Co może być powodem tego, że często producenci kart dźwiękowych "zapominają" zapewnić w sterownikach do Windows nagrywanie tego, co komputer odtwarza? Kiedyś rzeczą bardzo standardową i oczywistą było to, że na liście "urządzeń nagrywających" było "What you hear", "wave out", nazwy były różne, ale chodziło o urządzenie, które reprezentuje dźwięki odtwarzane przez komputer, potem osobno MIDI, osobno Audio CD, a obecnie, jest co najwyżej "mikrofon". To tylko kwestia oprogramowania, więc to nie podnosi kosztu produkcji sprzętu (ewentualnie koszt dodatkowej pracy programisty po rozłożeniu na tysiące sztuk sprzętu będzie znikomym ułamkiem ceny). Jakieś 20 lat temu przez moje ręce przewinęły się dwa komputery stacjonarne z zintegrowanym układem dźwiękowym i w obu nagrywanie tego, co komputer odtwarza również nie było problemem.

W Windows można poratować się aplikacją "Virtual Audio Cable", a Ubuntu Linux standardowo ma taką możliwość.

Czy w kartach dźwiękowych wstawianych na płycie głównej nagrywanie tego, co odtwarza już jest w sterowniku, czy i tutaj producenci zaniedbali? To samo pytanie dotyczy kart dźwiękowych na USB, ale nie takich za 5zł (bo mam taką i tu też jest tylko "mikrofon"), tylko trochę lepszych.

Z drugiej strony, studyjne karty dźwiękowe za tysiące złotych w górę mnie nie interesują.