Jak to możliwe, że poziom kształcenia jest tak niski?

0

W tak dużym mieście jest cała masa studentów informatyki i absolwentów
tejże, ale ludzi którzy nadają się na programistów jest bardzo niewielu.
Firmy w zasadzie cały czas rekrutują i nie mogą znaleźć sensownych
ludzi do pracy, czasem rekrutacje są otwarte tygodniami / miesiącami. I
to nie dlatego że tak bardzo trudno się dostać, tylko dlatego że
potencjalni kandydaci po prostu nic nie umieją.

programista bez pracy zwykle absolutnie nic nie umie. To jest jedyna
różnica. Jest taki niedobór koderów że jak ktoś umie napisać i
skompilować 100 linijek kodu które nie będą się sypać to wystarczy żeby
dostać się przynajmniej na jakiś staż ;]

...by @Shalom. Zakładam, że to prawda. Powstaje pytanie, jak to możliwe? Nigdy nie byłem entuzjastą panującego szkolnictwa (zarówno w kwestiach "ogólnorozwojowych" jak i zawodowych), ale żeby aż tak? Mógłby mi ktoś przybliżyć jak to się dzieje?

2

Dzieje się w bardzo prosty sposób. Wielu ludzi idzie studiować kierunek X czy Y nie dlatego że ich to interesuje, tylko dlatego że wyczytali że to dobry pomysł. Informatyka i programowanie maja to do siebie, ze bez własnej pracy niewiele się w tych dziedzinach osiągnie. Poza tym to jest ciężka praca, wbrew temu co się niektórym wydaje. Potrzeba do tego pewnych "psychicznych predyspozycji", inaczej człowiek zwiarowałby po kilku miesiącach. W efekcie sporo ludzi kończąc studia albo bardzo mało umie (bo nie robili nic we własnym zakresie, lecieli na gotowcach etc) albo ani myśli zostać programistami bo wie już że ich to nie kręci, a wręcz przeciwnie ;]

Poziom uczelni wyższych też ma pewne znaczenie -> ostatnio na przykład na forum ktoś chciał kupić gotowca do swojej pracy inżynierskiej (!), co więcej gotowcem tym była aplikacja porównująca kilka metod sortowania (!!). Takie coś u mnie na studiach było to zrobienia na ASD w ciągu tygodnia ;)
I teraz nie dość że temat pracy jest niewyobrażalnie trywialny (a mimo to uczelnia go zaakceptowała) to jeszcze pan przyszły inżynier nie potrafi go wykonać i musi go kupić. O czymś to świadczy. I nie jest to przypadek odosobniony. Piszą do mnie czasem ludzie chcący kupić programy/projekty na zaliczenie i multum uczelni w tym kraju prezentuje właśnie taki poziom merytoryczny ;] Pisał kiedyś do mnie gość który na 3 roku nie umiał napisać listy jednokierunkowej i tłumaczył mi że na żadnym wcześniejszym przedmiocie związanym ze strukturami danych "takich trudnych" nie omawiali. Widocznie omawiali tylko tablice... ;]

Niski poziom merytoryczny uczelni plus brak zainteresowania wśród studentów sprawia, że studenci którzy robili tylko tyle (albo i mniej) niż od nich na tych studiach wymagano, nie umieją absolutnie nic co by się mogło przydać potencjalnemu pracodawcy.

0

Dzieje sie tak, gdyz wsrod osob idacych na informatyke sporo osob nie ma wczesniejszego doswiadczenia, a na studiach jest zasypana cala masa niepotrzebnych przedmiotow . Niektore z nich sa bardzo czasochlonne. Oczywiscie nie wszyscy, ale osoby slabsze majac taki natlok pracy wykonuja zadania zeby zaliczyc a nie zeby sie czegos nauczyc . Ja tego nie rozumie dlaczego na informatyce nauke programowania zaczyna sie od zera, a nauke np elektroniki zaczyna sie od budowy tranzystorow bez zadnego wprowadzenia co to w ogole jest. O duzo bardziej wolalbym na studiach przedmiot w ktorym skladalibysmy komputery, wymienialibysmy jakies czesci niz robili doswiadczenie z tranzystorem nie majac pojecia co sie spisuje. W wyniku tego pelno informatykow nie ma pojecia jak to wszystko dziala pod spodem. Prawda ze mozna sie nauczyc tego samemu jezeli kogos to interesuje, ale czego nie mozemy ?

0

To, że po wyższej szkole czegoś tam trudno coś umieć nie budzi zdziwienia. Problem w tym, że nieraz dotyczy to osób, które skończyły państwowe uniwersytety/politechniki. Sam znam osobiście przypadek gościa po WAT, ale nie miałem okazji zapytać o szczegóły.

Potrzeba do tego pewnych "psychicznych predyspozycji", inaczej człowiek zwiarowałby po kilku miesiącach.

Mógłbyś rozwinąć?

2

Ogółem to co napisali poprzednicy to też prawda, ale jest jeszcze druga strona medalu. Często firmy przeprowadzają rekrutacje w dość głupi sposób, odsiewając przez to ludzi, którzy spokojnie nadawali by się do pracy. Potem takie firmy twierdzą, że "brakuje talentów" albo, że "zatrudniają 1% najlepszych". Do takich głupich metod rekrutacji zaliczył bym brainteasery, oraz testy na znajomość składni (w stylu 'co robi ++*p[*p]--()').

0

Potrzeba do tego pewnych "psychicznych predyspozycji", inaczej człowiek zwiarowałby po kilku miesiącach.

Mógłbyś rozwinąć?

Co prawda nie mam nicku Shalom, ale się wypowiem :P. Na studiach ludzie leniwi wyrabiają sobie coś w rodzaju poglądu na to jak może wyglądać praca w zawodzie programisty. Z powodów opisanych we wcześniejszych postach niewiele po studiach umieją, ale również (z dużym prawdopodobieństwem) niewiele im się chce. Później jak trzeba na poważnie wziąć się do wielogodzinnej pracy to po prostu wysiadają. Inna sprawa jeżeli ktoś idzie na studia informatyczne "bo to modne" albo "bo dużo płacą", wtedy w zasadzie bez względu na ilość włożonej pracy taka osoba będzie się męczyć zawsze znacznie bardziej niż ktoś kto traktuje to po części jako hobby i/lub zainteresowanie.

0

Prawda, ale czy jest to charakterystyczne dla studentów informatyki? Wiem, wiem, programowanie trzeba bardziej lubić niż inne zawody, aby dobrze funkcjonować, ale aż tak?

0

Sama jestem po kiepskiej wyższej szkole, na której niewiele się nauczyłam, ale po prostu CHCIAŁAM (+ musiałam za coś żyć), więc wysyłałam CV aż znalazłam pracę w zawodzie. Chcieć to klucz do wszystkiego.

3
Antoni_KS napisał(a):

duzo bardziej wolalbym na studiach przedmiot w ktorym skladalibysmy komputery, wymienialibysmy jakies czesci

Ta, a do tego dwa semestry przedmiotu "Wymiana tuszy i tonerów" za 47 ECTSów.

0

za taką a nie inną sytuację w całości winę ponoszą same firmy, nie studenci. Firmy są kreatorem większej części rynku w gospodarce nawet i rynku pracy. Więc mogą mieć pretensje do samych siebie.

0
szymon7500 napisał(a):

za taką a nie inną sytuację w całości winę ponoszą same firmy, nie studenci. Firmy są kreatorem większej części rynku w gospodarce nawet i rynku pracy. Więc mogą mieć pretensje do samych siebie.

Czyli co? Firma ma zatrudnić kogoś kto nawet hello world'a nie potrafi napisać z nadzieją że może się nauczy? Wiadomo nie każdy musi pisać OS-y, ale jak już chcesz pracować jako programista to wypadałoby znać chociaż podstawy programowania w danym języku.

0
szymon7500 napisał(a):

za taką a nie inną sytuację w całości winę ponoszą same firmy, nie studenci. Firmy są kreatorem większej części rynku w gospodarce nawet i rynku pracy. Więc mogą mieć pretensje do samych siebie.

Firmy nie mają żadnego wpływu na to czego się uczy na studiach i za co się ocenia. Dlatego studenci uczą się rzeczy niepotrzebnych i z nich są egzaminowani, a firmy muszą odsiewać ludzi, którym nie chciało się sprawdzić czego potrzebują firmy.

1

z nauczaniem na studiach to tak jak ze służbą zdrowia, wiadomo nie od dziś, że jest gówniana i o tym firmy doskonale wiedzą. Studenci są różni jedni są dobrzy, inni nie - i to też żadna nowość, ale zawsze można kogoś wybrać.

Pytanie: tylko kogo tak naprawdę polskie firmy szukają? Jakie umiejętności są wymagane? Jakie wynagrodzenie za to jest oferowane?
Sami się wtedy przekonacie, że w większości z tych artykułów to tylko propaganda, bo polski naród jest przyzwyczajony do marudzenia.

Dobre firmy z pracownikami nie mają żadnych kłopotów, choć biorą ich zapewne z tych samych studiów.

0

Pytanie: tylko kogo tak naprawdę polskie firmy szukają? Jakie umiejętności są wymagane? Jakie wynagrodzenie za to jest oferowane?
Sami się wtedy przekonacie, że w większości z tych artykułów to tylko propaganda, bo polski naród jest przyzwyczajony do marudzenia.

Szukają koderów, którzy nie tylko rozumieją co się dzieje pod maską, ale też potrafią rzeźbić w brązie i poprawiać jakość kodu/ refaktoryzować wraz ze zmieniającymi się wymaganiami dotyczącymi projektu. Poza tym potrzebna jest znajomość narzędzi, biblioteki standardowej, etc Słabo tego uczą na studiach. Studia to generalnie robienie setek małych programików, w których wynajduje się koło na nowo, a pracy zespołowej (czyli takiej jaka będzie w typowej pracy) praktycznie nie ma.

Wynagrodzenie jest generalnie proporcjonalne do umiejętności i ich przydatności. Oczywiście różne firmy płacą różnie za to samo, ale to już zależy od pracownika jak długo będzie szukał, by dostać się do dobrze płacącej firmy.

Dobre firmy z pracownikami nie mają żadnych kłopotów, choć biorą ich zapewne z tych samych studiów.

To że szkoła jest kiepska nie oznacza od razu, że wszyscy tracą motywację do samodoskonalenia i rozwoju na własną rękę. Tacy z łatwością dostają się do tych dobrych firm.

0

Konkluzja: jak najszybciej rozpoczynać komercyjną robotę?

Jakie wynagrodzenie za to jest oferowane?
Sami się wtedy przekonacie, że w większości z tych artykułów to tylko propaganda

Większość tych artykułów? Masz na myśli te dotyczące płac, że nie jest tak różowo?

0
ludwig napisał(a):

Większość tych artykułów? Masz na myśli te dotyczące płac, że nie jest tak różowo?

nie tylko płace, ale ogólnie o pracę. Podobne artykuły jak w wątku czytam o elektrykach, budowlańcach, spawaczach i innych technicznych zawodach, tylko co z tego, jak wysyła się aplikacje to firmy albo nie odpowiadają, albo oferują takie warunki zatrudnienia, że zastanawiasz sie czy przypadkiem rekrutant robi z Ciebie jaja.

0

Jakość studiów to tylko jedna strona medalu, jest jeszcze ta druga - drodzy studenci, nie wiecie co studiujecie. Np. masa ludzi idzie studiować informatykę, a myślą, że studiują programowanie, albo szkolą się na serwisanta (vide ciągoty do wymieniania części w komuterze, wtf?).

Informatyka to jest bardzo szeroka dziedzina nauki, której programowanie jest niewielkim ułamkiem. Na PG zagadnienia programistyczne zostały co najwyżej zasygnalizowanie. Na większości zajęć programowanie było tylko narzędziem do poznania innych zagadnień. SVNa poznałam dopiero na trzecim roku, o gitcie nie było wcale mowy, w aplikacji webowej z bazą łączyłam się przy pomocy PDO -_-' Za aplikację podatną na najbanalniejszy SQL Injection dostałam 5,5... Często w założeniach ćwiczenia/projektu było, że nie można wykorzystywać Frameworków czy zewnętrznych bibliotek - to nie jest nauka programowania!

Osobiście uważam, że wyniosłam bardzo dużo wiedzy ze studiów, mogłam jeszcze więcej (gdybym była mniej leniwa), ale z całą pewnością - studia nie nauczyły mnie programować. Nie czuję się tym zawiedziona, bo od samego początku uważałam, że nie od tego studia są...

0

Kilka grzechów głównych takiego, a nie innego stanu rzeczy:

  1. Wybiera się profilowane LO w wieku, w którym duża część młodzieży ma jeszcze nasr*ne w głowie, co później rzutuje na różne rzeczy.
  2. W LO można nabrać przekonanie, że informatyka to Word i Excel.
  3. Program dla LO zmienia się wraz ze zmianą ministra edukacji, na studiach Włodarski&Krysicki na dzień dobry są od chyba 30 lat, a to że niektórych zagadnień w LO nie było, bo z programem nie można było się wyrobić, a i o panu Kiełbasie nikt Ci nie powiedział, nikogo nie obchodzi.
  4. Ktoś chciał się nauczyć "robić gry", a pieprzy mu się o jakiejś maszynie turinga, a przedmiot grafika komputerowa to powtórka z geometrii analitycznej, którą to po pół roku wyparło się z całkowicie z pamięci bo nikt nie mówił, że się to jeszcze w życiu przyda. A poważniej - oderwanie przedmiotów teoretycznych od praktycznych.
  5. Jak ktoś wspomniał - programowania uczy się od podstaw, a przed niektórymi przedmiotami ma się wrażenie, że brakuje wstępu, który trwałby przynajmniej semestr.
  6. Studentom wmawia się, że studiują na jednej z najlepszych uczelni w kraju i wszystko jest ważne i obowiązkowe i najlepiej poświęcić się tylko nauce.
  7. Wykładowcy pracują na kilku uczelniach i w zależności od upodobań, wyżywają się lub przykładają do pracy tylko na wybranej uczelni.
  8. Wykładowcy są rozliczani z pracy naukowej (czy może nawet "biurowej"), a nie dydaktycznej i od tego zależy ich dalsza kariera.
  9. Wśród studentów panuje przekonanie, że jak ktoś został na uczelni był za słaby by podjąć pracę w zawodzie, wykładowcy za to uważają, że byli nader wybitni i dlatego właśnie pracują na uczelni. Nieraz prowadziło to do ciekawych konfliktów ;)
  10. Programowanie obiektowe kończy się na dziedziczeniu, ponadto wmawia się, że diagramy UML są szeroko wykorzystywane, a kaskadowe wytwarzanie oprogramowania nadal jest bardzo popularne.
  11. Wynajdowanie koła na nowo dowodzi o poziomie zaangażowania studenta.
  12. Mała liczba przedmiotów obieralnych.
  13. Zaangażowanie pracodawców w życie uczelni sprowadza się zazwyczaj do: "mamy do zaoferowania studentom bezpłatny staż / praktyki", na których i tak będzie się parzyć kawę, bo nikt nie znajdzie czasu by poświęcić tobie więcej niż 5 minut.
0
ikolpoo napisał(a):
  1. Mała liczba przedmiotów obieralnych.

Zależy od uczelni/wydziału.

  1. Zaangażowanie pracodawców w życie uczelni sprowadza się zazwyczaj do: "mamy do zaoferowania studentom bezpłatny staż / praktyki", na których i tak będzie się parzyć kawę, bo nikt nie znajdzie czasu by poświęcić tobie więcej niż 5 minut.

To chyba nie w IT.

0

To chyba nie w IT.

Ok, z kawą może przesadziłem, ale nawet w pierwszej pracy miałem tak, że przez kilka dni mogłem się opieprzać bo cała firma była zabiegana. Na praktykach mi wprost powiedziano, że ogólnie nie mam po co przychodzić, bo nie będę miał co robić bo programiści i tak będą zajęci ;)
Co do przedmiotów obieralnych - raz mieliśmy sytuację, gdzie przedmioty zostały "wybrane", a ankiety wyboru dopiero później zostały podesłane :D

0

Co do jakości samych studiów to każdą uczelnię a na niej kierunek wiąże pewien akt prawny a dokładnie Dz. U. Nr 164 / 2007 poz. 1166
link: http://www.kuratorium.bialystok.pl/kuratorium2/kwalifikacje/rozprzadzenie_2.pdf

można znaleźć swój kierunek, zaś w załączniku wykaz przedmiotów oraz materiał jaki ma zostać przerobiony. Każdy z Was niech sam oceni przydatność materiału jaki został wskazany w rozporządzeniu. Na marginesie jeśli ktoś uważa, że to co było na uczelni jest niezgodne z tym załącznikiem może śmiało pozwać uczelnię o nie dopełnienie warunków umowy :-) lub donieść do komisji akredytacyjnej, zrobią kontrolę i odbiorą kierunek.

Dodatkowa trudność, to sami studenci, którzy są różni, a wykładowca staje między młotem a kowadłem, bo po pierwsze musi przerobić materiał ten, który mu minister nakazuje a po drugie, żeby nie mieć dużo roboty z tępymi studentami oraz aby uczelnia tych studentów nie traciła (niż demograficzny i ryzyko utraty pracy), to musi określić taki poziom (patrz: niski) oraz ilość (patrz: mało) aby zrozumiały był oraz ogarnięty przez wszystkich. Stąd Ci lepsi czują się poszkodowani i stąd poziom kształcenia jest niski.

1

Co do jakości samych studiów to każdą uczelnię a na niej kierunek wiąże pewien akt prawny a dokładnie Dz. U. Nr 164 / 2007 poz. 1166
link: http://www.kuratorium.bialysto[...]alifikacje/rozprzadzenie_2.pdf

można znaleźć swój kierunek, zaś w załączniku wykaz przedmiotów oraz materiał jaki ma zostać przerobiony. Każdy z Was niech sam oceni przydatność materiału jaki został wskazany w rozporządzeniu.

Przecież był oceniany milion razy już na tym forum. Po co czytać jakiegoś PDFa jeśli samemu się było na studiach i wie się dokładnie czego można oczekiwać i jaki jest program?

Zero nacisku na pracę zespołową i babranie się w kodzie który napisał ktoś zupełnie inny np nieznany. A to jest esencja roboty w typowej firmie programistycznej.

0

Dopóki będzie panowało przekonanie, że na studia idzie się, aby zdobyć zawód, a nie wykształcenie, zaklęty krąg wzajemnych oskarżeń między studentami, uczelniami i pracodawcami będzie się poszerzał, a tzw. "poziom kształcenia" będzie leciał w dół.

0
Luc napisał(a):

Dopóki będzie panowało przekonanie, że na studia idzie się, aby zdobyć zawód, a nie wykształcenie, zaklęty krąg wzajemnych oskarżeń między studentami, uczelniami i pracodawcami będzie się poszerzał, a tzw. "poziom kształcenia" będzie leciał w dół.

No juz bez przesady! Inżynier tak samo jak Magister to są tytuły zawodowe! Dopiero doktor jest stopniem naukowym. Więc powinny uczyć zawodu. Problem tylko w tym że niektórzy nie rozumieją że Informatyka to nie jest to samo co Inżynieria Oprogramowania albo Programowanie. Te dziedziny się zazębiają, ale nie są sobie równoważne. W efekcie studia pozwalają zdobyć zawód / tytuł zawodowy, ale w dziedzinie Informatyki a nie w dziedzinie tworzenia oprogramowania. Przyjęło się wiązać te dziedziny ze sobą, bo w praktyce "przetwarzanie informacji" (czyli Informatyka) najlepiej wychodzi właśnie przy użyciu technik związanych z programowaniem, ale to nie znaczy że można tu stawiać znak równości.
http://www.joelonsoftware.com/articles/ThePerilsofJavaSchools.html

1

Tak, pozwalają zdobyć tytuł zawodowy, który sobie można napisać a drzwiach, albo na wizytówce. Ale do tych drzwi i tej wizytówki najpierw należy dotrzeć. Studia wyższe są po to, by zdobywać wykształcenie, i jak sama nazwa "studia" sugeruje - samodzielnie. Do nauki zawodu są szkoły zawodowe. Ponieważ utarło się, że studia dają zawód/pracę wszyscy gnają po papierek, a tymczasem poziom wykształcenia spada. Ludzie na studiach nie chcą zdobywać wykształcenia, tylko papierek do późniejszej pracy, o której z reguły i tak mają mgliste i naiwne pojęcie. Klasycznym przykładem był pewien student I roku, który na zajęciach z podstaw rysunku technicznego zapytał się mnie, "do czego jemu to potrzebne". On nie chce zdobywać wiedzy i poszerzać horyzontów. On jedynie potrzebuje papierek, bo z nim otworzą się dla niego bramy niebios i już nic więcej nie będzie musiał robić. Wszystko przyjdzie bez wysiłku. Inżynierowi. Który nie umie narysować drewnianego klocka z otworem w środku.

Studia (tu - techniczne) mają dawać podstawy merytoryczne i predysponować do wykonywania jakiegoś zawodu, ale NIGDY nie zastąpią doświadczenia w prawdziwej pracy i NIGDY nie powinno to być ich celem. Takie założenie, choćby ze względu na różnorodność prac wykonywanych przez identycznych specjalistów, jest absolutnie nierealne.

0
ikolpoo napisał(a):
  1. Ktoś chciał się nauczyć "robić gry", a pieprzy mu się o jakiejś maszynie turinga, a przedmiot grafika komputerowa to powtórka z geometrii analitycznej, którą to po pół roku wyparło się z całkowicie z pamięci bo nikt nie mówił, że się to jeszcze w życiu przyda. A poważniej - oderwanie przedmiotów teoretycznych od praktycznych.

Gorzej, że czasami wychodzą braki z tej teorii i po pewnym czasie się okazuje, że tutaj trochę rzeczy miało sens :-)

  1. Wykładowcy pracują na kilku uczelniach i w zależności od upodobań, wyżywają się lub przykładają do pracy tylko na wybranej uczelni.

Pracują w wielu miejscach, względnie robią 250% normy, bo pieniądze. Publiczne uczelnie nie płacą szczodrze.

  1. Wykładowcy są rozliczani z pracy naukowej (czy może nawet "biurowej"), a nie dydaktycznej i od tego zależy ich dalsza kariera.

Naukowej - tak. Biurowej - absolutne zło. Z tego nie jest się rozliczanym, to wrzód jest, te wszystkie papierki...
A ma być jeszcze gorzej, bo się coś przebąkuje o ocenie studenta w różnych płaszczyznach. Po przedmiocie, gdzie człowiek się ma w założeniu nauczyć pisać podstawowy kod w C można uzyskać kompetencje społeczne? Chyba tylko zwiększyć introwertyzm konkretnego studenta.

  1. Programowanie obiektowe kończy się na dziedziczeniu, ponadto wmawia się, że diagramy UML są szeroko wykorzystywane, a kaskadowe wytwarzanie oprogramowania nadal jest bardzo popularne.

To się zmienia. UML jest co prawda szeroko ćwiczony, ale i TDD i testy jednostkowe i inne Scrumy są omawiane. Nawet skostniałe uczelnie widzą, że coś się zmienia.

  1. Mała liczba przedmiotów obieralnych.

Albo ich brak ;-)

  1. Zaangażowanie pracodawców w życie uczelni sprowadza się zazwyczaj do: "mamy do zaoferowania studentom bezpłatny staż / praktyki", na których i tak będzie się parzyć kawę, bo nikt nie znajdzie czasu by poświęcić tobie więcej niż 5 minut.

Akurat pracodawcy pojawiają się coraz częściej - już kilka firm organizowało w poprzednim semestrze wykłady (o technologii) i są zapisane na następne terminy, w zeszłym (chyba) roku były płatne praktyki (współpraca z UE - jak pojawiły się bezpłatne, to nikt nie chciał na to pójść :)), widzę jakieś spotkania, dużo ofert pracy (faktycznej pracy).

1

Odniosę się jeszcze do tego:

  1. Wybiera się profilowane LO w wieku, w którym duża część młodzieży ma jeszcze nasr*ne w głowie, co później rzutuje na różne rzeczy.

To nie wiek jest problemem, tylko wychowanie, a raczej jego brak. Jak ktoś ma te 15 czy 16 lat i nie wie jeszcze że pieniądze nie rosną na drzewach i że trzeba je zarabiać, to jest jego problem i jego rodziców, a nie tego że "jest za młody". Zresztą profil w liceum to jest przecież niewielka różnica. Znam sporo osób które poszły na zupełnie inne studia niż wynikałoby z profilu w liceum, a do odpowiednich matur przygotowali sie samodzielnie.

  1. W LO można nabrać przekonanie, że informatyka to Word i Excel.

Bo w programie liceum jest Technologia Informacyjna a nie Informatyka jako taka. Zresztą akurat Excel to bardzo dobre narzędzie do przetwarzania informacji, czyli do informatyki...

  1. Program dla LO zmienia się wraz ze zmianą ministra edukacji, na studiach Włodarski&Krysicki na dzień dobry są od chyba 30 lat, a to że niektórych zagadnień w LO nie było, bo z programem nie można było się wyrobić, a i o panu Kiełbasie nikt Ci nie powiedział, nikogo nie obchodzi.

I chwała za to, inaczej poziom uczelni byłby jeszcze niższy. Poza tym jak ktoś ma te 18 czy 19 lat to już wypadałoby trochę wydorośleć i się usamodzielnić. To już nie jest zerówka gdzie pani w szkole ci o wszystkim powie. Szczególnie w dobie internetu gdzie w ciągu 10 sekund szukając "z jakiego zbioru uczyć się matematyki do matury" znajdziesz informację o Kiełbasie. Tylko że trzeba chcieć...

  1. Ktoś chciał się nauczyć "robić gry", a pieprzy mu się o jakiejś maszynie turinga, a przedmiot grafika komputerowa to powtórka z geometrii analitycznej, którą to po pół roku wyparło się z całkowicie z pamięci bo nikt nie mówił, że się to jeszcze w życiu przyda. A poważniej - oderwanie przedmiotów teoretycznych od praktycznych.

Bo biblioteki do grafiki czy do tworzenia gier zmieniają się co kilka miesięcy i nawet gdyby na studiach pokazali ci najnowszą wersję to po studiach ta wersja byłaby już dawno martwa. Ucząc pewnych generalnych koncepcji i teorii masz pewną bazę "na zawsze" bo maszyna turinga się już nie zmieni, teoria złożoności obliczeniowej też nie, geometria analityczna też.

  1. Jak ktoś wspomniał - programowania uczy się od podstaw, a przed niektórymi przedmiotami ma się wrażenie, że brakuje wstępu, który trwałby przynajmniej semestr.

Bo studia polegają na studiowaniu - jeśli brakuje ci wstępu to masz go sobie przestudiować.

  1. Wykładowcy są rozliczani z pracy naukowej (czy może nawet "biurowej"), a nie dydaktycznej i od tego zależy ich dalsza kariera.

Nie tylko i nie wszyscy, ale faktem jest że należałoby te dwie rzeczy rozdzielić, bo nie każdy naukowiec to dobry dydaktyk a nie każdy dobry nauczyciel jest wybitnym naukowcem.

  1. Programowanie obiektowe kończy się na dziedziczeniu, ponadto wmawia się, że diagramy UML są szeroko wykorzystywane, a kaskadowe wytwarzanie oprogramowania nadal jest bardzo popularne.

Tak bywa na słabych uczelniach ;)

  1. Wynajdowanie koła na nowo dowodzi o poziomie zaangażowania studenta.

A moze dowodzi że student coś rozumie a nie tylko potrafi zaimportować jara i wywołać funkcję? ;) Bo potem rośnie takie pokolenie analfabetów, którzy niby cośtam umieją, ale jak się okazuje że nie ma biblioteki z jakąś funkcjonalnością to nagle się okazuje że jest problem. Albo jak trzeba lekko zmodyfikować jakiś algorytm i nie da się użyć implementacji z biblioteki. Albo jak funkcja z biblioteki daje złe wyniki, a ktoś nie wie czemu bo nie rozumie jak ona działa.

  1. Mała liczba przedmiotów obieralnych.

Widocznie tak bywa na słabych uczelniach ;]

  1. Zaangażowanie pracodawców w życie uczelni sprowadza się zazwyczaj do: "mamy do zaoferowania studentom bezpłatny staż / praktyki", na których i tak będzie się parzyć kawę

Znów: słabe uczelnie widocznie tak mają ;] Swoją drogą praktyki w IT z parzeniem kawy? Albo firma ma za dużo kasy albo po prostu ktoś tu nic nie umie...

0
ikolpoo napisał(a):

Co do przedmiotów obieralnych - raz mieliśmy sytuację, gdzie przedmioty zostały "wybrane", a ankiety wyboru dopiero później zostały podesłane :D

U mnie przez całe studia był jeden przedmiot "obieralny", wybierany demokratycznie, a że większość była na specjalizacji "sieci", to wybrali coś nudnego. Ale na UWr przez całe studia jest chyba 8 przedmiotów obowiązkowych, cała reszta jest obieralna, byle ECTSy zebrać. Tak więc - kwestia uczelni.

Shalom napisał(a):

No juz bez przesady! Inżynier tak samo jak Magister to są tytuły zawodowe!

Dlatego na studiach zdobywa się wykształcenie zawodowe, a nie zawód.

Ktos napisał(a):

Akurat pracodawcy pojawiają się coraz częściej - już kilka firm organizowało w poprzednim semestrze wykłady (o technologii) i są zapisane na następne terminy, w zeszłym (chyba) roku były płatne praktyki (współpraca z UE - jak pojawiły się bezpłatne, to nikt nie chciał na to pójść :)), widzę jakieś spotkania, dużo ofert pracy (faktycznej pracy).

No i właśnie - dopóki pracodawcy nie zaczną bardziej współpracować z uczelniami, niewiele się poprawi. Oni muszą zrozumieć, że pracowników trzeba sobie wykształcić, a nie liczyć na to, że uczelnie to zrobią.

No, a to, że w 1998 baran Handke z baranem Buzkiem wpadli na pomysł ubicia szkolnictwa średniego technicznego i zawodowego, rozdawnictwa matur oraz egalitaryzacji studiów (zgodnie z kierunkiem forsowanym przez UE), to temat na odrębną dyskusję.

6

No, a to, że w 1998 baran Handke z baranem Buzkiem wpadli na pomysł ubicia szkolnictwa średniego technicznego i zawodowego, rozdawnictwa matur oraz egalitaryzacji studiów (zgodnie z kierunkiem forsowanym przez UE), to temat na odrębną dyskusję.

No chyba jednak nie. Wydaje mi się, że to jest głównym powodem tego co jest.

Rządzący lubią chwalić się sukcesami, więc zależy im na podkręceniu statystyk zdawalności, a tłum chce mieć pracę i twierdzi, że dostanie papierka z tytułem magistra ma mu ją zapewnić. W obie strony jest parcie na coraz większą ilość magistrów. Ponadto np na moim wydziale na UJ podobno (tzn tak usłyszałem) uczelni zależy na jak największym naborze na studia dzienne, bo od tego zależą limity przyjęć na studia zaoczne, a z zaocznych jest ekstra kasa. Problem w tym, że nie mogą przyjąć masy studentów dziennych i odsiać 2/3 lub więcej na pierwszym roku, bo od razu będzie skandal (jak ja studiowałem to jeden był na moim roku związany z tym, że uwalono większość ludzi na jednym egzaminie chyba).

Tak więc z każdej strony jest parcie na rozdawnictwo dyplomów magistrów i inżynierów i taki dyplom ma dzisiaj chyba co drugi człowiek który ma maturę (a maturę ma prawie każdy) - nie chciało mi się sprawdzać, ale tu np coś jest napisane: http://forsal.pl/artykuly/448389,raport_oecd_w_polsce_jest_najwiecej_magistrow_na_swiecie.html
A potem są jęki, że ktoś ma magistra i nie może znaleźć pracy, a wina zwalana jest na pracodawców, którzy niby mają wyśrubowane wymagania.

Co do wszechstronności to może przedstawię mity (?) panujące w mojej rodzinie: otóż (członkowie rodziny, np rodzice) uważają, że wszechstronne wykształcenie jest bardzo ważne, a tacy Amerykanie są bardzo głupi, bo tylko się specjalizują, a wiedzy ogólnej mają względnie mało. Hmm, problem w tym, że dzięki tej specjalizacji Amerykanin zarabia 5x więcej niż Polak. Polacy mają komunistyczną mentalność i zależy im na tym, by robić cokolwiek, zamiast usiąść i zastanowić się skąd naprawdę się biorą duże pieniądze.

Trzeba więc wybrać jedno z dwóch: albo wtłaczanie do mózgownic jak najszerszego zbioru wiedzy albo szkolenie ekspertów w danej dziedzinie. Pierwszy sposób nie da wysokich zarobków, ale za to podniesie ego takiego biedaka. Drugi sposób da dobrą kasę dla danego gościa, ale też całego kraju.

No i jeszcze jedna sprawa: przez to, że płace dla nauczycieli w publicznych szkołach, np liceach, nie są powiązane z wynikami czy zadowoleniem uczniów, nauczycielami są osoby, które się do tej roboty nie nadają lub się do niej nie przykładają. To też jest duży problem, prawdopodobnie większy niż ten który jest obecny wśród uczelni wyższych, bo jak ktoś ma dobrych nauczycieli w liceum to już ma przedsmak tego co będzie się działo na studiach - tzn nauczyciele w liceum zdążą nieco zrobić materiału wprowadzającego na studia i taki absolwent liceum będzie wiedział czego się spodziewać.

Podobno kiedyś był pomysł na bony oświatowe (czy coś w ten deseń) i wtedy rodzice mieliby wpływ na szkolnictwo. Wybierając daną szkołę nagradzaliby ją, więc wśród szkół wywiązałaby się konkurencja o to by przyciągnąć jak najwięcej uczniów. Dzisiaj to nie ma znaczenia, kasa i tak leci i to w równym stopniu. Związkowcy jednak tego pomysłu nie przepuścili, bo nienawidzą jakiejkolwiek konkurencji.

PS:
Dodam jeszcze ze swojego doświadczenia:
Nauczyciele w liceum czy też prowadzący zajęcia na studiach w ogóle nie przedstawiali sensu danego przedmiotu w kontekście mojej kariery. Z podstawówki/ gimnazjum/ liceum wyniosłem przekonanie, że część przedmiotów trzeba po prostu odbębnić, chociaż na moją karierę nie mają wpływu (oprócz tego, że mam mniej czasu na robienie tego w czym jestem dobry lub tego co lubię). Logiczne jest to, że to przeświadczenie przechodzi i na studia, gdzie też nie widzi się sensu studiowania wielu przedmiotów i nie ma się wobec tego motywacji. Dla przykładu matma - na początku studiów wydawała się kompletnie nieprzydatna, ale później okazało się np, że matma może przydawać się w tworzeniu gier komputerowych. Przestawianie matmy w takim kontekście być może zdecydowanie zwiększyłoby zainteresowanie nią.
No i druga sprawa, ale o tym już było: studia w ogóle nie przygotowały do pracy, nie wiedziałem czego się spodziewać. Cały czas myślałem, że typowa robota programisty jest 100x fajniejsza niż jakikolwiek przedmiot na studiach. Już na początku pracy przy biznesowej krowie wiedziałem, że tak nie jest, ale było już za późno - przez wiele semestrów się nie przykładałem i nie byłem w stanie nadrobić materiału i ocen tak, by potem mieć z tego powodu fajną robotę. Dlatego myślę, że praktyki z 'rzeźby w brązie' powinny być wbudowane w program już na początku studiów, albo i jeszcze wcześniej.

0

Co do wszechstronności to może przedstawię mity (?) panujące w mojej rodzinie: otóż (członkowie rodziny, np rodzice) uważają, że wszechstronne wykształcenie jest bardzo ważne, a tacy Amerykanie są bardzo głupi, bo tylko się specjalizują, a wiedzy ogólnej mają względnie mało. Hmm, problem w tym, że dzięki tej specjalizacji Amerykanin zarabia 5x więcej niż Polak. Polacy mają komunistyczną mentalność i zależy im na tym, by robić cokolwiek, zamiast usiąść i zastanowić się skąd naprawdę się biorą duże pieniądze.

Czyli, że wykształcenie służy zarabianiu pieniędzy, a nie pogłębianiu wiedzy o świecie i zdobywaniu odpowiedzi na nurtujące nas pytania? A zanim olśni nas blask amerykańskiej edukacji, może popatrzmy, dlaczego mówimy o spadającym poziomie wykształcenia, skoro nasz system upodabnia się (ponoć) do tamtejszego właśnie? I jak to pogodzić np. z systemem japońskim (i azjatyckimi w ogóle)? Dlaczego Brytyjczycy nie mogli się nadziwić, że zrezygnowaliśmy z systemu im podobnego i idziemy w kierunku "amerykańskiego", chociaż sami przyznawali, że żałują podobnego kroku, poczynionego u siebie?

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1