No, a to, że w 1998 baran Handke z baranem Buzkiem wpadli na pomysł ubicia szkolnictwa średniego technicznego i zawodowego, rozdawnictwa matur oraz egalitaryzacji studiów (zgodnie z kierunkiem forsowanym przez UE), to temat na odrębną dyskusję.
No chyba jednak nie. Wydaje mi się, że to jest głównym powodem tego co jest.
Rządzący lubią chwalić się sukcesami, więc zależy im na podkręceniu statystyk zdawalności, a tłum chce mieć pracę i twierdzi, że dostanie papierka z tytułem magistra ma mu ją zapewnić. W obie strony jest parcie na coraz większą ilość magistrów. Ponadto np na moim wydziale na UJ podobno (tzn tak usłyszałem) uczelni zależy na jak największym naborze na studia dzienne, bo od tego zależą limity przyjęć na studia zaoczne, a z zaocznych jest ekstra kasa. Problem w tym, że nie mogą przyjąć masy studentów dziennych i odsiać 2/3 lub więcej na pierwszym roku, bo od razu będzie skandal (jak ja studiowałem to jeden był na moim roku związany z tym, że uwalono większość ludzi na jednym egzaminie chyba).
Tak więc z każdej strony jest parcie na rozdawnictwo dyplomów magistrów i inżynierów i taki dyplom ma dzisiaj chyba co drugi człowiek który ma maturę (a maturę ma prawie każdy) - nie chciało mi się sprawdzać, ale tu np coś jest napisane: http://forsal.pl/artykuly/448389,raport_oecd_w_polsce_jest_najwiecej_magistrow_na_swiecie.html
A potem są jęki, że ktoś ma magistra i nie może znaleźć pracy, a wina zwalana jest na pracodawców, którzy niby mają wyśrubowane wymagania.
Co do wszechstronności to może przedstawię mity (?) panujące w mojej rodzinie: otóż (członkowie rodziny, np rodzice) uważają, że wszechstronne wykształcenie jest bardzo ważne, a tacy Amerykanie są bardzo głupi, bo tylko się specjalizują, a wiedzy ogólnej mają względnie mało. Hmm, problem w tym, że dzięki tej specjalizacji Amerykanin zarabia 5x więcej niż Polak. Polacy mają komunistyczną mentalność i zależy im na tym, by robić cokolwiek, zamiast usiąść i zastanowić się skąd naprawdę się biorą duże pieniądze.
Trzeba więc wybrać jedno z dwóch: albo wtłaczanie do mózgownic jak najszerszego zbioru wiedzy albo szkolenie ekspertów w danej dziedzinie. Pierwszy sposób nie da wysokich zarobków, ale za to podniesie ego takiego biedaka. Drugi sposób da dobrą kasę dla danego gościa, ale też całego kraju.
No i jeszcze jedna sprawa: przez to, że płace dla nauczycieli w publicznych szkołach, np liceach, nie są powiązane z wynikami czy zadowoleniem uczniów, nauczycielami są osoby, które się do tej roboty nie nadają lub się do niej nie przykładają. To też jest duży problem, prawdopodobnie większy niż ten który jest obecny wśród uczelni wyższych, bo jak ktoś ma dobrych nauczycieli w liceum to już ma przedsmak tego co będzie się działo na studiach - tzn nauczyciele w liceum zdążą nieco zrobić materiału wprowadzającego na studia i taki absolwent liceum będzie wiedział czego się spodziewać.
Podobno kiedyś był pomysł na bony oświatowe (czy coś w ten deseń) i wtedy rodzice mieliby wpływ na szkolnictwo. Wybierając daną szkołę nagradzaliby ją, więc wśród szkół wywiązałaby się konkurencja o to by przyciągnąć jak najwięcej uczniów. Dzisiaj to nie ma znaczenia, kasa i tak leci i to w równym stopniu. Związkowcy jednak tego pomysłu nie przepuścili, bo nienawidzą jakiejkolwiek konkurencji.
PS:
Dodam jeszcze ze swojego doświadczenia:
Nauczyciele w liceum czy też prowadzący zajęcia na studiach w ogóle nie przedstawiali sensu danego przedmiotu w kontekście mojej kariery. Z podstawówki/ gimnazjum/ liceum wyniosłem przekonanie, że część przedmiotów trzeba po prostu odbębnić, chociaż na moją karierę nie mają wpływu (oprócz tego, że mam mniej czasu na robienie tego w czym jestem dobry lub tego co lubię). Logiczne jest to, że to przeświadczenie przechodzi i na studia, gdzie też nie widzi się sensu studiowania wielu przedmiotów i nie ma się wobec tego motywacji. Dla przykładu matma - na początku studiów wydawała się kompletnie nieprzydatna, ale później okazało się np, że matma może przydawać się w tworzeniu gier komputerowych. Przestawianie matmy w takim kontekście być może zdecydowanie zwiększyłoby zainteresowanie nią.
No i druga sprawa, ale o tym już było: studia w ogóle nie przygotowały do pracy, nie wiedziałem czego się spodziewać. Cały czas myślałem, że typowa robota programisty jest 100x fajniejsza niż jakikolwiek przedmiot na studiach. Już na początku pracy przy biznesowej krowie wiedziałem, że tak nie jest, ale było już za późno - przez wiele semestrów się nie przykładałem i nie byłem w stanie nadrobić materiału i ocen tak, by potem mieć z tego powodu fajną robotę. Dlatego myślę, że praktyki z 'rzeźby w brązie' powinny być wbudowane w program już na początku studiów, albo i jeszcze wcześniej.