Znacie takie sytuacje, że ktoś ma już dojrzałą sytuacje życiową (rodzina, dzieci, duże doświadczenie w pracy itd) żyje i pracuje w mniej perspektywicznym mieście Z, ze swoim doświadczeniem w swojej branży mógłby spokojnie w mieście A zarobić znacznie więcej (powiedzmy że np zamiast 5k 17k), dostaje oferty , ale nie decyduje się, a bo to żona (albo w drugą stronę mąż) się nie zgadza, bo ma prace tutaj na miejscu, tyle lat już przyzwyczajenie, albo przeciwnie, dopiero 5 lat mieszkają razem i jeszcze się nie wtopiła w otoczenie, że dzieci to zmiana szkoły i duży stres dla nich, przeprowadzka to znowu bałagan, formalności, druga połówka musiałaby szukać pracy na miejscu, a źle znosi wszelkie zmiany, do tego jest meteopatą, a pod nosem miała znajomą fryzjerkę i kawiarnie gdzie spotykała się z psiapsiółkami i tak dalej takie klimaty?

Tutaj w komentarzach królowała raczej postawa "czyli żona ogranicza cię, ogranicza twój rozwój z własnego lenistwa, jest to niezdrowy układ, zmień pracę na lepszą, a może i żonę na lepszą".
A można też inne spojrzenie, że to osoba wychodząca z inicjatywą zmiany miasta w związku z rozwojem kariery nie może zachowywać się jak egoista i myśleć tylko o sobie i narzucać styl życia.

Nie dotyczy mnie taka sytuacja bezpośrednio, ale jest to przykład z rodziny, gościu jest po AiR, w branży pracuje od 15 lat, robi na pograniczu elektroniki i programowania niskopoziomowego + CADy, architektura itd. Pracuje w średnim mieście gdzie mieszka z rodziną. Dostaje oferty z Wawy, za dwa tysiaki więcej to rzeczywiście słabe myślenie, ale z 3, a nawet 4 krotnym przebiciem i więcej, jasne że koszty utrzymania są większe, ale różnica to wszystko rekompensuje. Wszyscy w rodzinie zgasili jego pomysł, zjechali że "w tajemnicy" był na rekrutacji, że przeprowadzka to nie takie hop, że żona wcześniej długo szukała pracy w swojej branży chemicznej, że dzieci szkoła koledzy, sąsiedzi, znajoma pani doktór itd. Ja tylko naturalnie nie widziałem w tym nic dziwnego i szczerze życzyłem powodzenia. Że baby były oburzone to jeszcze jakoś zrozumiem, ale chłopy też, nie wiem, może z zazdrości.