Chciałem ten temat poruszyć w poprzednim moim temacie, ale z drugiej strony - zasługuje na osobny.
Znałem w życiu 2 samobójców. W tym jedna osoba - to najbliższa rodzina. Druga też bliska, przynajmniej jeżeli chodzi o pokrewieństwo. Osoba, o której pisałem w poprzednim temacie też planowała samobójstwo, dzięki mnie jednak (nie wymuszenie z mojej strony, prośby czy cokolwiek - po prostu z jakiegoś powodu mówiła, że byłem jedyną osobą, przy której czuła się swobodnie. Ja ją tylko poprosiłem o wizytę u mnie gdy się zdecyduje) "dała sobie kolejne 5 lat". Zmarła parę miesięcy później z powodu choroby.
Ja sam nie planowałem samobójstwa, ale rozważałem taką opcję - dzień w dzień boli mnie brak jakichkolwiek wartości i naturalnego dobra w ludziach. Nie wiem dlatego, ale szczerze boli mnie, gdy jakaś osoba po prostu postępuje niewłaściwie - i jeszcze robi to w pełni świadomie. Mam na myśli ludzi manipulujących innymi, by uzyskać jakąś korzyść; ludzi, którzy oszukując wyciągną od kogoś ostatnie grosze; ludzi rozwiązłych seksualnie, którzy skoro decydują się na takie rzeczy - mogliby chociaż nie ranić tym innych; ludzi, którzy pod przykrywką np. sutanny żyją jak króle, a w niedzielę odprawić mszę; ludzi, do których strach podejść i o coś zapytać, bo można nie ujść z życiem (w najlepszym wypadku bez rzeczy wartościowych i zębów wrócić do domu). Wracając - niespecjalnie mi się powodziło w życiu zawodowym, które zresztą chwilowo porzuciłem, żeby ratować związek, który sam napsułem [i nic z ratunku nie wyszło], przyjaciele odwrócili się jakiś czas wcześniej, generalnie dołek i brak wizji. Jeszcze do niedawna tak sobie żyłem, nikt nie miał prawa podejrzewać w jakim stanie psychicznym byłem, nigdy z tym się nie obwieszczam.
Co jednak chciałem napisać w tym temacie?
Czy uważacie, że gdy ktoś wyjawi Wam, że myśli o samobójstwie - czy koniecznością wg Was jest podnoszenie alarmu i siłą utrzymanie kogoś na tym świecie? Osoba z najbliższej rodziny popełniła samobójstwo niepotrzebnie - jej bym bronił, gdyby jasno mi to powiedziała (mogłem się domyślić, było wiele znaków, teraz mogę żałować) - nie miała powodów, była tylko wystraszona życiem i także obrzydzona światem, który nas otacza. Z kolei druga osoba - uosobienie zła. Zasługiwała na śmierć. W momentach kiedy ja myślałem o swoim ewentualnym odejściu (podkreślam - bez konkretów, jeszcze mi daleko do tego było) - w myślach pojawiał się nawet motyw, żeby zabrać tę osobę ze sobą, bo nie mógłbym umrzeć, wiedząc, że ta osoba chodzi po świecie i robi, to co robiła całe życie. Czyli: wykorzystywała własną matkę do granic możliwości, manipulowała innymi (ta osoba była w tym dobra, bo to cholernie inteligentna osoba była), jednocześnie rozpijała się, nigdy nie ukończyła liceum (nie z braku umiejętności - z braku chęci - łatwiej się żyło na cudzy koszt, bawiąc się, niszcząc innych, wykorzystując innych). Trzeci (prawie) przypadek - to wspomniana koleżanka. Jeszcze inny przypadek - nie życzyłbym jej śmierci, ale - wiedziałem, że nie chcę jej powstrzymywać. Jej choroba nie pozwalała na normalne życie w społeczeństwie i na jakiekolwiek normalne plany na przyszłość. To nie jest motywująca wizja. Całe życie być nieszczęśliwym i patrzeć na szczęście innych. Szczególnie, że w żaden sposób nie było się winnym. Nikt nie dał mi prawa decydować o jej życiu, ani oceniać tego (to jest ważne!) czy jej życie mogło być szczęśliwe czy nie, czy powinna żyć, czy może sobie "odpuścić".
Powtórzę więc główną myśl: Czy mamy jakiekolwiek prawo oceniać czyjąś potrzebę i zasadność życia? Czy mamy prawo swoimi oczami oceniać szczęście innych? Bo cholernie łatwo jej powiedzieć "jakoś to będzie, poradzisz sobie", a potem wyjść i cieszyć się życiem, w którym problemem jest wybór marki piwa na wieczór. To w cudzysłowie to nie cytat - to można ładnie opowiedzieć i pocieszać na 3 godziny - będzie ładnie brzmiało, ale do tego się sprowadzi takie pocieszanie.
WAŻNE! Absolutnie nie planuję samobójstwa! Wygadałem się, naklepałem posty jako anonim z australijskiego proxy nie po to, żeby ktoś mnie próbował pocieszać, ratować czy coś - po prostu temat jest trudny, a że mnie naszło na przemyślenia to chcę się myślami podzielić. Na razie życie mi się zaje**cie układa, mam niezłą robotę, cudowną partnerkę, idealne stosunki z rodziną, no po prostu miód i orzeszki. Martwię się swoim zdrowiem, ale na razie nic nie wiem.
Aha, jak ten jak i poprzedni post nadają się tylko do Flame - proszę o przeniesienie.