Mam takie guilty pleasure. Czasem dla beki słucham jak różni cryptoguru naganiają na youtubie.
Każdy mówi o „inwestowaniu” w shitcoiny i NFT na zasadzie, jak w to wejść, zanim się posypie. Dosłownie, nie ma w tym żadnej wartości i każdy jest tego mniej lub bardziej świadomy. Nikt rozsądny nie wierzy że jakieś shibagówno będzie cokolwiek warte za dwa lata. Skoro altcoiny nie przechowują wartości i nic nie produkują, to aby w grze o sumie zerowej ktoś wygrał, ktoś musi przegrać. Ci co tracą, po prostu się tym nie chwalą w internecie.
Moja teoria jest taka, że blockchain sprawił, iż Ponzi i hazard stały się na nowo nieregulowane i w praktyce legalne. Innowacja jest taka, że skoro coś jest rozproszone, to ciężko znaleźć kozła ofiarnego dla prokuratury. Kilka lat temu AmberGold obiecał nierealistyczne 15% zysku w skali roku. I TO BYŁA WIELKA AFERA. Dzisiaj rugpull o nazwie Squid Game Token nawet mnie specjalnie nie zdziwił. Ot tam, ludzie kupili token za kilka milionów $, nie patrząc nawet, że nie da się go sprzedać. Typowy news w świecie krypto.
Co do samych NFT, to aspekt blockchainowy jest bardzo rzadko konieczny, aby zapewniać niepodrabialność i zaufanie do systemu.
Przykładowo, w księgach wieczystych są zapisane relacje własności do nieruchomości. Nieruchomość to NFT w tym systemie. Możnaby pomyśleć, że tu przydałby się blockchain. Ja jednak nie widzę, ani powodu, ani nie wierzę że to by coś wzmocniło. Nie obejdziemy powierzenia tej kwestii pod kontrolę i obronę państwa. Jak wjedzie Putin i cię wypędzi z mieszkania, to możesz mu pomachać proof of work. On będzie miał proof of tanks.
Analogicznie, nie widzę specjalnie wartości w tym, że akt własności do cryptopunka jest zapisany w blockchainie, a nie normalnie w umowie o przekazaniu praw autorskich i majątkowych.
Ale może jestem boomerem i nic nie rozumiem.