bym się sam nie nauczył, ale czy było to warte tylu godzin pisania sprawozdań - nie jestem do końca pewien. -
Zaoczne czy stacjonarne?
Byłem na obu - od zaocznych na pewno mniej sie wymaga, ale zajęć jest mniej, są prowadzone na jeszcze mniejszym poziomie. Raczej jak nie pracujesz to idź na stacjonarne, spróbuj załapać stypendium, będziesz jeszcze na tym interesie zarabiał. W trakcie próbuj znaleźć pracę w zawodzie i przenieś się na zaoczne. -
Jestem ambitny, ale nie stać mnie na elitarne studia, co robić?
Na średnich studiach będzie cie zabijać bezsens tego co robisz. W takim wypadku polecam Wyższą Szkołę Drukowania Dyplomów zaocznie (w każdym mieście jest jakaś) i uczenie się na własną rękę tematów które tam pokazą, przy okazji szukaj pracy. Mi się udało jakoś na 4 semestrze. -
Czy studia są trudne?
Nie są. Będziesz miał parę trudnych przedmiotów, na których odpadnie jedna trzecia lub połowa twojego roku, raczej gdzieś na 1-2 semestrze. Nie jest to sprawdzian predyspozycji czy wiedzy - jest to sprawdzian wytrwałości. Sam orłem nie byłem i znam wielu, którzy nie powinni się na tych studiach nigdy znaleźć, ale je ukończyli. Na studiach najbardziej liczy się wytrwałość, ludzie, którzy odpadli uznali, że nie dadzą rady, albo im się nie chciało, czasami uświadomili sobie, że to nie dla nich. Każdy kto próbował, niezależnie jak głupi by nie był studia ukończył. W zasadzie to najważniejsza lekcja, którą dała mi uczelnia - ślimak wygrywa wyścig z królikiem. -
Czy studia nie są dla mnie?
Jak umiesz już sporo rzeczy do bycia juniorem, może masz jakieś znajomości ze świata IT, kogoś kto mógłby trochę mentorować, podpowiedzieć czego trzeba się nauczyć, to może warto spróbować jak najszybciej wbić się w rynek pracy na własną rękę i czas, który byłby poświęcony na sprawozdania spędzić podwyższając kompetencje. -
Jak nie pójdziesz będziesz żałował!
Zależy, ale raczej nie. Jak pójdziesz to też pewnie będziesz żałował, że w tym czasie nie robiłeś czegoś innego. -
Później nie będzie chciało ci się robić tego dyplomu, a okaże się przydatny!
Częsty tekst rodziców. Nieprawda, pójdziesz na pseudouczelnie po sam dyplom, tam jest mnóstwo osób w wieku 30-50 i bardzo mało się wymaga. -
Dyplom z jednej uczelni jest ważniejszy w oczach pracodawcy niż z innej
Kolejny częsty tekst rodziców. Nie, nikogo to nie interesuje, wszystkie polskie uczelnie trzymają poziom dna patrząc na poziom globalny. Niektóre korpo z rejonu konkretnie rekrutują na danych uczelniach, więc może ci się to przydać do pierwszej pracy, będąc na lepszej uczelni. Ja i tak wole małe firmy produktowe, tam mi najlepiej, więc mnie to nie interesuje.
Porady do studowania:
-
Dobry wywiad
To jest absolutna podstawa. Znajdź kolegów z wyższych semestrów, którzy wiedzą na jakie przedmioty warto chodzić, a na jakie nie warto, kto dużo wymaga, kto niczego nie wymaga. Ułatwi ci to życie i oszczędzi setki godzin na przestrzeni studiów. -
Nie idź na wykłady
Zdarzają się warte uwagi, ale tego dowiesz się od starszych kolegów. Większość jest bezużyteczna, wykuj to co masz wykuć i przyjdź na ostatni wykład napisać egzamin, w tym czasie ucz się na własną rękę. Wielu prowadzących daje zwolnienia/podwyższenie oceny na obecności (przecież bez tego nikt by nie przychodził ich słuchać). Skorzystaj z tego, ale musisz wiedzieć kto daje takie bonusy, a kto nie, bo to się czasami okazuje przed samym egzaminem. -
Kombinuj na słabych przedmiotach, daj z siebie 200% na tych, które cie interesują
Z przedmiotów typu "Ochrona Własności Intelektualnej" rób wszystko, żeby zrobić absolutne minimum, skupiaj się na przedmiotach, które dają ci radość. Przyjdź do prowadzącego, powiedz, że chcesz zrobić coś więcej, poproś go o jakiś indywidualny projekt. Oszczędzaj wszystkie godziny z głupot, żeby wydać je na rzeczy ważne. -
Nie ignoruj kontaktów międzyludzkich
Generalnie bardzo pozytywnie wspominam studentów i jako osoba towarzyska sporo ich poznałem, z częścią z nich dalej mam kontakt i rozwinęło mnie to nie tylko zawodowo, ale jako człowieka. Masz dostęp do paru setek czy tysięcy osób w swoim wieku - nawet jak jesteś największym na świecie piwniczakiem, spróbuj z tego skorzystać. Sporo osób uważa, że to ważniejsze niż sama warstwa edukacyjna. -
Nie poddawaj się
Wszyscy, którzy nie zdali na moich studiach zrobili to na własne życzenie, bo się poddali. Nie znam żadnej osoby, która się starała, nie ważne z jakimi mizernymi efektami i nie została końcowo przepuszczona. Starsi koledzy będą cie straszyć, mówić nie wiadomo co, ale nie przejmuj się za bardzo. Znam z rodziny wykładowce z innej uczelni i generalnie dziekanat wywiera dużą presje na prowadzących, żeby puszczać nawet największych nieuków. Po prostu pokaż, że ci zależy, rób coś w tym kierunku, nie siedź i myśl że samo się zrobi i jakoś się uda. Oczywiście nie mówie tu o jakiś najbardziej elitarnych kierunkach, ale 90% osób które to przeczyta pójdzie na coś innego (nie, informatyka na PW to nie jest elitarny kierunek).
Moje studia:
Uwaga - długi rant alert, a ja studiowałem informatyke, a nie dziennikarstwo, więc może się to ciężko czytać!
-
Motywacja podjęcia studiów informatycznych
Zajawke na programowanie podłapałem w liceum na lekcjach informatyki, gdzie nasz informatyk zamiast realizować program uczył nas pytań na juniora java (chciał się przebranżowić :D). Naprawdę wiele mi to dało i uważam, że jakbym w tamtym okresie wybrał się do pracy byłbym dużo lepiej przygotowany na rozmowy niż w trakcie studiów (klepałem dużo zadań algorytmicznych, teorii). Lubiłem kod, lubiłem tworzyć rzeczy, miałem takie marzenie, żeby zrobić coś, z czego ludzie będą korzystać. Z matematyki miałem zagrożenie co semestr (taki klasyczny licealny system wymagających nauczycieli w "najlepszych szkołach", w normalnej by to była pewnie 4), ale mature podstawową napisałem na praktycznie maksimum, znowu rozszerzenie bodajże na 24% (ratowała matura z informatyki, z której bez żadnych przygotowań miałem 60-70%). Programowanie było (i chyba dalej jest) uważane w tym okresie za świetny zawód, więc długo się nie zastanawiałem i złożyłem papiery na dwie państwowe uczelnie w moim mieście. Moim celem było rozwinięcie się jako programista i otrzymanie pracy. Studia wyobrażałem sobie jako miejsce, gdzie w końcu nie będę musiał się uczyć nudnych dla mnie rzeczy jak biologia czy chemia, a skupie się na tym, co mnie interesuje. Myślałem, że będą mnie otaczać ludzie, którzy także czują zajawkę, a prowadzący będą posiadać niesamowitą, tajemną wiedzę, którą będę wpajał jak gąbka. No w skrócie byłem totalnym naiwniakiem xD. -
Zderzenie z rzeczywistością
Już tak nie przeciągając swojej nudnej historii - oczywiście wszystko wyszło na opak. Grono studentów to byli ludzie z województwa, którzy lubili grać na komputerze i nie mieli innego pomysłu, to poszli na informatyke. Może z 5-10% widziało wcześniej kod. Oczywiście przez to same podstawy musiały być tłuczone przez pierwsze 3-4 semestry, więc w zasadzie zacząłem cofać się w rozwoju. Proszę sobie wyobrazić, że takie niewiarygodne cuda techniki jak Spring (totalny standard w każdej aplikacji Javowej) były pokazywane na 7 semestrze! Była to jedna z najświeższych rzeczy, która z programowania się przewineła na studiach (wyszedł w 2004 roku).
Wykładowcy to był nieśmieszny żart - głównie stare dziadki, mamroczą coś od 20-30 lat, ogólnie sama podstawa programowa była bardzo nowoczesna (gdzieś w 2000 wymyślili). Szybko zorientowałem się, że chodzenie na wykłady to oczywiste marnowanie czasu - nie dość, że ci ludzie w ogóle nie znają się na przekazywaniu wiedzy to jeszcze przekazują ją w sposób "akademicki", skomplikowany, bardzo, bardzo techniczny, może dobry dla osób, które w temacie siedzą od lat i chcą sobie odświeżyć, ale dla studentów była to masakra.
Warto tutaj wspomnieć, że pójście na "informatyke" chcąc sie nauczyć programowania to może być wielki błąd. U mnie nie było wyboru przedmiotów, były one narzucone. Generalnie wyglądało to tak, że na 8 przedmiotów w semestrze, 2 były związane z programowaniem, 2 były związane z matematyką, a pozostałe cztery to były albo totalne śmieci albo sieci lub elektrotechnika (tej było mnóstwo). Spójrzcie na plany zajęć, sprawdźcie na co faktycznie idziecie. Na mojej uczelni jeden z prowadzących powiedział nam, że teraz wszyscy chcą iść na informatyke, a inne kierunki mają mało chętnych, więc będą zmieniać im nazwy, dodając do nazwy "informatyka". Oczywiście plan się nie zmieni lub zmieni nieznacząco, chodzi tu stricte o kwestie marketingową.
U mnie na studiach daje to około 12-16 przedmiotów związanych w ogóle z programowaniem, z czego połowa to były totalne podstawy, a z reszty kolejna połowa była prowadzona przez ludzi, którzy nigdy komercyjnie nie programowali i niezbyt sie znali na temacie. Z kodowania na studiach nie nauczyłem się praktycznie niczego, po prostu wszystko czego mogli mnie nauczyć wiedziałem już, bo wcześniej się tym interesowałem. -
Co mi się nie podobało?
Przede wszystkim poziom nauczania, jeśli o jakimś nauczaniu jest tu w ogóle mowa. Nie było żadnego ciekawego wykładu przez wszystkie lata studiów, przekazywanie wiedzy jest bardzo trudne i jeśli ktoś to umie, to zakłada kanał na youtube, robi płatne kursy, na uczelni raczej takich nie znajdziesz. Najlepsze co możesz spotkać, to pośmiać się jak dziadek coś powie o piwie albo o tym jak na działce był w weekend czy ponarzekał na rektora. Młodzi tutaj też nie byli orłami, ale zazwyczaj nie dostawali prowadzenia wykładów, na to trzeba sobie zasłużyć, prowadzili ćwiczenia. Na ćwiczeniach już tak tragicznie nie było, niektórzy prowadzący mieli doświadczenie komercyjne i coś sensownego chcieli przekazać. Problem był taki, że nie mieli za bardzo jak - większość studentów to totalne młoty, poszli na kierunek z przypadku, więc poziom dostosowuje się do nich - podobną, jak nie większą wiedze otrzymasz samemu oglądając filmiki z YT czy czytając książki, co każdemu polecam.
Klasycznie muszę ponarzekać na uczelnianych dziadów - kto spotkał, to wie o czym mowa. Siedzi taki gość w czystej teorii od kilkudziesięciu lat, z praktyką nie ma nic wspólnego. Na egzaminie musisz dosłownie cytować jego wykłady, nie chodzi tu o zrozumienie, bo taki gość oczywiście go nie ma, tylko o przyswojenie jak największej ilości materiału w krótkim czasie i zdanie egzaminu. Po studiach szybko zauważyłem, że z osób z najlepszymi osobami tylko mała część osiągnęła sukcesy w pracy zawodowej - nie mówie, że teoria jest zła, ale trzeba ją rozumieć i umieć praktycznie zastosować. Tego cię tam nie nauczą - masz tylko wykuć.
Większość labków i ćwiczeń to pisanie sprawozdań - na Politechnice jest to świętość. Generalny schemat wygląda tak, że przychodzisz, facet robi krótkie wprowadzenie, po czym dostajesz link do moodle i masz tam wejść, przeczytać przygotowane zadania, wysłać je do następnego tygodnia i pod koniec semestru są oceniane. Zwykle kończy się to tak, że bezmyślnie klepiesz "pod schemat" i tracisz mnóstwo czasu, niczego się nie ucząc, co najbardziej boli, bo przecież poprzez praktykę można by było fajnie uczyć sutdentów. Prowadzący nie mają pojęcia ile takie sprawozdanie zajmują, bo zwykle nie tworzyli zadań - przychodzą tylko sprawdzać, zadania stworzył 10 lat wcześniej jakiś profesor. Z tego powodu na każdy przedmiot ćwiczeniowy będziesz tygodniowo palił od 30 minut do 8 godzin (!!!!). Jeszcze bym to wszystko zrozumiał, gdyby ktoś to porządnie sprawdzał, ale generalnie prowadzącym się nie chce, bo jak ci każe naklepać 10 sprawozdań po 5 stron, a studentów ma 50, to musiałby przeczytać 2500 kartek. Oczywiście w jeden wieczór dzień przed wystawieniem ocen. Z tego powodu załączają się losowe kryteria, typu tego lubie, tego nie lubie, tutaj ładniej zrobione ze strony wizualnej, tutaj wykres jakiś w słabej jakości - ogólnie maszyna z Lotto, a sama wiedza studenta jest sprawą drugorzędną. Było sporo takich sytuacji, gdzie koledzy, którzy podesłali puste sprawozdania mieli lepsze oceny niż ja, gdzie akurat tam się sporo namęczyłem i coś tam zrozumiałem. Oczywiście szybko zaczyna się kombinować, korzystać z gotowców, inspirować się kolegami, bo przecież nikt mądry w takiej sytuacji nie będzie się skazywał na tortury.
Jeden z sympatyczniejszych prowadzących wyznał nam, że problem leży już na poziomie doboru osoby do prowadzenia przedmiotu - tutaj sens ciężko znaleźć. Jako specjalista od mobilek, możesz dostać PHP do nauczania, po latach w końcu samemu opanujesz PHP na tyle, żeby go uczyć studentów, ale zmieniają ci przedmiot na jakieś matematyczne symulacje albo C++. Jak w takiej sytuacji możesz czegoś nauczyć studentów, skoro sam za wiele nie umiesz z tych dziedzin? Swoją drogą spytałem gościa, co mu się najbardziej podoba w tej pracy - powiedział, że brak odpowiedzialności, w pracy programisty jak coś popsuje to ma po łapach, a tutaj co by nie zrobił to będzie tak samo, czyli dobrze.
Miałem taki przedmiot, gdzie facet na pierwszych zajęciach przywitał się, dał link do platformy edukacyjnej i kazał co tydzień dawać zadania. Od tego momentu przychodziliśmy co tydzień rano, witaliśmy się i w ciszy robiliśmy zadania na starych komputerach, które uruchamiały się 10 minut (Standard na całym wydziale). Co najlepsze było to podczas pandemii, kiedy kazali nam mimo wszystko przyjeżdżać na zajęcia, więc specjalnie wstawałem rano, jechałem z domu gdzie miałem super komputer ze wszystkimi bajeranckimi programami na uczelnie robić zadania na wraku, gdzie interakcji z kolegami i prowadzącym nie było żadnej. Na jakiś piątych zajęciach jeden ze studentów podniósł rękę - aż wszystkich nas zatkało z wrażenia, że ktoś sie w końcu odezwie. Z 10 minut ją trzymał, zanim prowadzący go zauważył. Zgłosił problem z nieaktualną dokumentacją na platformie, w aktualnej wersji programu nie dało się wykonać ćwiczenia. Prowadzący odpowiedział: "proszę sobie wygooglować". :D
Prowadzący zresztą sami nie bardzo wiedzą na jakim poziomie są studenci i jakie przedmioty wcześniej mieli, panuje podejście profesor nasz pan. Jeden z profesorów miał nawet stronę o sobie na wikipedii i zwykł powtarzać, że na szczęście nie musi nas niczego nauczyć, bo to są studia, a nie szkoła średnia i wszystkiego musimy nauczyć się sami. To w takim razie po co te zajęcia i egzaminy? Swoją droga gość robił sprawdziany z niezrealizowanego przez siebie tematu, bo nie zdążył xD Miałem też takiego, co na ostatnie zajęcia przyszedł dopiero bo zapomniał, że w tym semestrze coś prowadzi. Na następny tydzień zapowiedział sprawdzian, mimo że przedmiot w ogóle się nie odbył. Oczywiście zero konsekwencji.
Dostanie się też kolegom ze studiów - widząc takie patologiczne sytuacje (a było takich przynajmniej kilka na semestr) NIKT nie powiedział nic. Często nawet bronili Alma Mater i prowadzących nawet w sytuacjach ich skrajnej niekompetencji. Wyobraźcie sobie że gość w pozycji władzy ewidentnie robi coś złego, a wy musicie walczyć ze swoimi kolegami, żeby w ogóle porozmawiać o przeciwstawianiu się. O jakimś piśmie czy skardze na zachowania można zapomnieć, "przecież nic to nie da i jeszcze się zemści". Faktycznie łatwiej jest po prostu mieć wszystko gdzieś i kombinując przemykać przez szczeble edukacji, ale uważam, że to wszystko dało się zrobić dużo lepiej z korzyścią dla obu stron, a Politechnika mogła być fajnym miejscem.
TL;DR minusów: Strasznie dużo marnujesz czasu na głupoty, większość przedmiotów to żart, prowadzący są niekompetentni i często nawet gburowaci, student na uczelni jest traktowany jako zło konieczne. -
Co mi się podobało?
Studia ponoć są po to, żeby horyzonty poszerzyć i faktycznie tak w moim przypadku było. Poszedłem na nie jako backendowy fanatyk Javy (dobrze, że mnie wyleczyli), po drodzę nauczyłem się czegoś z sieci, sporo Linuxa, administracji, devopsu, frontendu, analizy danych - ze wszystkich tych rzeczy korzystam w zawodzie i jestem za to bardzo wdzięczny. Teoretycznie mogłem się tego nauczyć sam, ale w praktyce pewnie bym nigdy się do tego nie zmusił, a tutaj mnie zmusili i okazało się to fajne.
Niektórzy prowadzący byli super, jakoś tak dwa na osiem przedmiotów było sensowne i wiele z nich wyniosłem.
Moją taktyką na proste przedmioty było proszenie prowadzących o możliwość zrobienia projektu wykraczającego poza materiał, w zasadzie prawie każdy się na to godził, dzięki temu samodzielnie przyswajałem bardzo dużo wiedzy i miałem jakiś cel, do którego mogłem dążyć - takie klepanie w domu jest ciężkie, bo nie jest łatwo znaleźć motywacje i np. pomysł na program. Tutaj prowadzący sami coś od siebie proponowali. Wielki szacunek za to! Przykładowo na zajęciach z AWS napisałem cały program w języku, którego nie znałem (Rust), a potem do deploya użyłem Terraforma - prowadzący był w takim szoku, że zmienił temat ostatnich zajęć, żeby pokazać innym, że tak się da zamiast klikania w UI.
Na pewno nauczyłem się takiego "naukowego podejścia", sposobu myślenia naukowca, wątpienia, stawiania hipotez, szukania ładu w chaosie, przeprowadzania badań, robienia wykresików, pisania sprawozdań, robienia diagramów - podejrzewam, że kiedy już awansuje na architekta czy innego CTO te umiejętności mogą dużo mi pomóc.
Na pewno nauczyłem się wytrwałości i zrozumiałem, że nie ma takiej rzeczy, której nie potrafię się nauczyć, niektóre po prostu przychodzą mi z trudem, ale z czasem stają się łatwiejsze. Tak naprawdę dopiero na uczelni nauczyłem się uczyć samodzielnie, zmuszony przez to, że tak słabo uczyli. Nie wiem, czy bez niej też bym się nauczył.
Poznałem sporo fajnych osób i są to moi kumple nawet po skończeniu, a jak wiadomo przyjaźnie są cenniejsze niż dolary z kodowania, czyli tutaj wielki plus! -
Podsumowanie
Wiem, że o plusach napisałem dużo mniej, ale jestem już dosyć wyczerpany pisaniem, więc dodam od siebie, że z minusami się mniej więcej równoważą, a nawet delikatnie wygrywają plusy. Uważam, że studia mi coś dały i mimo, że mnóstwo tam było bezsensownej harówki, to starałem się wykorzystać ten czas w sensowny sposób i uważam, że mi się udało. Jedyne czego nie wiem, to czy w przypadku decyzji o nie pójściu na studia wykorzystałbym ten czas dużo lepiej - z jednej strony miałem już wcześniej pewną wiedzę i predyspozycje, z drugiej jestem leniwy. Pewnie nie warto było ryzykować, studia to bezpieczny wybór i wszystko skończyło się happy endem.
Pamiętajcie, że to jest też sprawa indywidualna i nawet osoby ode mnie z grupy czy z roku miały inne podejście do studiów. Nie mi jest być sędzia tego kto miał racje, po prostu pamiętajcie, że jak pytacie się o studia w internecie, to ludzie mają mega dużo różnych doświadczen bo pochodzą z różnych sytuacji życiowych, więc ich porady mogą nie być przydatne dla was (dlatego starałem się coś o sobie napisać).
Koniec! Jeśli komuś udało się wszystko przeczytać, to jestem w szoku i gratuluje. Post i tytuł inspirowane są filmikiem pewnego youtubera, z którym w dużej części się zgadzam - polecam go sprawdzić: