Studia, matma, itd..

0

ort! się czy zakładać ten temat, no nic może jakieś fajne wnioski z tego wyjdą.

Moje spostrzeżenia na temat sposobu nauczania informatyki na wyższych uczelniach są następujące :

  1. Książki dają większą widzę od tej z wykładów. Co ważniejsze często jest tam wszystko dokładniej opisane, przyjemniejszym językiem, i można wracać do tego w każdej chwili (wykładowca raczej nie powtarza 2-3 razy tego samego co mówi). Można je czytać kiedy mamy na to ochotę, w ten sposób zazwyczaj siadamy do nich z zainteresowania - w konsekwencji wynosimy większą wiedzę.
  2. Myślę że ktoś kto wiąże przyszłość z ogólnie pojętą informatyką, nie ważne czy to będzie programowanie, administrowanie czy coś jeszcze innego, powinien nabyć umiejętność samodzielnego zdobywania wiedzy, bo bez tego nie bardzo ma jak dalej się rozwijać. Do tego trzeba dodać że często prowadzący zajęcia zazwyczaj nie mówią gdzie może się zagadnienie przydać - w konsekwencji oznacza to zazwyczaj dla większości zakucie->zaliczenie , a potem siłą rzeczy większość zostaje zapomniana. Fajnie , właśnie student stracił CZAS. Dokładnie. Bo gdyby czytał książkę w tym samym CZASIE byłby w stanie nie dość ze opanować tyle samo albo i więcej materiału, to jeszcze zazwyczaj by wiedział z czym to się je.

Wniosek : Bardziej owocna jest samodzielna nauka. Studia to suma czasu poświęconego na uczelni, czasu na dojazd, do tego ewent. czasu na powtórzenie w domu. Przypominam, że doba ma 24 h, a człowiek powinien dziennie spać najlepiej 7-8h.

  1. Wiedza jest często przestarzała, nie mająca większego zastosowania. Prowadzączy mają często niepełną nawet podstawową wiedzę o tym co mówią. Owszem, jest wielu co mówi że są uniwersalne zasady w programowaniu, i ciężko się z tym nie zgodzić, jednak jaki jest sens nauczać języka który nie ma dzisiaj zastosowania (albo inaczej : nie widzę ofert pracy z nim związanych), na dodatek trzeba ZAKUWAĆ składnie tego języka, bo nie ma do niego dokumentacji w programie (a internet odcięty). Tak, mnie gnębili ADĄ95 . Mam swoją subiektywną opinię co do tego języka, ale nie o to chodzi tutaj. Zupełnie nie widziałek jaki jest sens zakuwać to na pamięć żeby jakoś zaliczyć ? Według mnie zaliczenie powinno być na podstawie projektu w dowolnym języku, najlepiej w tym na zajęciach - zmusza do myślenia przynajmniej, a nie zakuwania schemtów lub kruczków związanych z językiem (zwłaszcza z tak okropną składnią jak ADA).

  2. Brak zawodowego doświadczenia prowadzących - to się tyczy poniekąd punktów 2,3 , Ci ludzie po za spędzeniem połowy życia na uczelnii nie mają innego doświadczenia zawodowego - owszem są wyjątki, i te wyjątki właśnie najbardziej podkreślają problem , czy nie lepiej więc zamiast dwa lata spędzić na słuchaniu ich, samemu pracować z książką i przy okazji jakąś pracę spróbować złapać w zawodzie ? Mamy wiedzę teoretyczną lepszą niż na zajęciach, i jeszcze doświadczenie zawodowe.

  3. Niewłaściwy sposób nauczania przedmiotów - jestem przekonany że wpierw student powinien ćwiczyć rozwiązywanie niematematycznych problemów, podstaw programowania jakby to powiedzieć "na intuicję", rozumowanie jak to mniej więcej działa, a potem zagłębiane się coraz głębiej w temat ? Jaki jest sens nauczania w kolejności jaka zazwyczaj jest na uczelni (czyli pierwszy rok matma, a potem coraz mniej jej). Wydaje mi się, że lepiej by było wpierw dać podstawową wiedzę informatyczną , potem ją poprzeć matematyką i pokazać gdzie ona ma zastosowanie. Prosty przykład - czy lepiej żeby student wpierw się nauczył programować, potem dowiedział się co to jest krypotografia, a jeszcze później poznał teorię liczb , przez co mając obycie w programowaniu i nieco wiedzy o kryptografii będzie w stanie zaimplementować jakiś algorytm szyfrujący, czy też tak jak jest to teraz , czyli najpierw wykładzik, zupełnie nie poparty przykładami, za którym idzie zakucie->zaliczenie - potem ta wiedza szybko ulatnia się bo nie miała zastosowania w czasie nauki, po prostu była nauczona po to by zakuć, itd. Mam wrażenie ze wiedza która nie jest próbowana od razu wykorzystywana jest niezbyt opłacalna.

  4. Nauka matematyki jako rozwiązywanie zadanek i uwalaniu studentach na błędach - czyli absurd jakich mało. Ćwiczenia z matematyki powinny skupiać się na sposobie rozwiązania zagadnienia, a nie łapaniu na kruczkach typu znak czy machnięcie się w jakiś dużych obliczeniach bez kalkulatora przy goniącym czasie. Powinno się zostawić liczenie takich rzeczy matematycznym masochistom, a skoncentrować na zastosowaniu wiedzy i umiejętnym jej wykorzystaniu.

  5. Znajomości - mówi się że studia to znajomości które mogą potem zaowocować. Oczywiście pewnie coś w tym jest, ale zastanówmy się, kto może nam bardzije pomóc - doświadczony programista z którym pracujemy od kilku lat czy student który właśnie kończymy studia (zakładając że z obydwoma mamy dobry kontakt) ? Jeżeli firma będzie miała do wyboru trzech pracowników : jednego polecanego przez doświadczonego pracownika który ma pojęcie o temacie, firme rekrutacyjną czy świeżo upieczonego absolwenta , to kogo powinna posłuchać ?

W takim razie - czy osoba której nie zależy na papierze i która jest chętna ciągle się rozwijać, przy okazji zdobywając wyraźnie większą wiedzę z książek niż z zajęć powinna zawracać sobie głowę studiami ? Czy nie lepiej ten czas poświęcić lepiej, a papier na odczepnego na zaocznych zrobić ?
Aspekt imprezowy pomijam [green]

Zapraszam do dyskusji : )

0

Niektóre uwagi są trafne, inne zupełnie nie. Widocznie masz złe doświadczenia :P

Ad.1 + 2:
To kwestia wykładowcy. Są tacy u których na wykładzie można się nauczyć sporo i jest to znacznie przystępniejsze niż w książkach. Są też tacy gdzie jest zupełnie odwrotnie. Nauka samodzielna to oczywiście konieczność, ale przecież na tym po części polega studiowanie. To nie jest podstawówka gdzie pani dyktuje notatki. To są studia, gdzie wykładowca ma za zadanie naświetlić jakieś zagadnienia i problemy, a zgłębiać to musisz już sam.

Ad.3:
Jw, kwestia prowadzącego. Jeśli chodzi o języki w których się nie pracuje to nie byłbym aż taki sceptyczny. Uczyłem się na uczelni Pascala i uważam że to całkiem fajny język do opanowania podstaw programowania. Uczyłem się Asemblera i mimo iż pewnie nie będę pracował pisząc w tym języku to jednak jego znajomość może być przydatna. Ciężko mi powiedzieć coś na temat języków funkcyjnych (ponieważ dopiero zaczynam przygodę z Ocamlem), ale raczej panuje opinia że warto je poznać, mimo iż raczej nie będzie się z nimi później pracowało.

Ad.4:
To jest faktycznie spora wada. Co innego kiedy mówimy o jakimś czysto teoretycznym, akademickim zagadnieniu, wtedy to nie robi wielkiej różnicy. Ale co innego kiedy zajęcia np. z projektowania systemów czy inżynierii oprogramowania prowadzi ktoś kto w życiu niczego nie zaprojektował i opiera sie jedynie na książkach.

Ad.5:
Tu sie zupełnie nie zgadzam. Matma jest potrzebna w wielu przedmiotach które pojawiają sie na studiach. To troche bez sensu żeby np. na Bazach Danych ktoś tłumaczył od podstaw co to są relacje, tak samo na Automatach i Językach Formalnych. Tak samo jak sobie wyobrażasz wykład na temat Kryptografii kiedy sluchacze pojęcia nie mają o czym ktoś mówi (bo co rusz pojawia sie termin matematyczny którego sie nie zna). Efekt będzie taki ze nic z tego nie wyniesiesz bo nic nie zrozumiesz. I coż ci po tej wiedzy matematycznej którą zdobędziesz później?
To ze ty się uczysz żeby zdać i zapomnieć to twój problem :P

Ad.6:
To kwestia prowadzącego. Widocznie tacy ci się trafili. Ja mialem więcej szczęścia.

Ad.7:
Zaraz po studiach na pewno. Ale kilka lat po nich? Skąd wiesz czy kolega który siedzi kolo ciebie na wykładzie nie wyskoczy z jakimś świetnym start-upem i będzie szukał pracowników? Kogo wtedy chętniej weźmie do spółki? Znajomego ze studiów czy zupełnie obce osoby?

0

Niektóre uwagi są trafne, inne zupełnie nie. Widocznie masz złe doświadczenia :P

Możliwe ; p

Jw, kwestia prowadzącego. Jeśli chodzi o języki w których się nie pracuje to nie byłbym aż taki sceptyczny. Uczyłem się na uczelni Pascala i uważam że to całkiem fajny język do opanowania podstaw programowania. Uczyłem się Asemblera i mimo iż pewnie nie będę pracował pisząc w tym języku to jednak jego znajomość może być przydatna. Ciężko mi powiedzieć coś na temat języków funkcyjnych (ponieważ dopiero zaczynam przygodę z Ocamlem), ale raczej panuje opinia że warto je poznać, mimo iż raczej nie będzie się z nimi później pracowało.

Ile bym dał za Asemblera ... nie qr*a , ADA musi być ... Pascal by mi jako tako nie przeszkadzał bo bardziej przyjazną składnie ma, i co ważne często przykłady są w nim pisane.
Chętnie bym poznał ciekawe podejścia jeżeli prowadzący miałby pojęcie o tym. Dochodzi do tego że prowadzący(a) sam gubi się w tym co mówi, i nie potrafi nawet odpowiedzieć senswonie na pytania postawione.

Ad.5:
Tu sie zupełnie nie zgadzam. Matma jest potrzebna w wielu przedmiotach które pojawiają sie na studiach. To troche bez sensu żeby np. na Bazach Danych ktoś tłumaczył od podstaw co to są relacje, tak samo na Automatach i Językach Formalnych. Tak samo jak sobie wyobrażasz wykład na temat Kryptografii kiedy sluchacze pojęcia nie mają o czym ktoś mówi (bo co rusz pojawia sie termin matematyczny którego sie nie zna). Efekt będzie taki ze nic z tego nie wyniesiesz bo nic nie zrozumiesz. I coż ci po tej wiedzy matematycznej którą zdobędziesz później?

Nie bardzo o to mi chodziło, raczej miałem na myśli że nawet jeden semestr (pierwszy) wprowadzenia do zagadniena by wystarczył. Przecież wystarczy pokazać bazę danych jako zbiór tabelek , czy diagram związków encji - osoba inteligentna powinna zrozumieć o co chodzi , a jeżeli nie rozumie - powinna przemyśleć czy wybrała właściwy kierunek. Tak samo w innych dziedzinach. Niby jest "Wprowadzenie do Informatyki" ale tak na prawdę to za dużo nie daje. Oczywiście dalej można zacząć spokojnie wprowadzać matmę przy okazji pokazując jej zastosowanie we wcześniej nakreślonej ogólnej wiedzy "z czym to się je".

To ze ty się uczysz żeby zdać i zapomnieć to twój problem :P

Problem w tym że się uczę właśnie, nawet nie na zaliczenie, bo ja myślę że sam się wcześniej wykreślę niż mnie wywalą - osobiście szczerze mówiąc mam gdzieś czy będę miał jakiś tytuł, dla mnie liczy się wiedza - i myślę że nie jestem sam w tym myśleniu. Przykre jest jednak to , że osoba która przeszła właśnie od zaliczenia do zaliczenia zdobywając tego magistra, jest z góry wyżej klasyfikowana od osoby bez. Ja osobiście bardzo chętnie bym nabył wiedzy szerszej, nie tylko z tego czym chcę się zajmować, ale sorry, przy takiej edukacji to ja dziękuję.

Ad.7:
Zaraz po studiach na pewno. Ale kilka lat po nich? Skąd wiesz czy kolega który siedzi kolo ciebie na wykładzie nie wyskoczy z jakimś świetnym start-upem i będzie szukał pracowników? Kogo wtedy chętniej weźmie do spółki? Znajomego ze studiów czy zupełnie obce osoby?

Można tak gdybać i czekać że może się uda. Zupełnie jak z wiarą.

0

Jeśli chodzi o tę matmę. To przecież właśnie chodzi o to żeby nie tłumaczyć tego jak dzieciom na tabelkach tylko, ale też żeby pokazać formalna stronę. Przecież jednym z czynników który wpłynął na popularność relacyjnych baz danych był właśnie opis formalny :)
Moim zdaniem twój pomysl nie ma sensu. Po prostu zgodnie z twoją teoria poznałbyś tą matematykę za późno. Matematyka sama w sobie ci sie aż tak nie przyda później. Znacznie lepiej rozumieć pewne zagadnienia kiedy ktoś pokazuje jak się z nich korzysta ;)

A jeśli chodzi o te znajomości to jasne, ale przecież nikt ci nie każe sie koncentrować na zdobywaniu znajomości. One sie pojawiają przy okazji.

0

Shalom - szanuję Twoją opinię, niemniej raczej jestem nie przekonany do niej.

Zważywszy że duży procent (aż za nawet) stanowią prowadzący którzy nie potrafią przekazać wiedzy, myślę że wstępna orientacja na temat jest dużo lepszym rozwiązaniem dla studentów. Prawda jest taka że pewnych zagadnień sam z siebie nie będę ruszał - tak samo inni, i tu zaczyna się bałagan bo ktoś mi gada o czymś czego zupełnie nie rozumiem (nawet jeżeli chcę) to jest męczarnia. Myślę że pewne sprawy trzeba jednak po prostu po ludzku wytłumaczyć a nie na siłę wpychać. W ten sposób problem zaczał się z przedmiotem który na prawdę bardzo chciałem poznać - z Elektroniką. Wiem, że inni mają taki sam problem jak ja teraz np. z programowaniem i całkowicie ich w tym rozumiem. Co do matmy moje zdanie jest proste - TAK, W ODPOWIEDNIM CZASIE, W ODPOWIEDNI SPOSÓB , czyli od 2giego semestru pokazując jej zastosowanie a nie licząc setki niepotrzebnych podchwytliwych zadanek. Przede wszystkim rozumieć.

Pozdrawiam !

0

Siedem twierdzeń Lauraela zbyt odkrywczych nie jest. Chociaż trochę za bardzo uogólnione, w końcu wyjątki się zdarzają.

Ad 3) - bywałem na zajęciach z UML prowadzonych przez gościa, dla którego interfejs == GUI.

@Shalom - po co tłumaczyć co to jest relacja komuś, kto uczy się projektować bazy danych i pisać selecty? Praktycznie w niczym mu to nie pomoże, nie będzie lepszy. Ale trzeba się wykuć, a potem zaliczyć. A przecież trochę praktycznej pracy i ta wiedza przychodzi do głowy sama. Na opis formalny przyjdzie czas.
Ja teraz, na II stopniu mogę sobie wrócić do matmy i wreszcie się jej pouczyć ze zrozumieniem, bo wreszcie wiem, do czego mi się może przydać. Do tej pory nie miałem takiej możliwości.

Poza zajebistością (och jaki ja jestem mądry!) jest coś takiego jak dydaktyka. Jakby nie patrzeć studia prowadzą także (a może przede wszystkim) taką właśnie działalność. A profesor, który dydaktykiem nie jest, to dupa a nie profesor i powinien być od studentów izolowany. Dlatego też w nauczaniu powinien być nacisk na dydaktykę, nie na wiadomości encyklopedyczne. Ludzie najlepiej się uczą poznając zastosowania czegoś, dlatego np. w podstawówce uczy się dodawać na patyczkach. Trochę głupie jest np. to, że dopiero 2-3 lata po statystyce używa się jej w praktyce np. na symulacji czy eksploracji danych. Wtedy uczyło się bez przekonania, od tamtej pory zapomniało i zabawa od nowa.

0

Ogólnie ze wszystkim się zgadzam. Studia w Polsce to śmiech i rzeczywiście jeśli chcesz się sam uczyć to wyjdzie dla Ciebie na plus, no prócz straconych imprez w akademiku (tutaj wielki minus). Tylko niestety gdzieś po drodze trzeba ten papier zdobyć. Jeszcze jeden minus to stosunkowo drogie książki (no i wiele dobrych pozycji trzeba sprowadzać z zagranicy).

somekind napisał(a)

Ja teraz, na II stopniu mogę sobie wrócić do matmy i wreszcie się jej pouczyć ze zrozumieniem, bo wreszcie wiem, do czego mi się może przydać. Do tej pory nie miałem takiej możliwości.

I tutaj jest pies pogrzebany. Dlatego tez uważam że większy nacisk powinien być przykłady. Na pierwszym roku są przedmioty Analiza I, II algebra I,II, algebra abstrakcyjna. Uczymy się całek podwójnych, grup, pierścieni itd. - wszystko OK, ale ja nie wiem po cholerę mi to. Przeciętny student przez kilka lat (tak jak piszesz) będzie żył z myślą ze to już jest mu niepotrzebne i najlepiej o tym zapomnieć.
Innym przykładem jest to, ze takie algorytmy trwają 1 semestr(na większości uczelni tak jest) na 3 lata (a wyżej wspomniane przedmioty ciągną się nawet przez 3 semestry), wiec coś tu jest nie tak. Dla mnie ten przedmiot powinien trwać minimum 2 semestry.
Przykładów absurdu można mnożyć, masa zapychaczy, ustalony z góry "ujednolicony" kurs nauczania (jest to szczególnie niepraktyczne na informatyce teoretycznej, gdzie według ustawy musisz znać podstawy fizyki, elektroniki jeszcze parę innych przedmiotów aby móc uzyskać inżyniera.

Ale wracając do przykładów - co za problem dać na pierwszym semestrze wstęp do programowania i już zacząć pisać proste programy (a najlepiej jeszcze żeby były "zgrane" z kursami prowadzącymi w tym samym czasie). Zamiast tego przeważanie dostajemy przedmiot typu wstęp do informatyki, albo jak już jest wstęp do programowania to kurs kończy się na pętli while i tablicach.

Shalom napisał(a)

Jeśli chodzi o tę matmę. To przecież właśnie chodzi o to żeby nie tłumaczyć tego jak dzieciom na tabelkach tylko, ale też żeby pokazać formalna stronę.

A co stoi na przeszkodzie aby najpierw po trochu omówić temat jak dzieciom a dopiero później opisać go od strony formalnej? Dla mnie nawet to korzystniej bo mając podstawy i poznając stronę formalna już sam mogę sobie zacząć wszystko układać w głowie, a tak to to co? Dostaje 10 definicji 20 twierdzeń i teraz sam kombinuj jak to skleić do kupy.
Poza tym dochodzi fakt ze znając pewne zagadnienie (tutaj wezmę przykład bazy danych) mogę się tym sam bawić, kombinować, a znając definicje co z tym zrobię - poszukam zadanek na necie?
Wiadomo, ze każdy powinien sam trochę się tym interesować i zgłębiać temat, ale przecież chodzi o to aby studenta pomoc jak najwięcej.

Tesli o mnie chodzi to sam teraz pojawiam się na uczelni 3 razy na dwa tygodnie (2 rok) i radze wziąć takie same studia żeby stracić jak najmniej czasu na pojawianie się tam i dociągnąć się do inżyniera.

Oczywiście są uczelnie w Polsce które trzymają w miarę wysoki poziom ale je można policzyć na palcach jednej reki.

To nie wyczerpuje nawet w 1% absurdów jeśli chodzi o polskie uczelnie.

Pozdrawiam,
student.

0

Polskie uczelnie zatrzymały się na czasach komuny. Od upadku komuny nic się w nich nie zmieniło, może jedynie poza drobnymi zmianami kosmetycznymi dlatego myślę, że zasadnym jest nazywać je uczelniami komunistycznymi. Ciekawym jest że jak w Polsce pojawi się jakaś prywatna uczelnia, to od razu pojawiają się krytyczne głosy, że na tej uczelni nie ma żadnej nauki, a dyplom dostaje się za pieniądze, a nie za wiedzę. Widać, że mentalność komunistyczna głęboko tkwi w polskim narodzie bo przecież najlepsze na świecie uczelnie, takie jak Stanford University, MIT, Oxford czy Cambridge są właśnie prywatnymi uczelniami i polskie państwowe nie dorastają im do pięt.
Ale tak naprawdę utworzenie większej liczby prywatnych uczelni w Polsce wiele nie zmieni jeśli wszystkie uczelnie będą podporządkowane ministerstwu. W Polsce należałoby uwolnić uczelnie od ministerstwa, pogonić większość obecnych profesorów i doktorów bo to ludzie wychowani w komunie, a więc mają mentalność komunistyczną, a w ich miejsce sprowadzić profesorów i doktorów choćby z RPA. Mielibyśmy wtedy lepsze uczelnie niż w Afryce bo na razie nasze dwie najlepsze uczelnie są w tyle za najlepszą uczelnią afrykańską.

Problem polskich uczelni został dobrze opisany w czasopiśmie Wprost. Polecam ten artykuł:
Ile są warte studia w Polsce?

0
Igor1981 napisał(a)

pogonić większość obecnych profesorów i doktorów bo to ludzie wychowani w komunie, a więc mają mentalność komunistyczną
O ile ma to znaczenie na różnych socjologiach, ekonomiach, prawach czy nawet marketingach, to nie bardzo widzę co to może mieć do rzeczy na kierunkach ścisłych.
Będzie uczył komunistycznych całek czy marksistowskich algorytmów sortowania?

0
Azarien napisał(a)
Igor1981 napisał(a)

pogonić większość obecnych profesorów i doktorów bo to ludzie wychowani w komunie, a więc mają mentalność komunistyczną
O ile ma to znaczenie na różnych socjologiach, ekonomiach, prawach czy nawet marketingach, to nie bardzo widzę co to może mieć do rzeczy na kierunkach ścisłych.
Będzie uczył komunistycznych całek czy marksistowskich algorytmów sortowania?

Zamiast angielskiego będziesz uczony francuskiego bo ktoś ważny na uczelni ma znajomego, który zna akurat francuski, a nie angielski. Zamiast wzorców projektowych będziesz miał optoelektronikę bo pewna uczelniana grupa interesu stwierdziła, że przedmiot wykładany przez ich kolegę jest ważniejszy dla informatyków niż jakieś tam wzorce bo przecież w każdym komputerze jest odtwarzacz płyt cd składający się z lasera i dlatego każdy absolwent informatyki powinien znać się na laserach. Niektóre przedmioty techniczne będziesz miał z doktorem pedagogiki, który tytuł doktora uzyskał w Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego i który całą swoją wiedzę techniczną opiera jedynie na informacjach znalezionych w internecie oraz na 1-2 przeczytanych książkach, ale że nie mógł znaleźć pracy ze swoimi kwalifikacjami, a akurat jego wojskowi koledzy już zadomowili się na uczelni, więc i on tam się znalazł. A zajęć z j2ee będziesz miał o połowę mniej niż w planie bo akurat pan, który je prowadzi jest tylko magistrem, a uczelnia ma swoje oddziały w pobliskich wiochach i jakiś "geniusz" wymyślił taki plan zajęć, że ten magister po skończonych zajęciach w głównej siedzibie uczelni ma aż 10 minut na to żeby dotrzeć do oddziału znajdującego się w odległości około 100 km. Oczywiście uczelnia nie posiada samolotu, ani helikoptera. Ale w zamian na kierunku informatyka będziesz miał wszystkie zajęcia z cyfrowego przetwarzania sygnałów gdyż prowadzi je doktor, który niedawno był dziekanem i choć już nim nie jest, to i tak nadal ma wiele do powiedzenia.
O takiej komunie mówię.
Czy gdyby uczelnie były kapitalistyczne czyli prywatne, to takie numery by przeszły? Nie bo taka uczelnia już dawno by zbankrutowała. A w komunistycznych instytucjach każdy absurd przejdzie bo za te absurdy płaci podatnik, a podatników każdy ma w dupie.

0

Nie wiem z jakiej uczelni masz takie doświadczenia, ale ja skończyłem państwową uczelnię i jeśli były takie sytuacje jak opisujesz, to musiały być bardzo rzadko, bo nie zauważyłem.

Zresztą, nepotyzm, korupcja i tumiwisizm nie są patologiami na które komunizm ma wyłączność.
Jest paru profesorów/doktorów itp. którym się zwyczajnie nie chce. Jest paru, którzy są zarobieni na prywatnych uczelniach, bo nawet pensja profesora tytularnego jest taka, że na 5. roku studiów studenci dostają więcej w prywatnych firmach. Program też można by poprawić, bo IMHO jest za bardzo ukierunkowany na wiedzę zawodową, a za mało na uniwersalną, ale tego akurat chcą zawsze studenci.

Ale z drugiej strony jest też dużo ludzi, którzy mają talent do dydaktyki, którzy mają dużą wiedzę i którzy potrafią nauczyć wielu ciekawych rzeczy. A przede wszystkim zainteresować tak, aby po wykładzie student wypożyczył książkę i pogłębił samodzielnie wiedzę. I żeby widział, jakie książki studiować ;)

Czy gdyby uczelnie były kapitalistyczne czyli prywatne, to takie numery by przeszły?

Takie może nie, za to byłyby inne. Prawdopodobnie miałbyś masę kiepskiej jakości uczelni i kilka dobrych. Co by oznaczało, że wykształcenie wyższe nie miałoby żadnego znaczenia. Miałoby znaczenie dopiero ukończenie jednej z tych lepszych uczelni.

0
Krolik napisał(a)

Prawdopodobnie miałbyś masę kiepskiej jakości uczelni i kilka dobrych.

A czy teraz tak nie jest?
Jest kilka dobrych uczelni jak UW, UJ, Politechnika Poznańska i może jeszcze kilka innych, a reszta to uczelnie kiepskiej jakości.

Co by oznaczało, że wykształcenie wyższe nie miałoby żadnego znaczenia. Miałoby znaczenie dopiero ukończenie jednej z tych lepszych uczelni.

No właśnie. W takim układzie, mało osób uczyłoby się na tych kiepskich uczelniach i w końcu by one padły. Zostałyby tylko dobre uczelnie. Każda nowa uczelnia, która chciałaby zaistnieć musiałaby oferować przynajmniej zbliżoną jakość usług do tych najlepszych po konkurencyjnych cenach, a to oznaczałoby rywalizację czyli poprawę jakości usług świadczonych przez polskie uczelnie.
A dziś jest taki głupi podział na uczelnie państwowe i prywatne. Większość myśli, że jak uczelnia jest państwowa, to musi być dobra, a w rzeczywistości jest tak, że może z 5 państwowych uczelni jest dobrych, a reszta to uczelnie kiepskiej jakości.

Krolik napisał(a)

Nie wiem z jakiej uczelni masz takie doświadczenia, ale ja skończyłem państwową uczelnię i jeśli były takie sytuacje jak opisujesz, to musiały być bardzo rzadko, bo nie zauważyłem.

Z państwowej uczelni mam takie doświadczenia, a nazwę jej zachowam dla siebie. Powiem Ci, że początkowo przez długi okres też nie dostrzegałem tych sytuacji mimo, że jestem dobrym obserwatorem, ale w końcu dostrzegłem po kilku latach.

0
Igor1981 napisał(a)
Krolik napisał(a)

Prawdopodobnie miałbyś masę kiepskiej jakości uczelni i kilka dobrych.

A czy teraz tak nie jest?
Jest kilka dobrych uczelni jak UW, UJ, Politechnika Poznańska i może jeszcze kilka innych, a reszta to uczelnie kiepskiej jakości.

Kończyłem PP i PJWSTK i nawet te określił bym mianem góra średnie. Ogólnie polskie szkolnictwo wyższe to w większości fabryki lewych butów a dawane przez nie tytuły naukowe nic nie znaczą.

Z znajomymi śmieję się że organizacja uczelni wyższej w Polsce przypomina monarchię feudalno-konstytucyjną gdzie tylko król/rektor się zmienia a cały chłam pod nim pozostaje :) Kilku prof ma swoich wasali doktorów, ci mają swoich wasali magistrów; wasal mojego wasala nie jest twoim wasalem itp. :)

0

Może nie będę oryginalny, ale przypomnę, że UJ, UW i UWr nieźle sobie radzą na TopCoderze:
http://www.topcoder.com/stat?c=school_avg_rating
Nawet PW jest gdzieś pod koniec tej listy.

0

Nie wiem Igor gdzies sie edukowal ale na mojej uczelni jest taki doktorek co zanudza nas technikami cyforwymi :) Nazwisko na literke W. :)

Ale jesli chodzi o matematyka to stoi na wysokim poziomie, mamy doktorka ktory trzaska calki w pamieci, malo tego mimo ze jest z Rosji to i tak potrafi swoja wiedze przekazac skutecznie :), pozdro

0
Azarien napisał(a)

Będzie uczył komunistycznych całek czy marksistowskich algorytmów sortowania?

Czy koleś, który tytuł profesora nadany miał jeszcze przez ostatniego Przewodniczącego Rady Państwa za przynależność do tej a nie innej partii, którego głównym dokonaniem jest napisanie ok. 50 książek o maszynie Turinga ma miejsce we współczesnej nauce?

Krolik napisał(a)

Co by oznaczało, że wykształcenie wyższe nie miałoby żadnego znaczenia.

Teraz też nie ma znaczenia.

Igor1981 napisał(a)

Ale w zamian na kierunku informatyka będziesz miał wszystkie zajęcia z cyfrowego przetwarzania sygnałów gdyż prowadzi je doktor, który niedawno był dziekanem i choć już nim nie jest, to i tak nadal ma wiele do powiedzenia.

Były dziekan, specjalista od przetwarzana sygnałów... Inicjały B.G.?

0
Igor1981 napisał(a)

W takim układzie, mało osób uczyłoby się na tych kiepskich uczelniach i w końcu by one padły
ha ha ha. Ludzie chodzą na Politologie , tylko po to, żeby iść na studia i wyrwać sie z domu to dlaczego nie mieli by iść na informatykę??? Przykład WSHE w łodzi... Uczelnia która co roku była oblegana, przez studentów a gdy szuka się pracy jako informatyk (przynajmniej w okolicach łodzi) słyszysz nie przyjmujemy po WSHE ( na szczęście w tym roku ta Uczelnia nie dostała akredytacji) następna uczelnia Piotrków... Co roku ma wielu absolwentów a żaden nie pracuję jako programista, nio może znajdzie się na roku dwóch może trzech klepaczy PHP, którzy pracują za 1500zł... Ludzie chodzą na studia dla samego "pójścia" a nie dla wiedzy... Poza tym zauważyłem na mojej uczelni , że od ludzi którzy zaliczają wszystko w pierwszych terminach wymaga się więcej, a później z upływem czasu wymagania na zaliczenie cały czas topnieją... Mam na roku osobę która nie potrafi nic, a ma oceny jak osoby które coś tam klepią i ogarniają matematykę... Wszystko dzięki temu, że chodziła od profesora do profesora, błagając o 3... Co prawda dopiero jestem na 1 roku i nawet jeżeli zdała 1 semestr to w 2 uwali...
Co nam po takich informatykach??? Na mojej uczelni program jest ok, ale wymagania na sesji poprawkowej to około 30%... Po prostu przepychają studentów... Jak popatrzyłem na mój rok, to myślę, ze nie więcej niż 10 osób ma szansę pisać w przyszłości programy. Jeżeli ktoś chcę to i po słabej uczelni będzie programistą, a jeżeli jest przepychany z roku na rok, to nawet korepetycji z matematyki licealistom nie będzie mógł dawać...
Polak to naród kombinatorów... Idzie sobie taki Kowalski czy Nowak na studia, z myślą może się je zda jakimś cudem, a później się pomyśli... Niedawno czytałem, że 70% informatyków nie pracuję w zawodzie... i ja się nie dziwię... Calkiem niedawno kolega mnie pouczył:
Na co ty poszedłeś! Mój brat cioteczny skończył informatykę i nigdzie pracy nie może znaleźć... i ja się nie dziwie, bo ten chłopak nie potrafi napisać po 3 latach nauki programu z matury...
Uczelnie przystosowują się do studentów... Nie jest nam potrzebne więcej niż 3/4 dobre uczelnie... bo jakby było ich więcej to kto by się na nich uczył??? </quote>

0

@Sid_ nie wiem czemu szukasz przykładów patologii gdzieś daleko na jakiś prywatnych uczelniach typu WSHE?! Przecież na WSHE czy innej prywatnej uczelni pracują ci sami wykładowcy, których widzisz czasem na korytarzach "renomowanych" uczelni państwowych. Pamiętaj, że każda ryba psuje się od głowy i tak jest też w przypadku uczelni w Polsce.

0
donkey7 napisał(a)

Może nie będę oryginalny, ale przypomnę, że UJ, UW i UWr nieźle sobie radzą na TopCoderze:
http://www.topcoder.com/stat?c=school_avg_rating
Nawet PW jest gdzieś pod koniec tej listy.

To fajnie, że polscy studenci dobrze sobie radzą w konkursach, ale mnie bardziej by interesowało jaki procent absolwentów najlepszych polskich uczelni zajmuje się programowaniem w takich firmach jak Google, Microsoft, IBM, Oracle, oraz jaki procent ich kolegów po najlepszych amerykańskich uczelniach programuje w tych firmach. To byłby lepszy wskaźnik jakości polskich uczelni.

somekind napisał(a)
Igor1981 napisał(a)

Ale w zamian na kierunku informatyka będziesz miał wszystkie zajęcia z cyfrowego przetwarzania sygnałów gdyż prowadzi je doktor, który niedawno był dziekanem i choć już nim nie jest, to i tak nadal ma wiele do powiedzenia.

Były dziekan, specjalista od przetwarzana sygnałów... Inicjały B.G.?
</quote>
Nie, to nie ten. Ja z dość dalekiej północy jestem ;)

Sid_ napisał(a)
Igor1981 napisał(a)

W takim układzie, mało osób uczyłoby się na tych kiepskich uczelniach i w końcu by one padły
ha ha ha. Ludzie chodzą na Politologie , tylko po to, żeby iść na studia i wyrwać sie z domu to dlaczego nie mieli by iść na informatykę??? Przykład WSHE w łodzi... Uczelnia która co roku była oblegana, przez studentów a gdy szuka się pracy jako informatyk (przynajmniej w okolicach łodzi) słyszysz nie przyjmujemy po WSHE ( na szczęście w tym roku ta Uczelnia nie dostała akredytacji) następna uczelnia Piotrków... Co roku ma wielu absolwentów a żaden nie pracuję jako programista, nio może znajdzie się na roku dwóch może trzech klepaczy PHP, którzy pracują za 1500zł... Ludzie chodzą na studia dla samego "pójścia" a nie dla wiedzy...

Jeśli za studia płacą podatnicy, a nie studenci (bądź ich rodzice), to nic dziwnego że taki student woli pójść sobie na imprezę zwaną studiami. Gdyby musiał z własnej kieszeni za studia zapłacić, to miałby inne podejście.

Na mojej uczelni program jest ok, ale wymagania na sesji poprawkowej to około 30%... Po prostu przepychają studentów...

Raczej na wszystkich polskich uczelniach program jest podobny. Różne może być podejście. U mnie na przykład, na informatyce, na uzupełniających magisterskich wymagania z elektroniki to około 200% (czyli na takim samym poziomie jak na elektronice dlatego dałem wartość powyżej 100%), a wymagania z informatyki na niektórych przedmiotach to nawet 5%.
Pamiętam jak na pierwszych zajęciach z j2ee, prowadzący zajęcia przedstawiał nam wymagania na zaliczenie przedmiotu. Mówił, że każdy ma napisać własne komponenty encyjne i sesyjne. Jak się dowiedział, że większa część studentów jest po elektronice i nie ma zielonego pojęcia o Javie, to zaczął nam tłumaczyć podstawy Javy, a zaliczenie wyglądało w ten sposób, że każdy od razu miał 3, a jak chciał wyższą ocenę, to musiał zainstalować na serwerze Suna, komponenty encyjne napisane przez prowadzącego zajęcia. Natomiast na cpsy przychodzili na nasze zajęcia studenci informatyki z wcześniejszego roku żeby poprawić warunki. Sporo ich było.
Jedynie z ASP.NET i z programowania w trybie chronionym w Asemblerze był w miarę normalny poziom w porównaniu do reszty przedmiotów z informatyki. ASP.NET był z profesorem z Ukrainy. Trochę przynudzające miał wykłady i wiele osób miało problem ze zrozumieniem tego co mówi bo raczej wschodni ma akcent i zdarzało mu się śmieszne potworki językowe tworzyć w języku polskim, ale na ćwiczeniach nie popuszczał. Trzeba było zaliczyć wszystkie ćwiczenia i zrobić projekt żeby zaliczyć. Szkoda tylko że w ogóle nie używał css i tak bardzo się zachwycał tym, że w Visualu Studio można kilkoma kliknięciami ustawić rozmiary i kolory komponentów na stronie www.
Natomiast doktor prowadzący zajęcia z trybu chronionego nie jest zbyt lubiany przez studentów, choć ja osobiście go lubię. Facet jest bardzo konkretny. Ustala pewną poprzeczkę i kto jest powyżej niej ten zalicza, a kto poniżej ten nie zalicza i nie ma żadnego zmiłuj. Jako że mam sentyment do Asemblera gdyż jest to jeden z moich pierwszych języków, to zajęcia mi się podobały. Pisaliśmy programy, które przełączały procesor z trybu rzeczywistego na tryb chroniony, przechwytywały przerwania sprzętowe (głównie klawiatury), przełączały się między zadaniami, przechwytywały wyjątki, itp. Z całej grupy 2-3 osoby ogarniały ten przedmiot. Inni nie mieli czasu, więc ja całej reszcie pisałem programy. Ale i tak pomimo że doktor kilka razy tłumaczył to samo, prawie tańczył przed tablicą, ja tłumaczyłem kolegom, to i tak koledzy nie mogli zrozumieć tych selektorów, tablic deskryptorów i całej reszty :)
Lubię Asemblera i dlatego podobały mi się te zajęcia, ale patrząc obiektywnie, to mam wątpliwości co do potrzeby znajomości programowania w trybie chronionym za pomocą Asemblera. W dzisiejszych czasach raczej j2ee, .net i php są potrzebne. A co do wymagań na uczelni, to nie przeszkadzałoby mi cyfrowe przetwarzanie gdyby wymagania z niego były około 20-40%, a wymagania z j2ee, .net jak najwyższe i bez żadnych taryf ulgowych.

0

@AdamPL i co z tego, że pracują wykładowcy z innych uczelni? I w ogóle nie rozumiem twojego wywodu...
Nie było by potrzeby zmniejszać poziomu, gdyby studenci byli sumienni. A oni po prostu chcą przebimbać cały okres studiów , "a później się zobaczy".. Co za tym idzie wykładowcy na to przystają, bo chcą mieć pracę... Uwierz mi gdyby wszyscy studenci w Polsce na prawdę się przykładali, to teraz sytuacja była by odwrotna.. w 3 może 4 uczelniach byłby niski poziom a na reszcie wysoki...

0

@Sid_ - nie rozumiesz co oznacza związek frazeologiczny "ryba psuje się od głowy"?! To oznacza, że zły przykład zawsze idzie z góry. Przyzwolenie na niski poziom zaczyna się zawsze od najwyższych szczebli. Gdyby od magistrów, doktorów i profesorów wymagano więcej to i oni wymagaliby więcej od swoich studentów.

0

Ja mam zupełnie inne doświadczenia. Z tego co zaobserwowałem u siebie to każdy kolejny termin jest trudniejszy do zdania. Kiedy pytaliśmy o to jednego z wykładowców, który swoją drogą kosi co roku na 1 semestrze najwięcej osób (i nie, nie jest to analiza, a podstawy programowania i pisania algorytmów opatrzone nazwą wstęp do informatyki), to powiedział że faktycznie na każdym kolejnym terminie zadania są trudniejsze "bo ci którym na prawdę zależy dadzą radę".
Tak samo z innych przedmiotów gdzie jest na przykład co tydzień zestaw zadań do zakodzenia. Jak ktoś nie odda zestawu (spóźnienie to oczywiście strata części punktów) to ma za niego 0 pkt i tyle. Jak komuś wyjdzie potem że ma < 50% punktów to oblewa po prostu ;]

A jeśli chodzi o wykładowców i prywatne uczelnie to nie do końca się z wami zgadzam. Bo to jest jednak troche inna sytuacja. Z tego co wynika z tego co mowią moi znajomi (podkreślam ze sam nigdy nie studiowałem na prywatnej uczelni wiec mogę coś przekręcić) wynika ze można poprawiać ile razy sie chce (oczywiście za odpowiednią opłatą) aż się zda, bo uczelnia nie ma interesu w uwaleniu studenta.
Wydaje mi się ze wykładowcy też mogą być pod presją że nie mogą uwalić za duzej ilości studentów, bo polecą im po pensji za to (mniej studentów => mniej kasy dla uczelni). Na uczelni publicznej jest to znacznie słabszy efekt.

0
Shalom napisał(a)

z tego co mowią moi znajomi

Shalom napisał(a)

Wydaje mi się

Czyli sam nic nie wiesz ale nie przeszkadza Ci to w ogóle obsmarowywać uczelni prywatnych?! W końcu masz w tym interes czyli wyniesienie ponad niebiosa swojej żałosnej uczelni państwowej, gdzie pożal się boże wykładowcy nie znają języków obcych, mają fikcyjne osiągnięcia naukowe, dziesiątki publikacji naukowych na jeden i ten sam temat i tysiące bezrobotnych absolwentów swojego kierunku?!

Shalom napisał(a)

bo uczelnia nie ma interesu w uwaleniu studenta

Za to na państwowej uczelni mają interes w uwalaniu studentów, bo dzięki temu studenci zapłacą za warunki albo pójdą na łatwiejsze zaoczne?! Mają również interes w kształceniu dziesiątków tysięcy bezrobotnych absolwentów politologii, prawa, filologii, stosunków międzynarodowych albo pedagogiki?

Jest się z czego cieszyć w końcu polskie akademickie ośrodki pseudonauki UW czy Jagielloński zajmują prestiżowe miejsca w czwartej setce rankingu najsilniejszych uczelni świata!

//żeby nie było nie bronię uczelni prywatnych i sam studiowałem na "prestiżowej" uczelni państwowej.

0

@up wiem ze moi znajomi za kolejne 200zł podchodzą do 5 czy 6 terminu egzaminu, a u mnie po 3 mówią ci "zapraszam w przyszłym roku", jak dla mnie świadczy to o czymś. Ale nie ma co generalizować. Są też pewnie i uczelnie publiczne gdzie tak się robi.
Wcale nie chce tutaj wychwalac własnej uczelni i pogrążać innych. Bo mimo tego że na mojej uczelni nawet mi się podoba, to jest wiele rzeczy które są złe. Ale nie wiem czy prywatyzowanie uczelni, czy też zmiana sposobu finansowania faktycznie wpłynęłyby na zmianę sytuacji. Problem leży raczej w tym że ludzie którzy znają się na rzeczy wolą zarabiać prawdziwe pieniądze a nie zostawać na uczelni. Chociaż i tutaj są wyjątki, szkoda że tak nieliczne.

0

zapraszam w przyszłym roku

czyli też można powtarzać do skutku...

Mam znajomych z informatyki na WSHE, którzy twierdzili, że mieli 4 podejścia do egzaminu, a następnie pisali podanie o podanie o przyjęcie warunkowe na kolejny semestr lub podanie o powtarzanie semestru, więc jak widać powtarzanie do skutku za kasę to nie jest reguła na prywatnych. Jeden z nich trzy lata był na pierwszym roku :) niestety nie mógł 4 raz powtarzać bo zamknęli WSHE.

0

Adamie wiem co oznacza ten "związek frazeologiczny"... ale to chyba Ty nie zrozumiałeś...
Gdyby 80% studentów rozumiało co się do nich mówi na wykładach, nie trzeba było by obniżać lotów na uczelni... A tak wykładowcy nie potrafią uwalić 3/4 roku, bo to wpływa na ich pensje...
Tylko o to mi chodzi... To nie jest całkiem wina wykładowców.... Wyobrażasz sobie 10 osób na wykładzie??? Bo w nie jednej uczelni tyle osób powinno się zostać po pierwszym semestrze...
A na uczelniach prywatnych, jeżeli masz kasę, to masz wszystko... zaliczysz choćby za 10 razem... Mój qmpel z ławki w liceum miał ledwo 2 z matematyki a programować po prostu nie potrafił... Troche HTMLa znał, a teraz z palcem nie powiem gdzie zdaję na prywatnej uczelni i nawet nie ma mowy o poprawkach... Przychodzi wykładowca i pyta sie:

  • 3 wam wystarczy?
    -TAK!!!
    -O.K Dajcie indeksy a ambitniejsi niech zostaną...
    ....
    o.k... Kto chce mieć 4 niech złoży mi indeks a ambitniejsi niech zostaną...
    ...
    -ok dajcie indeksy wpiszę wam 5.
    ..
    Czasami zdarza się jakaś "kosa" która i trak ulega po 5 poprawce... Ot co cała filozofia szkół prywatnych: "Jest student jest kasa" Tylko trochę smutne , że uczelnie państwowe powoli przyjmują tą filozofie...
0

Z mojego dość krótkiego jak na razie doświadczenia jesli chodzi o studia mogę stwierdzić :

1 Na pwr jest wysoki poziom matematyki i potrafią jej nauczać, jak i przedmioty bezpośrednio powiązane ( jak teoria syst. czy automatyka )

2 Programowanie jak sie trafi , jeden semestr dobry gość a teraz ... no pisałem o rodzynkach prowadzącego który czyta angielskie wyraz tak jak się pisze i twierdzi ze java to c++ bez wskaźników... więc faktem jest ze trafiają się ludzie co nie są dobrzy w swojej dziedzinie.

3 Na prywatnych są dobrzy bo im płacą za to z kieszeni właściciela a posednio studentów, co sprawia ze znam osoby zdające 5 egzaminów poprawkowych w sesji.

4 Może i na PWr wywalają z powodu chęci utrzymania poziomu, chociaż krążą ploty, że za kase z kursów powtókowych z analizy buduje się nowy kompleks laboratoryjny technopolis.

Patrząc na efekt koncowy a nie nadrogę do celu - na prywatnej może i masz dobrych i bardzo dobrych wykładowców, jednak jest przekonanie że można za "opłatą" zdać ( rozumieć należy przez to właściwie nielimitowane powtóki i poprawki finansowane przez samych studnetów )co może pracodawce odstraszyć. Z drugiej strony są ludzie z panstwowych uczelni, gdzie to wymaga się wiedzy, której niekoniecznie się naucza, i nie ma sie za wiele możliwości zdania w porównaniu z prywatnymi ( zazwyczaj termin 0 i 2 egzaminy ), co powoduje ze wiele studentów odpada. Dlaczego ? No bo albo niepotrafią się nauczyć sami tego, lub już nie mają pieniędzy na kolejną powtórkę. Co się przez to osiaga ? Selekcje ludzi bystrych i mądrych , od ludzi którzy niekoniecznie są tutaj z zamiłowania a z chęci studiowania, lub po prostu słabsze jednostki i tym sposobem ktoś kto skonczy taką uczelnie ma renome już jakąś. Pracodawca moim zdaniem go przyjmę chętniej niż prywaciarze bo tutaj panuje mit a właściwie dwa.

1 Nie zatrudnie gościa z prywatnej bo zdał tylko dlatego ze to prywatna. Przyjmę z państwowej ponieważ umie POMIMO TEGO ze chodził na polibude.

2 Wezmę z polibudy bo mam pewność ze wyszkolony.

Nie mówię, ze to prawda, bo nie mam doświadczenia, jednak takie są realia kryteriów wielu pracodawców. Co mi po tym ze będę na dobrej prywatnej uczelni, skoro i tak będę miał gorsze szanse, nawet jeśli więcej umiem ?

A co do prywatyzacji - jak najbardziej, jednak zrobić elitarne jednoski a nie wiksy ze 6 poprawek jednego egzaminu ....

Moim zdaniem mało znajdzie sie bojowników prawosci którzy będą chcieli własną krwią przekonać do prywatnych więc i dlatego jeszcze długo sytuacja się nie zmieni, chyba ze prywatne uczelnie zdobędą jakieś ciekawe źródło dochodów - jak np. uczelnia z której wyłoniła się firma Cisco - ma część udziałów, ponieważ właśnie pracownicy naukowi ją zapoczątkowali. Zarobek na osiągnięciach naukowych i kształceniu elit sprawi zysk uczelni ,jak i motywacje do podwyższenia standardu, a nie jak do tej pory czerpanie na dodatkowych terminach kasy.

Jak by nie patrzeć prywatna uczelnia to biznes, a państwowej właściwie to nikt z zarządzających nią właścicielem nie jest.

Zeby nie było - nie jestem za selekcją i wypieprzaniem ludzi, sam wiem ze komuś może się nie powiesć w sesji i nie zdać co nie oznacza ze jest głupkiem i właściwie należy mu sie drugie podejście. Moim zdaniem dobrym ku temu sposobem są obecnie duże limity deficytu punktów ECTS dzięki czemu można niezaliczyć, poprawić douczyć się, jednoczenie "idąc do przodu" z innymi przedmiotami. Z dtugiej strony jak by każdy dostawał 150 szans i w koncu zdawał uczelnie, nie było by przekonania ze jak ktoś skonczy uczelnie to już coś umie, a na pewno radzić sobie i kombinować.

Pamiętajmy ze dla absolwentów( a właściwie także mnie, w przyszłości ) nie liczy się stopien wiedzy zdobytej na uczelni, bo i tak każdy wie ze co by sie nie działo człowiek uczy się sam i nikt mu nie nakładzie do głowy jak się nie chce uczyć. Liczy sie to co o uczelniach myślą pracodawcy, bo jak już wspomniałem co powiesz pracodawcy ? Wie pan opinie jest jaka jest, jednak wyuczyła mnie dobra kadra. No tak płaciłem za n-tą poprawkę... ech no tak .... Mnie osobiście wisi gdzie studiuję, ważne było by zebym miał po tym pracę, oraz zebym nie musiał płacić. ( Obecnie to uczelnia mi płaci za naukę, jednak wiem ze prywatne niektóe też mają stypendia )

0

czyli też można powtarzać do skutku...

Nie ma tak dobrze ;) Można powtarzać jakis przedmiot raz. Tzn innymi słowy nie można mieć warunku z warunku. Ale faktycznie jest sporo kół ratunkowych -> warunki, powtarzanie semestru itd. Nie jest tak ze jak się komuś powinie noga to od razu wylatuje, ale nie jest też tak ze można sobie olewać sprawę i jakoś to będzie.

@lukas_gab wydaje mi się że to raczej mit że chętniej przyjmują po uczelni państwowej. No chyba że to jakis szczególny przypadek że ktos np. niedawno kończył ten kierunek na danej uczelni i wie że osoba która te studia skończyła na pewno zna się na technologii X bo z niej tam cisną ludzi. Ale w normalnej sytuacji raczej trzeba sie nastawic na testy i rozmowy kwalifikacyjne. A tam guzik kogoś obchodzi czy kończyłeś taką czy inną uczelnię, dziennie czy zaocznie.

0
lukas_gab napisał(a)

Jak by nie patrzeć prywatna uczelnia to biznes, a państwowej właściwie to nikt z zarządzających nią właścicielem nie jest.

Na terenach Polski kiedyś funkcjonował system gospodarczy, w którym wszystko było wspólne, a zatem niczyje. Efekty były bardzo ciekawe. Pracujący na etacie pracownik PGRu przychodził do pracy na 8h etetu i karmił w tym czasie krowy. Był w tym czasie w stanie nakarmić powiedzmy 30 krów, dzień w dzień. Z tego powodu pozostałych 10 nie było karmionych nigdy. Po jakimś czasie te wspólne krowy zdychały i były dzielone między pracowników. Bardzo efektywne zarządzanie "wspólnym" dobrem, które de facto nie miało właściciela.

Brak właściciela jest zły, z każdego powodu. Bo nikomu nie zależy, nikogo nie obchodzi, nikomu się nie chce.

Obecnie to uczelnia mi płaci za naukę, jednak wiem ze prywatne niektóe też mają stypendia

Znasz jakieś prywatne, na których nie ma stypendiów? Przecież to są środki z ministerstwa, nie z uczelni. ;]
Ja od drugiego roku studiów jestem do przodu 250 zł miesięcznie. I to ja opieprzam panie w dziekanacie, nie odwrotnie. ;)

Wracając do tematu - bujać to my, nie nas.

Mój osobisty współlokator, który jest teraz na ósmym semestrze PW ma niezaliczone materiałoznawstwo i fizykę z semestru drugiego. A ma już promotora i zaczyna pisać pracę. I nie jest jakimś wyjątkiem, znam ludzi którzy jakieś teorie obwodów czy innych sygnałów na Elce zaliczali też przez dwa lata. Więc w czym to się różni od uczelni prywatnych, bo nie rozumiem? Spadochroniarze są wszędzie.
Co do trudności poprawek - znam wiele osób, które analizę czy algebrę zaliczyły w drugim terminie, mając taką samą wiedzę, co na pierwszym. O czym to świadczy, jak nie o tym, że jest coraz łatwiej i przepychają?
O tak, prześlizgnąłem się na poprawkach i trójach przez polibudę - jestem zajebisty, nie to co te leszcze z prywatnych. Na imprezie w remizie wszystkie dziołchy gadają tylko ze mną.

Skończyłem uczelnię prywatną. Coś tam zawsze w czasie studiów dorabiałem jako freelancer, ale nie było tego wiele. Pierwszej pracy "na etat" szukałem 2 miesiące (czerwiec - lipiec zeszłego roku, czyli tzw. środek kryzysu). Następna praca znalazła mnie sama, a ponieważ pracodawca był znacznie lepszy (być może najlepszy w Wawie, chociaż nie mam porównania ;)), więc tamtą zmieniłem zanim jeszcze minął okres próbny. Średnią krajową mam, więc narzekać nie muszę.
Ani w pierwszej ani w drugiej pracy nikogo nie obchodziło, jakie studia skończyłem. Oni płacą, ja pracuję, to wszystko - proste zasady. O tym, jakie piwo się lubi, z kim się spało i jaką szkołę skończyło można sobie pogadać poza pracą, bo to nie są istotne rzeczy. Teraz w zespole mamy ludzi po PW, WAT, różnych uczelniach prywatnych, ekonomii z jakiegoś uniwersytetu czy innej SGH, jak i takich, którzy mimo lat trzydziestu wykształcenia formalnego nie mają. Nie widzę tu reguły. Powiem więcej - szukanie takich reguł należałoby zaliczyć do teorii spiskowych, razem z masonami i ich stonką.

Tak, to oczywiste, że polibuda daje pewność wykształcenia. Jakiś czas temu był u nas na rozmowie kwalifikacyjnej mgr po PW. Niestety, chyba szef od niego nie oddzwonił. Bo gość, mimo tego, że pisał pracę o bazach danych i miał być ekspertem od nich, na rozmowie kwalifikacyjnej nie umiał zaprojektować bazy składającej się z dwóch tabel i zaznaczyć między nimi powiązania jeden do wielu. Komentarz potrzebny?

Mam znajomych na uczelniach państwowych, więc mogłem na bieżąco porównywać (zresztą teraz w pracy tez mogę) część profesorów. I opinie mieliśmy o dziwo identyczne! Jak ktoś nie umiał tłumaczyć i w zasadzie mówił sam do siebie na wykładach "u mnie", to tak samo było na PW. Jak ktoś mało wymagał na WAT, to i "u mnie" także. Jak ktoś uwalał 3/4 roku tam, to i tutaj też. Więc może to jednak od profesora zależy, nie uczelni?
Owszem, jakaś grupa ludzi pracuje tylko na uczelni prywatnej, podobnie jak i uczelnie państwowe mają tylko swoich pracowników. Ale tu też nie ma różnic. Niektórzy są kompetentni i wiedzą, o czym mówią, na dodatek potrafią to robić z pasją. Inni przychodzą tylko, żeby odwalić swoje i mają wszystko gdzieś. I naprawdę mam wrażenie, że tych drugich więcej jest na uczelniach państwowych, że tam ludzi ma się bardziej w dupie. Ale akurat w mojej sytuacji to trochę inny temat.

Oczywiście, że uczelnie prywatne mają wady, oto największe moim zdaniem:

  • Gorzej wyposażone laboratoria, czy wręcz brak niektórych (typu elektronika, miernictwo, itp.).
  • Omnipotencja wykładowców. Często wiele przedmiotów jest prowadzonych przez jedną osobę, wychodzi to różnie.
  • Mniejsza kadra, więc i mniejszy dobór przedmiotów, niewiele obieralnych czy fakultatywnych.

Poznałem już kilkudziesięciu pracowników naukowych różnego stopnia i mogę powiedzieć tyle, że wolę magistra, który swoje wykłady opiera na materiałach z osilka niż profesora belwederskiego, który zanudza swoimi teoriami nie mającymi nic wspólnego ze stanem światowej nauki.
Jakieś 20% z nich wie, co robi, wie o czym mówi i robią to z sensem. Dalszych 30% stara się, ale nie do końca im wychodzi. Reszta minęła się po prostu z powołaniem.
Owszem, można się z tym stwierdzeniem nie zgadzać, ale będzie to obalanie Zasady Pareto, więc trzeba mieć za sobą mocne argumenty.

0

Właściwie, teraz prawie wszędzie musisz coś zakodzić zanim pójdziesz do pracy (W sensie jakiś test sprawdzający umiejętności)
Mój dobry znajomy pracuję w noki, a tam w ogóle wymyślili patent... co roku mają sprawdziany z programowania i angielskiego... jeżeli ktoś go nie przejdzie to bye bye, a dla mocnych osób to jest jedyna szansa wybicia się w firmie albo zdobycia podwyżki... Właściwie to jest dobre rozwiązanie, tylko nie każda firma może sobie na to pozwolić...
P.S
Somekind strasznie spodobał mi się program twojego autorstwa AutoFileMove...

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1