Czy ktoś z was miał wątpliwą przyjemność zdawania egzaminu praktycznego na tzw. "nowych zasadach"? Ja szykuję się już do trzeciego podejścia i chciałbym podzielić się z wami własnymi przemyśleniami na ten temat :) Uważam, że jest O WIELE trudniej. Jak można wymagać od kogoś, kto za kierwonicą samochodu spędził zaledwie 30 godzin, PERFEKCYJNEJ jazdy podczas trwającego 40 minut egzaminu w ruchu miejskim, gdy obok siedzi skurczybyk, który tylko czeka na NAJMNIEJSZE podknięcie?! Zdawalność spadła drastycznie, a "nowy" plac manewrowy to koszmar, dla większości nie do przejścia. Zgadzam się, że nowe zasady jazdy po łuku są bardziej "życiowe" i nie jest to już "matematyka i trzymanie sie linii"(dawniej większość ludzi opuszczała lusterka na asfalt i cześć). Jednak jazda po tym "nowym łuku" jest dla kogoś takiego jak ja (uczyłem się na starych zasadach, a ustawa zmusiła mnie do zdawania na nowych, pomimo obiecanego polrocznego okresu przejściowego) zwyczajnie trudna. Dwa razy wyłożyłem się na tym łuku. Najgorsze jest to, że za każdym razem muszę zostawić w kasie Wojewódzkiego Ośrodka Ruchu Drogowego 118 zł i nie ważne, czy wyjechałem do miasta, czy nie. Nie wnikam już dlaczego cena egzaminu jest tak wysoka. Uważam jednak, że pobieranie pełnej opłaty za egzamin w wypadku, gdy w samochodzie siedziałem zaledwie pięć minut jest zwykłym złodziejstwem. Oburza też buta egzaminatorów, którzy bardzo często łamią przepisy i przenoszą frustrację dnia codziennego na egzaminowanych. Do szału doprowadziły mnie słowa głównego egzaminatora, który na odprawie powiedział: "Wiem, że uczyliście się państwo na starych zasadach, większość z was nie zdaje na łuku, ale nie zdacie pierwszy, piąty, dziesiąty raz to się może nauczycie" :[ SKANDAL! Nie wspominając już o głupich przepisach, np. takim, że jeśli dopłacicie 50% więcej to będziecie mogli zabrać na egzamin swojego instruktora, ale jeśli odezwie się choć słowem w celu udzielenia jakiejkolwiek wskazówki, to egzamin zostaje przerwany z wynikiem negatywnym. A teraz dwie historie zasłyszane u mojej znajomej, która jest instruktorką jazdy:
- Dziewczyna przystąpiła do egzaminu i po zaliczeniu placu wyjechała na miasto. Jeździła bezbłednie przez 40 minut. Egzaminator złamał przepisy i kazał jej jeździć dwadzieści minut dłużej. Było to już ewidentne szukanie błedu na siłę. Nagle na ulicę weszła starsza kobieta, w mijscu niedozwolonym. Dziwczyna zachowała się prawidłowo - ostro, awaryjnie zahamowała. Egzaminator przerwał egzamin i ocenił go negatywnie, gdyż dziewczyna "stworzyła poważne zagrożenie dla pieszego".
- Facet, który od 30 lat był zawodowym kierowcą, stracił prawo jazdy, gdyż przekroczył limit punktów karnych. Egzaminator już któryś raz z rzędu przerywał mu egzamin - facetowi który od 30 lat posiada prawo jazdy. Przyczepiał się o najmniejsze błędy, których nie sposób uniknąć w tak ciasnym i zatłoczonym mieście jak w tym przypadku Kielce.
Trafiają się bardzo ciekawe osobowości wśród egzaminatorów. Otóż egzaminował mnie facet z zacięciem polonistycznym i gdy na jego pytanie odpowiedziałem: "Należy wrzucić wsteczny", on odpowiedział z wściekłością:"Wrzucić to se pan możesz węgiel do piwnicy, a bieg się włącza". :D
Sytuacje jest na tyle poważna ,jeśli chodzi o zdawalność, że nawet instruktorzy wystosowali wspólne pismo do władz ministerialnych w Warszawie. Czekamy na odzew. Pozdrawiam wszystkich, którzy przechodzą to samo piekło, zazdroszczę tym, którzy już je przeszli, a współczuje tym, których to jeszcze czeka... ;) </i>