Cześć,
Piszę tego posta po trochu, żeby się wygadać (będzie mało o mnie) i żeby wysłuchać jakichś Waszych refleksji na ten temat.
Kolejne przypadki i kolejne epizody w moim życiu pokazują, że ludzkość tonie w chorobach. Zaczęło się od koleżanki z daleka - znaliśmy się niecałe dwa lata. Jej matka była chora, nie taka choroba, żeby żyć się nie dało - z wierzchu nic nie widać - ale zalecenie było - nie decydować się na dzieci. Zdecydowała się na trójkę, dwoje urodziło się chorych. W tym najgorzej chora wspomniana koleżanka, która po przejściach i w umiarkowanym cierpieniu fizycznym, a zdecydowanie mocniejszym - psychicznym - zmarła niecały rok temu. Dalej - moja mama też na cośtam chorowała, nawet dokładnie nie wiem, bo choroba z kategorii wstydliwych, miała operację jak pewnie miałem ze 2 lata, jest ok. Z tym, że podejrzewam, że mogłem teraz ja coś odziedziczyć. Moja znajoma prawdopodobnie za lata będzie chorować na cukrzycę. W rodzinie mają przypadek chorej na cukrzycę. Ile cierpienia to się w głowie nie mieści. Życie polegające na leżeniu w łóżku od kilku lat i wycieczki na dializy co 2-3 dni - to nie życie. Kumpel żeni się z chorą na coś w rodzaju astmy chorobę. Sam przechodził operację na serce po urodzeniu. Mama kumpla urodziła łącznie chyba 6 lub więcej dzieci - jedno zmarło chyba po narodzinach, drugie - przed. Tak wnioskuje z nagrobków.
To tylko parę przypadków, najbliższych mi. Nie o wszystkim też muszę wiedzieć w przypadku nie tak bliskich osób.
Martwi mnie to. Większość z tych osób by nie żyła, gdyby nie medycyna. A tak - żyją takim półżyciem, z zewnątrz na ogół wygląda to jako normalne życie, potem produkują dzieci, które też przeżyją tylko dzięki podtrzymywaniu ich na tym świecie.
Z tego co mi wiadomo to wymieranie przypadków wadliwych jest jedną ze składowych ewolucji. Jeżeli będziemy mnożyć wadliwe geny - w końcu wszyscy wymrzemy. Nikt już nie będzie na tyle silny, żeby żyć bez wspomagaczy, operacji i Bóg wie czego.
I tak, będę pewnie bezpośredni i bez serca - skrajne przypadki, dzieci z wadami takimi, że przez całe życie są roślinkami - a rodzice biegają za innymi, żeby rzucić złotówki na serię operacji - to też patologia, do której doprowadziliśmy.
Osobiście wiem, że choć było to moim największym marzeniem - mieć dziecko, córkę - nie zdecyduję się na to (o ile w ogóle po kontroli nie dowiem się, że umieram, bądź zacznie się dla mnie takie półżycie teraz). Nie chcę dziecka, które nawet jeżeli mi tego nie powie - tak jak moja zmarła koleżanka - nie powie kiedyś, że nienawidzi rodziców, za to, że ją zrobili.