Poziom luzu i poczucia humoru w pracy

1

Jaki jest poziom luzu i poczucia humoru u was w pracy? Zastanawiam się, czy sytuacja w mojej pracy jest jakimś wyjątkiem, czy może normą.

Wydaje mi się, że ci pracownicy kierowniczych i nietechnicznych stanowiskach wyobrażają sobie, że aplikacje tworzone w ich firmie robią coś wielkiego, zmieniają świat, czynią dobro itp. Ale nie wiedzą, co kryje się pod maską. Programiści traktują wszystko na luzie. Wszystko wisi na włosku. Podczas naszej wewnętrznej prezentacji działania aplikacji jest tak, że najpierw jest chwila grozy, czekamy i obserwujemy. Jeśli coś zadziała, to nagle śmiech i żarty, bo zadziałało. A jeśli nie zadziała, to też śmiech i żarty, bo każdy się tego spodziewał. Wydaje mi się, że nikt nie bierze na poważnie tego, co robi. Coraz bardziej męczy mnie brak zasad i konieczność słuchania dzikiego śmiechu. Ja jestem jednym z najmłodszych i posiadających najkrótszy staż programistów w mojej firmie, więc jeszcze nie poznałem dobrze zwyczajów panujących w firmach IT. W poprzedniej firmie było na odwrót - atmosfera powagi i strachu, wszystko musiało być idealne. Tak źle i tak niedobrze. Zastanawiam się, jak jest pod tym względem w pozostałych miejscach.

0

Nie nazwałbym takiego czegoś luzem. Bardziej mi tutaj pasuje bycie niezbyt dojrzałym, jeśli wszyscy się cieszą, że coś nie działa. Z drugiej strony to tylko wewnętrzna prezentacja, więc zakładam, że po śmieszkach błędy są poprawiane.

4

A co, jak nie zadziała, to mają płakać i się biczować? :D Lepiej obśmiać problem, a później wziąć się za robotę i poprawić błędy.

1

Nie widze w tym nic dziwnego. Czasem to jest śmiech przez łzy jak wczorajsza sytuacja gdy klient postanowił włączyć testowo produkcje chociaż wiedział, że wiele rzeczy nie było sprawdzone a włączenie było zaplanowane na za tydzień. No i oczywiście, była walka do późnych godzin z błędami bo tak... Ja tam też wole rozładować nerwy śmiechem na spotkaniach, niż rzucaniem siekierą w ścianę.

0

U nas w zespole jest podobnie, choć bardziej żartujemy z przeszkód które piętrzą przed nami inni niż z tego czy coś działa/nie działa u nas ;)

Czasami robimy sobie w kubiku żarty w stylu wymyślania kolejnych "ficzerów" które mogliby nam kazać dorobić. Przy czym są to żarty silnie zależne od sytuacji i kontekstu np. Ktoś kazał nam kiedyś zrobić coś naprawdę absurdalnego zasłaniając się wydajnością (na którą żądane zmiany miały dokładnie zerowy wpływ, ale głupie polaczki głosu nie mają), więc gdy wypłynął na spotkaniu temat "a haszujecie hasła?" to od razu poleciały sugestie rezygnacji z tego albo użycia czegoś w stylu szyfru Cezara w imię wydajności ;)

Poza tym wiecznie przewijają się żarty z doniosłości naszego produktu (tudzież jej braku), stopnia zaawansowania logiki biznesowej (czyli jej braku) i różnych takich absurdów, z którymi walczymy. No i wieczny dylemat wysłać w końcu Jasiowi Fasoli tutoriale do SQL i ryzykować zgłoszenie za harassment czy męczyć się dalej.

Ale ogólnie to to jest taki śmiech przez łzy w sumie.

1

Ja zawsze podchodzę z radością i uśmiechem, nawet do największych fuckupow. Płacz, lament, nerwy oraz pogadanki szefa kodu nie naprawia.

Największy ubaw mam zawsze jak estymujemy zadania np na 4 tygodnie, a klient sie pruje że długo i chce to mieć na gwalt w 2 albo 3 tygodnie. Później, przez czas tejże różnicy mam niesamowita frajde jak klient zgłasza nam, że coś nie dziala. Sam się uparl na taki termin, mimo że było mówione, to teraz niech płaci x2 za fixowanie i porządne testowanie.

Nie ma co się spinać w pracy i wkładać sztywny kij w anusa, bo potem tylko są nerwy. Aaa i jeszcze... Są też tacy poważni programiści, co koduja w piwnicy, albo w innym bunkrze zdala od klientów i w ogóle ludzi, ale chodzą do pracy na kant w gajerkach i koszulach... Bo oni są "seniory".

Spinalbym się tylko wtedy jeśli od kodu zależałoby ludzkie życie, ale wtedy moja stawka wzrosłaby pewnie x5

3

Sytuacja, którą opisujesz to nie kwestia humoru w pracy.
Kwestia humoru, to podsyłanie sobie śmiesznych filmików, robienie żartów gdy ktoś nie zablokuje kompa itp.

To co piszesz wygląda trochę jak brak profesjonalizmu na pierwszy rzut oka, ALE niekoniecznie tak jest.
Sama miałam ostatnio napięty okres w pracy, duże oczekiwania, dużo niedziałających rzeczy itp. Zestresowany zespół, stara się jak może, ale co my możemy, gdy kolejny bug wynikający z długu technologicznego albo z góry ustalony deadline (a niby pracujemy w scrumie, ale scrum scrumem ale ma być na konkretny dzień nowy feature).
W takiej sytuacji człowiek się stresuje, jest spięty aż w pewnym momencie (cały czas robiąc co w jego mocy), nie pozostaje mu nic jak wyluzować i śmieć się z absurdalności rzeczywistości, w której żyje.

0

I tak masz dobrze, z tego co przeczytałam w komentarzach do tego postu: Pracowaliście kiedyś z ludźmi po bootcampie? to u niektórych w pracy żartuje się o gwałtach :D I jest to na dodatek przez niektórych sytuacja pożądana...

3
a_s_f napisał(a):

A co, jak nie zadziała, to mają płakać i się biczować?

W każdej poważnej firmie jest oddzielny manager do biczowania galerników. Bez tego nie ma mowy o profesjonalizmie.

3

W tym co pisze autor nie widze nic złego. Wszędzie gdzie pracowałem była atmosfera tego typu - zarty z produktu, z klienta itd. Czasem mam wrażnie że to jedyny sposób żeby nie zwariować. Gdybym trafił do zespołu w którym wszyscy zawsze sa poważni i nie mają dystansu do tego, co robia, do swoich błędów, do produktu, to raczej dość szybko myslałbym o zmianie firmy.

0

Ja się zastanawiam dlaczego jest w drugą stronę - dlaczego w ogóle ludzie się w pracy spinają? Psuje to atmosferę i potrafi sprawić, że ma się objawy fizjologiczne przed pójściem do pracy. Na co komu ten stres? Jeśli pracujecie na etacie to co się stanie jeśli coś się spartoli? Marzę o tym, by trafić kiedyś do zespołu, gdzie nie ma żadnej spiny i po prostu robimy swoje.

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1