Po wypróbowaniu działania Spotify zastanowiłem się głębiej nad całym tym szumem wokół praw autorskich, w szczególności w tym momencie chodzi mi o utwory muzyczne oraz oprogramowanie.
Z jednej strony z tego co wiem, załóżmy, że robią mi nalot na chatę, znajdują sobie jakąś piracką, niedużą aplikację (powiedzmy program do katalogowania empetrójek wg ID3 tagów za $10). Z tego co wiem nałożą mi za to karę (bodajże X-krotność ceny programu) i jest to z tego co wiem ścigane z urzędu, więc:
- będę to musiał zapłacić, choć autor - osoba prywatna, na drugim końcu świata - tak naprawdę nie będzie wiedział o całej sprawie, nie dostanie za to też złamanego centa, a gdzie ta kasa idzie - też nie wiem (ogólnie niewiele wiem w tych sprawach, wiem, co mi wolno, a czego nie - nie, co jest "potem")
- autor też nie musi być zainteresowany ściganiem kogokolwiek za piracenie jego aplikacji
Z drugiej strony: interesuję się mocno artystami niezależnymi. Są ludzie, którzy produkują muzykę, wydają ją totalnie za free w Internecie i nigdy nie sprzedawali swojej muzyki w żadnej formie. Ich muzyka trafia na serwisy typu Spotify, iTunes albo całe setki "serwisów z muzyką", gdzie jest sprzedawana jak cała reszta muzyki. Gdzie znowu idzie ta kasa - nie mam pojęcia. Wiem, że nie dodali jej tam twórcy, bo zespół rozwiązali jakiś czas temu, a kontakt udało mi się złapać z wokalistą poprzez last.fm tylko
Czuję się uwięziony w tej machinie. Na jakichś nieogarniętych umowach o prawach autorskich sprzedają cudze utwory, kasę pakując do kieszeni, a jednocześnie ścigają ludzi, którzy wg woli autorów utworów nie powinni być ścigani i ta kasa także leci komuś do kieszeni - ale nie autorowi. WTF?
Jeżeli gdzieś tu są poważne błędy w mojej wiedzy i/lub rozumowaniu - proszę kogoś pojętego o naprostowanie.