Witam, zdarzylo sie cosik takiego :
panowie x,y - osoby atakujace
pan z - osoba atakowana
Idzie sobie pan Z, spokojnie jakby nigdy nic. Podlatuja do niego panowie X i Y i krzycza : " Dawaj telefon bo wpier***l ". Pan Z malo myslacy daje w zeby panowi X i zaczyna go z calej sily okladac, pan Y natomiast stoi z boku wystraszony i nie wie co robic.
Gdy pan Z skonczyl "rozmowe" z panem X ktory lezal teraz na chodniu chcial sie wziasc za pana Y ktory uciekl.
Po jakiejs 1h pan Z(osoba broniaca sie przed napascia) zostala zlapana przez szanownych panow policjantwo i zawieziona na komende, a pozniej zostal jej postawiony zarzut czynnej napasci - pan Z czeka na rozprawe.
Co o tym myslicie ? Osoba ktora sie bronila, zostala oskarzona, jakby to ona byla glownym prowodorem calego zajsca. Jak myslicie wyjdzie z tego calo ? kurator ? 5miechow w zawiasach ??