Wiem, że to już bardzo późno na takie dywagacje, ale nagle uderzyła mnie świadomość, że być może popełniłam wykroczenie skarbowe...
W zeszłym roku, w październiku, podpisałam umowę o dzieło na pocięcie kilku stron. Umowa opiewała na ok. 2000zł, zleceniobiorca w dniu podpisania umowy otrzymał 400zł zaliczki. W umowie czas na wykonanie dzieła był określony na miesiąc.
Po trzech tygodniach zwróciłam się do zleceniobiorcy z prośbą o zaprezentowanie postępu prac (miał mi z resztą te stronki na bieżąco przesyłać, bo jego praca była tylko pierwszym etapem obróbki). Przesłał mi niesamowity szajs, niezgodny z umową (błędne wyświetlanie pod IE), i jeszcze z tekstem, że wyjeżdża na tydzień, więc resztę dośle w przyszłym miesiącu. Natychmiast zerwałam umowę drogą mejlową.
Ale zaliczka poszła, a ja do dziś nie miałam czasu się zastanowić, czy w ogóle żądać zwrotu. Kwota niewielka, na przedawnienie mam 3 lata, stwierdziłam, że nic pilnego.
Ale co w takiej sytuacji z podatkiem? Zleceniobiorca uzyskał dochód. Jako zleceniodawca powinnam wysłać mu PIT-11 i zapłacić jeszcze od tego podatek. Oczywiście absolutnie nie mam ochoty, z resztą nie zrobiłam tego do tej pory, termin minął.
Czy faktycznie mam obowiązek złożyć PIT-11, gdy zleceniobiorca nie wywiązał się z umowy?
Czy w razie kontroli skarbowej, błąd popełniłam ja (nie wysyłając pita, nie płacąc podatku) czy zleceniobiorca (nie płacąc podatku od dochodów pochodzących z innych źródeł, np. z oszukania mnie)?
Czy powinnam w ramach ochrony swego tyłka żądać na drodze formalnej zwrotu zaliczki? Czy moje nie żądanie zwrotu zaliczki może zostać potraktowane przez US na moją niekorzyść?
A jeżeli nie będę dochodzić tych pieniędzy, to czy mogę je uznać za koszt działalności...?