Tak jak wyżej. Co lepiej wspominasz? okres studiów(kiedy nie pracowałeś) czy praca w zawodzie(gdy już nie studiowałeś)?
Odpowiedź zero-jedynkowa, plus uzasadnienie.
slaba ankieta, bo ja nie studiowalem*
Studiow bo bylem mlodszy i nie mialem takiej odpowiedzialnosci.
Ale z perspektywy czasu to olalbym studia.
Biały Mleczarz napisał(a):
Studiow bo bylem mlodszy i nie mialem takiej odpowiedzialnosci.
Ale z perspektywy czasu to olalbym studia.
Chodziło mi o okres gdy Byłeś dopiero co po obronie, jeszcze bez żadnych zobowiązań, dlatego pytanie odnosi się w obu przypadkach do przeszłości.
@fasadin to zagłosuj słuchając intuicji ;) Tak jak przeczuwasz, co byłoby dla Ciebie lepsze.
Zobowiazania to nie tylko praca. Praca to pikus. Inne problemy sa duzo wieksze.
Poza tym bez sensu pytanie, student vs swiezy absolwent.
Praca - bo wymaga takiego samego wkładu czasowego przez cały rok i dostarcza $$$ na rozrywkę. Mi rodzice na studiach nie dawali kasy, więc może dlatego tak to widzę.
Myślę że większą częścią osób która woli studia, to ludzie którym rodzice opłacili studia i dodatkowo mieli jeszcze kasę na imprezowanie. Wtedy to faktycznie może być fajniej.
I tak jak ktoś wcześniej napisał. Praca != obowiązki. To że musisz wstać rano, a zajęcia mogłeś olać raczej się nie liczy.
Studia (choć ich nie dokończyłem) ze względów towarzyskich
Wszystko ma plusy i minusy, teraz nie musze sie uczyc w domu bzdetów ktore mi ktos zadal, tylko wychodze z pracy i mam czas absolutnie dla siebie. Nie musze sie martwic o finanse jak na studiiach. Za to na studiach sie miało dłuuuuugie wakacje.
Studiowałem tylko rok, a pracuję na razie tylko kilka miesięcy, ale to okres pracy jest dla mnie znacznie lepszy i czuję, że się rozwijam i robię to co chciałem już od dawna - warto było się kiedyś w domu uczyć. Na studiach miałem więcej wolnego w środku tygodnia, ale też studiowałem inny kierunek i same zajęcia w znacznej większości mnie nie interesowały, a taka nauka nie ma sensu.
Zdecydowanie praca. Na dziennych studiach nie czułem, że się rozwijałem. Mieszkanie w akademiku z wydziałem widocznym z okna też nie sprzyjało wyrabianiu w sobie obowiązkowości. Ot, bimbanie bimbanie, wyjść na wykład/ćwiki pięć minut przed, odbębnić obecność, bimbać dalej. Owszem, imprezy były fajne, ale zdecydowanie brakowało poczucia samorozwoju. Choć to wszystko w dużej części wynika z tego, że na studia poszedłem trochę z przymusu (standardowe "mama kazała"), a nie dlatego, że faktycznie miałem chrapkę na literki przed nazwiskiem. Gdy parę lat później, z własnej woli, poszedłem na zaoczne, studiowało mnie się dużo lepiej.
Owszem, praca też ma swoje wady - jak trza być o określonej godzinie, to nie można olać, no i - zakładając, że studia = bycie na garnuszku - trzeba ogarniać własne finanse. Czasu wolnego też raczej mniej. Ale porównując stresy pracowe ("hehe release j**nął, ale jaja") ze studyjnymi ("mam do zrobienia X sprawozdań i Y projektów na za tydzień i w sumie to przypomniało mnie się, że z przedmiotu Z egzamin nie będzie w sesji, tylko umawialiśmy się na przedtermin jutro"), to zdecydowanie lepiej pracować.