Powodów może być wiele. Strach przed zwolnieniem lub karą to tylko jeden z nich -- a przecież dzisiaj dość często stosuje się tzw. tajemniczych klientów.
Inny to odpowiedzialność. Niektórzy ludzie są takimi supersolidnymi mrówkami. Nie muszą mieć ambicji, ale jeśli coś mają robić, to starają się to robić... i to dobrze.
Ot, niektórzy ludzie mają zasady. I to pożyteczne. Jeśli na coś się umówią, to starają się umowy dotrzymać. Przynajmniej w miarę możliwości. Fakt, że takie coś w ogóle może wydawać się dziwne i nie na miejscu, jest cokolwiek... odrażający.
Czasami to trzymanie się umów i nakazów może być niekorzystne, ale to raczej wyjątki, nie reguły. Np. gdy tramwaj stanie w korku pomiędzy przystankami i kontroler biletów skasuje wszystkich tych, którzy mieli bilet tylko na 15 minut i normalnie (zgodnie z rozkładem) by dojechali, ale przez 20-minutowy postój nie mieli szans. No co -- przecież na rozkładach stoi napisane, jak wół, że czasy są tylko orientacyjne. Więc każdy pasażer powinien mieć w kieszeni co najmniej 10 dodatkowych biletów na wypadek, gdyby tramwaj stanął w ultradługim korku!
Takie zachowanie kontrolera byłoby przesadą. Ale liczenie bułek nią nie jest. Szczerze mówiąc, ja raczej się zastanawiam, czy podawanie liczby tych nieszczęsnych bułek nie jest przypadkiem z mojej strony wredne, bo stawia kasjera w niezręcznej sytuacji. Przeliczyć powinien -- bo a nuż się pomyliłem -- ale gdy to zrobi, to może pomyśleć, że ja pomyślę, że mi nie wierzy lub traktuje jak złodzieja. Można więc powiedzieć np. "powinno być 10", co lekko sugeruje, że wiemy, że mogliśmy się pomylić i że nie przeszkadza nam, jeśli ktoś policzy.
Jeśli zaś ktoś się na to liczenie obraża, to wg mnie postępuje wrednie i to w zupełnie nieuzasadniony sposób.
Tak samo z tą legitymacją. Nie starczy Ci na pełne 2 miesiące? To nie waż się ŻĄDAĆ, żeby ktoś Ci te kilka dni doliczył. Nie masz prawa. Ktoś może Ci pójść na rękę, ale nie musi. Nie masz prawa się oburzać, jeśli Ci tego "gratisu"/kredytu zaufania nie udzieli, chyba że np. ta pani na siłce bardzo dobrze Cię zna. To też jest inaczej, gdy na daną siłkę chodzisz rok czy dwa lata, a inaczej, gdy jesteś jednym z wielu sezonowców. W tym drugim przypadku możesz liczyć tylko na to, co jest w umowie. Na regulamin. Na drobne dodatki możesz liczyć, gdy się z ekipą na siłce zakolegujesz, gdy wiedzą że nie masz zamiaru robić wałków. Bo skoro chodziłeś tam poprzednie 2 lata, to na kolejny miesiąc ich przecież nie zwałujesz. A nawet jeśli, to już dawno się "zwróciłeś". I nie, nie ma co gadać, że gdy przyjdzie paromiesięczny sezonowiec/nowicjusz, to warto by go tymi bonusami zachęcić. Takich gości jest mnóstwo i oni i tak rezygnują. Na te drobne bonusy NAJPIERW trzeba sobie zapracować. Bo zaufanie wypłacane jest z dołu, nie z góry!
Gdy ja idę na nową siłkę, znam swoje miejsce. Na starych zdarzało mi się, że ktoś np. pozwolił dłużej trenować i zostać w szatni po godzinach ("tylko zgaś światło...") albo wręcz pozwalał zostać na półgodzinnej przerwie w pracy, bo wiedział, że niczego się nie rozwali/nie ukradnie.
Tak samo z kartami multisport. Regulamin niektórych siłek mówi, że trzeba ZAWSZE okazać dowód osobisty. I posłusznie mam przygotowany. Po X razach mówią, że już mnie znają i że już nie trzeba. Drobne udogodnienie, ale nigdy się nie ośmieliłem go żądać -- na zasadzie "bo jak nie, to się obrażę i wyżalę na forum internetowym" ;)
wiewiorek napisał(a)
Może mi ktoś wyjaśnić więc po co niektórzy pracownicy tak dbają o interes firmy, która i tak ich olewa?
Skąd wiesz, że firma ich olewa? Rozmawiałeś z nimi szczerze? Czy też: bo tak Ci się zdaje, bo wygodnie Ci jest użyć tego "faktu" jako wziętego z powietrza argumentu?
Jest jeszcze inna grupa ludzi.
Nawet nie chodzi o to, że są solidni. Oni są -- oprócz lub zamiast tego -- ambitni.
Nie dość, że to, co robią -- co by to nie było -- chcą robić najlepiej jak mogą w danej chwili, to jeszcze chcą to robić lepiej w przyszłości. Z nich nie ma co się śmiać. Raczej trzeba podziwiać. Bo to bardzo cenne cechy osobowości.
Znam osobiście kolesia, który pracował w pewnej znanej sieci multipleksów kinowych. Zaczynał od najniższego stanowiska. Nakładał popcorn. Ale od samego początku przykładał się do tego, co robi. Nie tylko chciał dobrze nakładać popcorn, ale zauważył pewne nieefektywności i możliwość uzyskania lepszych wyników na sprzedaży przekąsek w kinie. Zauważył też, że system motywacyjny nie zawsze sprawdza się dobrze.
Może uważasz, że powinien to olać, a nie "przejmować się firmą, która go olewała". Może Ty byś ją olał w rewanżu.
A on się przyłożył. Że jest łebski, zaproponował nawet rozwiązanie pewnych problemów w cokolwiek skomplikowanej aplikacji excelowej. Pokazał to. Zaczęli go awansować. Najpierw ma kierownika, potem na kogoś tam, a skończył na zarządzaniu całym jednym kinem (!). Facet nie miał nawet studiów, ale miał coś znacznie cenniejszego. Swój umysł, wytrwałość, pomysły, zdrową ambicję. I chciało mu się zmienić coś na lepsze.
wiewiorek napisał(a)
- w dużej korporacji w dziale marketingu ludzie nie wyrabiają się z pracą więc co za problem dla kierownika działu poinformować kierownictwo, żeby zatrudnili dodatkowych pracowników
Z całej listy najbardziej prawdopodobne jest to, że to ten koleś zachował się źle.
Ale nie jest to pewne, a przynajmniej gościu mógł mieć jakieś całkiem rozsądne uzasadnienie. Możesz nie znać całego kontekstu. Może np. wiedział, że ma chwilowy dołek w ilości pracy i że on wkrótce minie, a gdyby oddał ludzi do innego działu, to ciężko ich będzie pozyskać z powrotem. Bo np. obetną mu budżet i ciężko będzie wybłagać jego zwiększenie.
Tak czy siak, śmierdzi to pewną nieefektywnością. Dobrzy managerowie potrafią zmieniać alokację zasobów. Z drugiej strony: może to koleś nad nim też zawalił sprawę? Podstawowym zadaniem kierownika działu może być zapewnienie, że jego dział wyrabia się z robotą. To mamy zapewnione. Ale dopiero kierownik tego kierownika odpowiada za rozdział pracowników pomiędzy działami.
Choć nawet gdyby tak było, kierownik działu powinien o tym poinformować. Tak postąpiłby prawdopodobnie idealny kierownik działu. W dużej korporacji łatwo stracić "the big picture" i dlatego osoby, które je widzą i które dbają o efektywność całości są tak cenne. Kto wie -- gdyby premie motywacyjne i pomiary wyników były dobre, to może nakłoniłyby kierownika działu do oddania nadmiarowych pracowników. To, że wykonuje tę samą robotę przy redukcji wykorzystania zasobów np. o 30% powinno dobrze wyglądać w raporcie kwartalnym...
Idealny kierownik patrzyłby też w górę i w bok i przynajmniej zgłosił, że marnotrawi zasoby (ludzkie czy jakiekolwiek inne). Ale nie jest powiedziane, że idealna kasjerka nie policzyłaby bułek, a idealna pani na siłowni "przedłużałaby" termin Twojej legitymacji.
Widzisz, to nie tak, że zawsze trzeba robić to, co klient by najbardziej chciał w danym momencie. Można to sprowadzić do niedorzeczności: pani kasjerka mogłaby nie liczyć połowy -- albo nawet wszystkich -- towarów. Klient na pewno by do takiego sklepu często przychodził! (i powodował same straty...) Pani na siłowni mogłaby każdemu dawać tylko karnety studenckie i w ogóle nie patrzeć na legitymacje (a że siłki przeważnie cienko przędą, to i ta by szybko upadła).