Witam,
przepraszam za formę i treść tej wypowiedzi, ale cierpię na autentyczny ból czterech liter związany z tym, że nie poszedłem na informatykę. I muszę się wyżalić.
Mam 3 lata stażu pracy, telekomunikacja. Z trudem wyciągam 3000 na rękę. Perspektyw na rozwój nie widzę, poza tym praca nie jest moim całym życiem i nie chcę walić nadgodzin korporacyjnych, więc i awansu nigdy nie dostanę.
Po czym dowiaduję się, że informatyka wciąż jest rewelacją, że 5000zł w Warszawie to taki entry-level, że z czasem można łatwo przejść na freelancerkę i mieć trochę więcej życia, niż typowy "szczur korporacyjny", który świata nie ma poza pracą.
Ależ ja wam zazdroszczę. Wiecie, co można w telekomunikacji? Można zostać szczurem korporacyjnym dla Samsunga albo załapać się na projekt do Orange. I tyle. Freelancerka? Wolny czas? dobre zarobki? Zapomnij. 6000zł to max, a musisz popylać w garniaku od 8 do 22 - bez życia.
Przepraszam, że temat o niczym, ale smutno mi, że tak to wygląda.
Pytanie więc - czy uważacie, że jest sens teraz uczyć się programowania? raczej nie mam szans z młodymi wygami po informatyce. Myślałem o Pythonie, bo łatwo to połaczyć z telekomunikacją (skrypty testowe), ale sam nie wiem, czy to w ogóle ma sens.
Pozdrawiam.