najważniejszy jest interes firmy czylo o tym dlaczego ilość bułek musi się zgadzać

3

Co rusz spotykają mnie i pewnie każdego z was podobne sytuacje, które nie wiem jak nazwać - chodzi o to, że niektórzy pracownicy starannie dbają o to żeby firma na czymś nie straciła chociaż guzik z tego mają, co więcej zapewne gdyby tylko zachorowali na poważną chorobę uniemożliwiającą im pracę to firma gdyby tylko mogła to by się ich pozbyła - zastanawia mnie więc po co niektórzy pracownicy tak bardzo dbają o interes firmy. Przykłady:

  • w hipermarkecie mam w torebce 10 bułek więc chcąc oszczędzić kasjerce pracy informuję ją o tym, ona jednak i tak liczy bułki - po co ona to robi? Jakby się okazało, że jednak mam 11 bułek to by coś na tym zyskała lub straciła?

  • moja legitymacja studencka jest ważna do końca października, kupuję karnet na siłownię ze zniżką studencką ważny 2 miesiące do początku listopada - pani z wielką łaską zgadza mi się sprzedać taki karnet mimo, że w systemie informatycznym nie musi podawać, do kiedy jest ważna moja legitymacja studencka i nikt potem tego nie będzie sprawdzał - więc znowu co jej za różnica skoro nic na tym nie zyskuje, ani nic nie traci bo jest szeregowym pracownikiem?

  • w dużej korporacji w dziale marketingu ludzie nie wyrabiają się z pracą więc co za problem dla kierownika działu poinformować kierownictwo, żeby zatrudnili dodatkowych pracowników - przecież on za to płacić nie będzie, w dziale księgowym z kolei jest za dużo pracowników, którzy ewidentnie się nudzą a kierownik działu i tak to olewa, bo wie że to nie on zyskuje czy traci.

Może mi ktoś wyjaśnić więc po co niektórzy pracownicy tak dbają o interes firmy, która i tak ich olewa?

0

Sam wspomniałeś, że firma przy pierwszej okazji by się ich pozbyła (wszak ludzi chętnych na kasy nie brakuje). I tak, Pani od bułek ma wyraźne polecenie jak ma zachowywać się przy kasie. Wyglądanie zza kasy czy nic nie zostało w wózku też jest w regulaminie. W dodatku ludzie pracujący jako ochroniarze mają za zadanie.. pilnować kasjerek. Tak więc kasjerka coś zawali - i kończy pracę.
Z siłownią to już w ogóle - bułka to 30gr, ale chociaż w systemie nic nie pisze o ważności legitymacji - jakby to potem "wyszło" to laska ma przerąbane.

0

A jak przyjdzie kontrola "po cywilnemu"? Wątpię, żeby etatowcom jakoś mocno zależało na kondycji firmy - jeśli płaca nie jest silnie uzależniona od wyników pracy to nie ma wielkiej motywacji. MSZ bardziej to właśnie strach przed kontrolą decyduje.

17

Powodów może być wiele. Strach przed zwolnieniem lub karą to tylko jeden z nich -- a przecież dzisiaj dość często stosuje się tzw. tajemniczych klientów.

Inny to odpowiedzialność. Niektórzy ludzie są takimi supersolidnymi mrówkami. Nie muszą mieć ambicji, ale jeśli coś mają robić, to starają się to robić... i to dobrze.

Ot, niektórzy ludzie mają zasady. I to pożyteczne. Jeśli na coś się umówią, to starają się umowy dotrzymać. Przynajmniej w miarę możliwości. Fakt, że takie coś w ogóle może wydawać się dziwne i nie na miejscu, jest cokolwiek... odrażający.

Czasami to trzymanie się umów i nakazów może być niekorzystne, ale to raczej wyjątki, nie reguły. Np. gdy tramwaj stanie w korku pomiędzy przystankami i kontroler biletów skasuje wszystkich tych, którzy mieli bilet tylko na 15 minut i normalnie (zgodnie z rozkładem) by dojechali, ale przez 20-minutowy postój nie mieli szans. No co -- przecież na rozkładach stoi napisane, jak wół, że czasy są tylko orientacyjne. Więc każdy pasażer powinien mieć w kieszeni co najmniej 10 dodatkowych biletów na wypadek, gdyby tramwaj stanął w ultradługim korku!

Takie zachowanie kontrolera byłoby przesadą. Ale liczenie bułek nią nie jest. Szczerze mówiąc, ja raczej się zastanawiam, czy podawanie liczby tych nieszczęsnych bułek nie jest przypadkiem z mojej strony wredne, bo stawia kasjera w niezręcznej sytuacji. Przeliczyć powinien -- bo a nuż się pomyliłem -- ale gdy to zrobi, to może pomyśleć, że ja pomyślę, że mi nie wierzy lub traktuje jak złodzieja. Można więc powiedzieć np. "powinno być 10", co lekko sugeruje, że wiemy, że mogliśmy się pomylić i że nie przeszkadza nam, jeśli ktoś policzy.

Jeśli zaś ktoś się na to liczenie obraża, to wg mnie postępuje wrednie i to w zupełnie nieuzasadniony sposób.

Tak samo z tą legitymacją. Nie starczy Ci na pełne 2 miesiące? To nie waż się ŻĄDAĆ, żeby ktoś Ci te kilka dni doliczył. Nie masz prawa. Ktoś może Ci pójść na rękę, ale nie musi. Nie masz prawa się oburzać, jeśli Ci tego "gratisu"/kredytu zaufania nie udzieli, chyba że np. ta pani na siłce bardzo dobrze Cię zna. To też jest inaczej, gdy na daną siłkę chodzisz rok czy dwa lata, a inaczej, gdy jesteś jednym z wielu sezonowców. W tym drugim przypadku możesz liczyć tylko na to, co jest w umowie. Na regulamin. Na drobne dodatki możesz liczyć, gdy się z ekipą na siłce zakolegujesz, gdy wiedzą że nie masz zamiaru robić wałków. Bo skoro chodziłeś tam poprzednie 2 lata, to na kolejny miesiąc ich przecież nie zwałujesz. A nawet jeśli, to już dawno się "zwróciłeś". I nie, nie ma co gadać, że gdy przyjdzie paromiesięczny sezonowiec/nowicjusz, to warto by go tymi bonusami zachęcić. Takich gości jest mnóstwo i oni i tak rezygnują. Na te drobne bonusy NAJPIERW trzeba sobie zapracować. Bo zaufanie wypłacane jest z dołu, nie z góry!

Gdy ja idę na nową siłkę, znam swoje miejsce. Na starych zdarzało mi się, że ktoś np. pozwolił dłużej trenować i zostać w szatni po godzinach ("tylko zgaś światło...") albo wręcz pozwalał zostać na półgodzinnej przerwie w pracy, bo wiedział, że niczego się nie rozwali/nie ukradnie.

Tak samo z kartami multisport. Regulamin niektórych siłek mówi, że trzeba ZAWSZE okazać dowód osobisty. I posłusznie mam przygotowany. Po X razach mówią, że już mnie znają i że już nie trzeba. Drobne udogodnienie, ale nigdy się nie ośmieliłem go żądać -- na zasadzie "bo jak nie, to się obrażę i wyżalę na forum internetowym" ;)

wiewiorek napisał(a)

Może mi ktoś wyjaśnić więc po co niektórzy pracownicy tak dbają o interes firmy, która i tak ich olewa?

Skąd wiesz, że firma ich olewa? Rozmawiałeś z nimi szczerze? Czy też: bo tak Ci się zdaje, bo wygodnie Ci jest użyć tego "faktu" jako wziętego z powietrza argumentu?


Jest jeszcze inna grupa ludzi.

Nawet nie chodzi o to, że są solidni. Oni są -- oprócz lub zamiast tego -- ambitni.

Nie dość, że to, co robią -- co by to nie było -- chcą robić najlepiej jak mogą w danej chwili, to jeszcze chcą to robić lepiej w przyszłości. Z nich nie ma co się śmiać. Raczej trzeba podziwiać. Bo to bardzo cenne cechy osobowości.

Znam osobiście kolesia, który pracował w pewnej znanej sieci multipleksów kinowych. Zaczynał od najniższego stanowiska. Nakładał popcorn. Ale od samego początku przykładał się do tego, co robi. Nie tylko chciał dobrze nakładać popcorn, ale zauważył pewne nieefektywności i możliwość uzyskania lepszych wyników na sprzedaży przekąsek w kinie. Zauważył też, że system motywacyjny nie zawsze sprawdza się dobrze.

Może uważasz, że powinien to olać, a nie "przejmować się firmą, która go olewała". Może Ty byś ją olał w rewanżu.

A on się przyłożył. Że jest łebski, zaproponował nawet rozwiązanie pewnych problemów w cokolwiek skomplikowanej aplikacji excelowej. Pokazał to. Zaczęli go awansować. Najpierw ma kierownika, potem na kogoś tam, a skończył na zarządzaniu całym jednym kinem (!). Facet nie miał nawet studiów, ale miał coś znacznie cenniejszego. Swój umysł, wytrwałość, pomysły, zdrową ambicję. I chciało mu się zmienić coś na lepsze.

wiewiorek napisał(a)
  • w dużej korporacji w dziale marketingu ludzie nie wyrabiają się z pracą więc co za problem dla kierownika działu poinformować kierownictwo, żeby zatrudnili dodatkowych pracowników

Z całej listy najbardziej prawdopodobne jest to, że to ten koleś zachował się źle.

Ale nie jest to pewne, a przynajmniej gościu mógł mieć jakieś całkiem rozsądne uzasadnienie. Możesz nie znać całego kontekstu. Może np. wiedział, że ma chwilowy dołek w ilości pracy i że on wkrótce minie, a gdyby oddał ludzi do innego działu, to ciężko ich będzie pozyskać z powrotem. Bo np. obetną mu budżet i ciężko będzie wybłagać jego zwiększenie.

Tak czy siak, śmierdzi to pewną nieefektywnością. Dobrzy managerowie potrafią zmieniać alokację zasobów. Z drugiej strony: może to koleś nad nim też zawalił sprawę? Podstawowym zadaniem kierownika działu może być zapewnienie, że jego dział wyrabia się z robotą. To mamy zapewnione. Ale dopiero kierownik tego kierownika odpowiada za rozdział pracowników pomiędzy działami.

Choć nawet gdyby tak było, kierownik działu powinien o tym poinformować. Tak postąpiłby prawdopodobnie idealny kierownik działu. W dużej korporacji łatwo stracić "the big picture" i dlatego osoby, które je widzą i które dbają o efektywność całości są tak cenne. Kto wie -- gdyby premie motywacyjne i pomiary wyników były dobre, to może nakłoniłyby kierownika działu do oddania nadmiarowych pracowników. To, że wykonuje tę samą robotę przy redukcji wykorzystania zasobów np. o 30% powinno dobrze wyglądać w raporcie kwartalnym...

Idealny kierownik patrzyłby też w górę i w bok i przynajmniej zgłosił, że marnotrawi zasoby (ludzkie czy jakiekolwiek inne). Ale nie jest powiedziane, że idealna kasjerka nie policzyłaby bułek, a idealna pani na siłowni "przedłużałaby" termin Twojej legitymacji.

Widzisz, to nie tak, że zawsze trzeba robić to, co klient by najbardziej chciał w danym momencie. Można to sprowadzić do niedorzeczności: pani kasjerka mogłaby nie liczyć połowy -- albo nawet wszystkich -- towarów. Klient na pewno by do takiego sklepu często przychodził! (i powodował same straty...) Pani na siłowni mogłaby każdemu dawać tylko karnety studenckie i w ogóle nie patrzeć na legitymacje (a że siłki przeważnie cienko przędą, to i ta by szybko upadła).

4

Ty tak poważnie? o_O

  • w hipermarkecie mam w torebce 10 bułek więc chcąc oszczędzić kasjerce pracy informuję ją o tym, ona jednak i tak liczy bułki - po co ona to robi? Jakby się okazało, że jednak mam 11 bułek to by coś na tym zyskała lub straciła?

Widać że nie masz pojęcia o tej pracy. Jest ewidencja produktów i wszelkie "braki" odbija się pracownikom z pensji. Co więcej gdyby ktoś zauważył że kasjerka "przepuściła towar" to od razu wylatuje.

  • moja legitymacja studencka jest ważna do końca października, kupuję karnet na siłownię ze zniżką studencką ważny 2 miesiące do początku listopada - pani z wielką łaską zgadza mi się sprzedać taki karnet mimo, że w systemie informatycznym nie musi podawać, do kiedy jest ważna moja legitymacja studencka i nikt potem tego nie będzie sprawdzał - więc znowu co jej za różnica skoro nic na tym nie zyskuje, ani nic nie traci bo jest szeregowym pracownikiem?

jw. jak się ktoś zorientuje to pracownik dostaje karę / naganę lub wylatuje.

  • w dużej korporacji w dziale marketingu ludzie nie wyrabiają się z pracą więc co za problem dla kierownika działu poinformować kierownictwo, żeby zatrudnili dodatkowych pracowników - przecież on za to płacić nie będzie, w dziale księgowym z kolei jest za dużo pracowników, którzy ewidentnie się nudzą a kierownik działu i tak to olewa, bo wie że to nie on zyskuje czy traci.

Ty chyba nigdy nigdzie nie pracowałeś... Zwykle jest tak że kierownicy działów maja pewien określony budżet i w jego ramach zatrudniają pracowników. Czasem mają też limit etatów. Kierownik może sobie requestować o więcej środków na pracowników, ale zwykle nie ma szans ich dostać - jak sie nie wyrabiają z robotą to pewnie pracownicy leniwi. Z drugiej strony kierownik który dostaje za dużo nie będzie nikomu o tym mówił, bo mu tą nadwyżkę zabiorą, a potem jak będzie potrzebował to mu już nie dadzą.

9

Nie bierzesz pod uwagę tego, że niektórzy ludzie po prostu chcą wykonywać swoją pracę dobrze? To takie dziwne?

Dlaczego pracownik ma się nie przejmować tym, co się dzieje w jego miejscu pracy? Nie gryzie się ręki, która karmi. Równie dobrze mógłbyś spytać po co ta kasjerka w ogóle cokolwiek kasuje, przecież jej to wszystko jedno... Dlaczego zakładasz, że firma olewa pracownika? Nawet jeśli olewa - olewanie firmy w niczym nie pomoże. Wydaje mi się, że to mimo wszystko jest kwestia obydwu stron - lepiej po swojej stronie być w porządku, wtedy przynajmniej nie można mieć sobie nic do zarzucenia.

2

Niektórzy po prostu mają zasady, jak się na coś umówili, złożyli pod tym podpis na umowie, to starają się tą umowę realizować.

2

Ja wiem ze w to ciezko uwiezyc, ale z moich obserwacji wynika ze ludzie przewaznie gdy sa dobrze pokierowani, to naprawde zalezy im by zrobic swoja prace. Z tym ze "dobrze pokierowani" co znacyz odpowiedni przydzial obowiazkow, uczicwe podejscie, budowanie motywacji, uczciwa placa trzymanie sie umowy rowniez przez druga strone.

Patrzac wg. zasady Pareto, 80% ludzi jest w porzadku, zalezy im staraja sie itp. tylko ze bardziej widoczne jest te pozostale 20%

1

@wiewiorek nie przyszło ci do głowy, że niektórzy nie chorują na znieczulicę i chcą wykonywać swoją pracę uczciwie? :D

0

Też się dziwię. Człowiek ma taki instynkt, że jak coś nie jest jego, to nie szanuje. A jednak za komuny wszystko było państwowe, a też byli przodownicy pracy...

0
rafal__ napisał(a):

Też się dziwię. Człowiek ma taki instynkt, że jak coś nie jest jego, to nie szanuje. A jednak za komuny wszystko było państwowe, a też byli przodownicy pracy...

Przodownicy byli głośno chwaleni, a więc to co innego.

0

Imo wszystko zależy od szefa/menadżera, bo jak on olewa firmę i wszytko ma w d, to niezależnie od tego jak bardzo dokładny i pracowity jest pracownik, po pewnym czasie zauważa, że para idzie w gwizdek i dostosowuje się poziomem do szefa, i też na wszytko leje.
W drugą stronę też działa, tzn do pracowitego i porządnego szefa pracownicy się też dostosowują, a nawet jeśli nie, to dobry szef wywala ludzi odwalających pracę.

BTW:
Z przodownikami pracy to dziwne było, bo fabryka dostała zamówienie na x czegoś, a tu nagle wyprodukowali 3x, więc 2x trzeba było gdzieś magazynować co kosztuje, więc fabryka tylko na tym traciła, a przodownicy którzy rozwalili cały plan(bo weź coś zaplanuj, jak nagle się może okazać, że ci 3 razy więcej zrobią) dostawali jeszcze nagrody.

0

Nie mniej jednak, na jakiejś podstawie zaplanowali X, a wyszło 3X, czyli z 2X nie było co robić i jak to były jakieś śrubki, to może i dało się to magazynować, ale jak to było coś dużego to już tylko gdzieś niszczało.
W każdym razie nadprodukcja przynosiła straty.
Mogły być też fabryki półproduktów czyli przez te wyścigi powstawała masa niepotrzebnych półproduktów, które jak były metalowe można było oddać do przetopienia, a jak nie, to albo płacić za magazyny albo wywalić, czyli jakby nie patrzeć nadprodukcja tak samo(albo i bardziej), niszczyła plan jak by to zrobiło niewyrobienie się.

A jak jest gospodarka planowana centralnie, i nagradza się inicjatywy ten plan rozwalające i niepozwalające konstruować nowego sensownego planu, to trzeba zbankrutować.

1
DużaTajemnicaWiedzy napisał(a):

Nie mniej jednak, na jakiejś podstawie zaplanowali X, a wyszło 3X, czyli z 2X nie było co robić i jak to były jakieś śrubki, to może i dało się to magazynować, ale jak to było coś dużego to już tylko gdzieś niszczało.
W każdym razie nadprodukcja przynosiła straty.

Nie, to nie tak, "300% normy" nie oznaczało wyprodukowania 3x za wiele w zaplanowanym czasie, oznaczało zrobienie więcej w jednostce czasu czyli ukończenie procesu szybsze niż planowano. Przecież największymi "celebrytami" przodowników pracy byli m. in. budowlańcy, jak Ty to sobie wyobrażasz, że machnęli ot tak sobie dwa bloki więcej?

0
PS napisał(a):

Przecież największymi "celebrytami" przodowników pracy byli m. in. budowlańcy, jak Ty to sobie wyobrażasz, że machnęli ot tak sobie dwa bloki więcej?

Przy budowie sądu w Piotrkowie Trybunalskim ukradziono jedno piętro. Nic dziwnego, że skończyli przed terminem. ;)

4
rafal__ napisał(a):

Też się dziwię. Człowiek ma taki instynkt, że jak coś nie jest jego, to nie szanuje. A jednak za komuny wszystko było państwowe, a też byli przodownicy pracy...

Może jestem jednym z niewielu ale. Pracuję w małej firemce - kilkanaście osób. Każdy wie, że jak się będzie opierdalał i spychał robotę na innych to to wszystko szlag trafi. Z drugiej strony wiemy też że jak wdrożenie u klienta pójdzie dobrze to i konkretna premia wpadnie (taka specyfika biznesu, że raz wdrożony dobrze system kręci się sam z siebie i dopóki nie zmienią się przepisy/klient nie wymyśli czegoś nowego to na supporcie się nie zarobi). Szefostwo gra z nami w otwarte karty, wiemy na czym stoimy (co nie znaczy, że nie potrafi przyjść i solidnie opierdolić jak się coś zawali. Mi jest dobrze bo wiem, że nie nadaję się na właściciela firmy - urzędy bym musiał chyba wysadzić wszystkie a klientów pozagryzać :). Ja wiem na czym stoję, jak się postaram i zrobię dobrze to mam a jak oleję to nie mam. Wiem też, że jak wszyscy w firmie będą olewać to trzeba będzie szukać innej pracy bo się całość zawali. Pozostaje polegać na współpracownikach, tępić właśnie taką postawę jak Twoja i robić swoje jak najlepiej a będą z tego tylko profity.
Ale mam świadomość, że w korpo to tak nie działa bo tam każdego można zastąpić skończoną liczbą studentów...

0

Przodownicy pracy byli nie tylko na budowach, ale przy wydobyciu i na produkcji też, i z opowieści kilku członków rodziny wynika, że robiło się aby robić, bo jak coś się skończyło w 1/3 czasu, to 2/3 się nie czekało, tylko robiło się dalej(jak był materiał).

Na budowach to początkowo miało sens, bo pojawiła się nowa szkoła polegająca na tym, że wykwalifikowany murarz tylko murował, a całą resztę(przynoszenie cegieł, czyszczenie, zaprawę) robili mniej wykwalifikowani pracownicy których było więcej. Później pojawił się kłopot taki, normy podnosiły się tak, że nie dało się porządnie tego zrobić, a stara szkoła żeby dorównać szybkością nowej musiała partolić robotę.
(Powyższy akapit na podstawie wspomnień twórców nowej szkoły, i mistrzów murarskich którzy na nią przeszli, z jakiejś audycji radiowej na 1. lub 2.)

0

@DużaTajemnicaWiedzy
co Ty opowiadasz?
Za komuny, do pracy szło się po to żeby wódki napić się z kolegami.

0
Igor1981 napisał(a):

@DużaTajemnicaWiedzy
co Ty opowiadasz?
Za komuny, do pracy szło się po to żeby wódki napić się z kolegami.

Powiadam co słyszałem, bo sam jestem za młody żeby wiedzieć z doświadczenia.

6

Poniższy tekst powstał w 1961 roku

....te buciki dziecięce estetycznie wykonane, ale wyłącznie na lewą nóżkę, produkuje pewien zakład, który otrzymuje premie i dotacje jedynie za produkcje. Opracowanie drugiej taśmy, do produkcji również i prawych bucików, wymagałoby inwestycji, trudu, a co najważniejsze zahamowałoby tak wspaniale postawioną produkcje bucików lewych. Jednak fakt, ze na lewe buciki nie ma zbytu, mógłby rzucić cień na ekonomiczną pozycje wytwórni. Zapobiega temu potajemnie organizowane nocą topienie nadprodukcji lewych bucików w rzece.
Jak widać można prosto rozwiązać problem magazynowanie zbędnych produktów.

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1