Przede wszystkim w wolnym czasie robie to na co mam ochote. W przeszlosci spedzilem kilka lat kodujac w pracy, a potem uczac sie po pracy - narzucilem sobie cele, dyscypline. Z perspektywy czasu oceniam, ze niewarto bylo sie tak wysilac, a przynajmniej nie nad tym.
Zycie jest naprawde za krotkie, zeby sie w nim ciagle do czegos zmuszac. Lepiej zrobic 10 projektow do polowy i miec z tego radosc niz meczyc sie w jednym, bo "musze skonczyc co zaczalem". Jesli zapal sie wypala to zadalbym sobie pytanie "co dalej?", a nie szukalbym magicznej sztuczki, zeby dalej inwestowac czas i energie w cos, w co przestalem wierzyc / czego przestalem chciec.
Ciekawie opisywal to R. Feynmann, kiedy doszedl do momentu w swojej karierze, gdy mial cala liste rzeczy, ktorymi "musi/powinien" sie zajac, ale jedyne na co mial ochote to nie robic nic. Dopiero, gdy calkowicie odpuscil i zaczal robic rzeczy, ktore chcial - zaczal ponownie zyc swoim zyciem. W mojej ocenie pojsc za glosem serca, dokadkolwiek Cie to nie zaprowadzi, bez wzgledu na to czy bedziesz osiagal sukcesy czy nie, to jest najbardziej brawurowy styl zycia na jaki czlowiek moze sie zdobyc, a jednoczesnie niesamowice satysfakcjonujacy i dajacy poczucie sensu.
Lepiej przed "jak?" zawsze najpierw zapytac siebie "dlaczego?".