Ponieważ w życiu już widziałem kilka takich systemów pisanych przez produktywnych introwertyków
, pozwolę sobie nie drżeć z podniecenia na myśl o kolejnym.
Warto jednak spróbować się postawić na miejscu tych co ów system stworzyli i zadać sobie pytanie: czy rzeczywiście gdyby komunikowali się między sobą więcej, prezentowali wyższy poziom "umiejętności miękkich", to efekt ich pracy byłby lepszy? Typowa sytuacja jest taka, że firma próbuje osiągnąć efekt jak najszybciej, jak najmniejszą liczbą ludzi. Typowy posiadacz "umiejętności miękkich" perswaduje przełożonym, że "nie da się", że trzeba 5-krotnie więcej pracowników itp. i poza tym wymądrzaniem się, nie angażuje się specjalnie. Z kolei "mruk" lub ich grupa, po prostu stara się osiągnąć jak najlepszy efekt z tym co mają.
To czy ktoś potrafi w komputery, nie ma żadnego związku z tym, jak rozwinięte są jego umiejętności społeczne. Jest to taki mit na bazie Rain Mana
i przekonanie, że upośledzenie na jednym polu przekłada się automatycznie na zwiększone umiejętności na innym.
Przekłada się na większe zaangażowanie na tym innym polu.
W ogóle określenie "mruk" jest trochę określeniem negatywnym, ale weźmy ten typowy przypadek o którym mówimy: introwertyzm, plus opcjonalnie jakiś stopień fobii społecznej. Żadna z tych cech nie wyklucza normalnego porozumiewania się w zespole, w którym kierownictwo nie wytworzyło swoimi decyzjami presji, by jeden pracownik traktował drugiego jak przeciwnika. Kilka razy w życiu zdarzyło mi się zaprzyjaźnić z człowiekiem, który gdy go pierwszy raz spotkałem, nie pytany nie mówił praktycznie nic, a po pewnym okresie znajomości okazywało się, że swobodnie i sam z siebie mówił o bardzo wielu rzeczach. Bycie "mrukiem" to tylko w części indywidualna cecha danego człowieka, bo w drugiej części to wina/zasługa reakcji otoczenia. W większości przypadków, po upływie jakiegoś czasu, człowiek przyzwyczai się do swoich współpracowników i wielkich problemów z komunikacją nie będzie - chyba że będzie przez współpracowników traktowany lekceważąco.