dawniej potrafilem pojsc do pracy prosto po dobrej calonocnej imprezie, teraz mialbym dzien wyciety z zycia.
Przypomniałeś mi, jak wyglądały moje weekendy gdy byłem młody. Grałem w kapeli. Piątek, wracam z pracy, dzwoni kolega, że wyskoczymy na jedno piwko na spokojnie, bo jutro weekend i gramy imprezę. Wyszliśmy, jakoś tak się trochę znajomych trafiło, mili ludzie, świetna pogoda, wieczór karaoke, jest super... wracam o 6:00 rano, wstaję o 09:00, bo trzeba sprzęt szykować, wyjeżdżamy, gramy całą noc, nad ranem ludzie chcą pić z nami wódkę i nie ma mowy o spaniu. Pijemy do 10tej. Śpimy ze 3 godzinki. Wstajemy, gramy dalej. Godzina 19ta, mieliśmy kończyć, ale impreza super, więc gdzie tam, nie da rady. Ludzie nas nie chcą puścić, sypią kasą, wódka się leje. Dobra, gramy dalej. Około 22giej już prawie nie dajemy rady, ludzie powoli też, ale nie odpuszczają, wyciągają jeszcze więcej pieniędzy. Nie ma rady, gramy dalej. Kończymy o północy. Ludzie też już nie mają siły. Ale mówią, że jak się z nimi nie napijemy, to jesteśmy ch... :-D No to przecież nie odmówimy. Pijemy do 3 w nocy, a to jest już w zasadzie poniedziałek. O 4 rano jestem w domu. O 06:00 wstaję, ogarniam się na ile to możliwe, idę do pracy.
Myślę sobie: jak na taki "ciężki" weekend to czuję się zaje.bi...e, nie czuję zmęczenia nawet. Szef słowami "też czuje Pan tu alkohol, czy tylko mi się zdaje" uświadomił mi dlaczego tak dobrze się czuję. Odpowiedziałem oczywiście, że sprzątaczka coś tu spirytusem dezynfekowała. Na szczęście nie wnikał. Albo po prostu nie chciał wiedzieć :-D