Ty jesteś najlepszym przykładem powodu, dla którego związki zawodowe wciąż są potrzebne. Jesteś zamknięty w swojej bańce, że wystarczy zmienić biedronkę na Lidla, zatrudnić normalnego managera albo w ogóle zmienić branże na inną, i ty nawet nie wstydzisz się takich głupot pisać. Przecież w drodze do każdego większego miasta będziesz mijał dziesiątki miejscowości, w których jest co najwyżej jakiś osiedlowy sklep (a ostatnio szczytem jest dino), gdzie nie ma żadnych alternatyw dla mieszkańców. Ale tak, zamień biedronkę na Lidla xD
No teraz sam się zaorałeś kolego :D
Jak mamy wioskę gdzie masz jeden sklepik osiedlowy i zero perspektyw, to czy ktoś w tym warzywniaku ma wprowadzić związki i nagle sytuacja się poprawi?
Poza tym - jak pisał @S4t - pochodzenie jest tylko jednym z czynników, który może ułatwić albo utrudnić dalsze życie, ale niczego nie determinuje.
Jak ktoś jest życiowa sierotą, która nie umie się o siebie zatroszczyć, to żaden związek nie pomoże. Możesz się wziąć za siebie - poszukać lepszej pracy, wyjechać do większego miasta (jeśli uważasz, że w okolicy, w której mieszkasz nie ma żadnych perspektyw) albo jęczeć jaki świat jest okrutny i niesprawiedliwy.
mógłbym godzinami opowiadać o sytuacjach z okolicznych miejscowości moich rodziców, gdzie możesz sobie wybierać co najwyżej w pracy na produkcji między kilkoma firmami (ale tylko teoretycznie, bo do niektórych to nawet autobus nie dojeżdża, więc się bujaj bez samochodu), ale przyjdzie @cerrato i nazwie ich nierobami, bo śmią śmieć dostać godne warunki pracy i żeby ktoś w ogóle pomagał im walczyć o podwyżkę raz w roku (bogolom się w tyłkach poprzewracało, podwyżkę by chcieli). I nie, zmiana firmy dla nich to nie jest opcja, bo dziwnym trafem wszystkie okoliczne firmy stawki znają i proponują takie same jak konkurencja, ale to pewnie znajomi wymyślają jakieś spiski, w końcu to nieroby ze zwiazków ¯\(ツ)/¯
Firmy tak robią, bo widać ludziom to pasuje i poza marudzeniem - na nic więcej się nie zdecydują. Jakby jedna firma dała parę stówek miesięcznie więcej to mogłaby w takim razie przebierać w ofertach i zostawić sobie najlepszych ludzi. Ale widać sytuacja, którą opisujesz, działa w dwie strony: ludziom się nie chce tego stanu zmieniać, więc firmy z tego perfidnie korzystają. Jakby którakolwiek ze stron doszła do jakiejś granicy, przekroczenie której już byłoby za dużym problemem, to sytuacja by się zmieniła i albo pracownicy by zmienili pracę, albo firma by zobaczyła, że za dużo traci z powodu utraty pracowników oraz miernego zaangażowania w pracę tych, którzy zostali. A tak to jest jak w dowcipie - oni udają że mi płaca, a ja udaję, że pracuję.
I też żeby była jasność - nigdzie nie było u mnie pogardy względem ludzi na mniej ambitnych czy gorzej płatnych stanowiskach. Jak już to krytyka biedy - ale nie traktowanej jako mało środków do życia, tylko mentalności biedaka, który godzi się na cokolwiek, nie chce się postarać czegoś zmienić, tylko przyjmuje to, co dostaje i jedynie umie narzekać, że jest do tyłka.