otoz co powiecie panstwo na ta sytuacje:
macie wyksztalcenie elektryczne, chcecie isc w ta branze, byc tzw. "inz. od przmemyslu", czyli wszystko co dotyczy: elektrycznosci, sterownikow przemyslowych, czytania schematow, serwisowania, wdrazania, uruchamiania, testowania, laczenia ze soba roznych systemow (np scalania hydraulki, pneumatyki z elektryka, itd..)
a wiec... jestescie sobie takim chetnym absolwentem i nagle sie okazuje, ze rok szukacie "w tym" pracy i JEJ NIE MOZECIE DOSTAC W PL. probojecie tez za granica ale jeszcze szybciej was sprowadzaja do pionu.
ale...
miedzyczasie okazuje sie, ze zostaliscie przyjety na koncowa rozmowe w/s pracy w branzy IT - ktora kompletnie was nie interesuje. nie lubicie byc koderem, szukac przy monitorze bledow w linijkach kodu, itd... po prostu was to nie rusza... a co smiesniejsze nie wiecie, jakim cudem chca was przyjac do tej pracy, skoro swoje zdolnosci programistynczno-IT okreslacie jako przecietne lub wrecz slabe.
WAZNE, FILOZOFICZNE PYTANIE BRZMI:
wzielibyscie ta druga prace mimo to ?
co najwyzej grozi wam to ze po 2-4 tyg. powiecie przelozonemu: "sluchaj pan; to jednak nie to, co chce robic. nienawidze tego, wiec rzucam..."
ktos stawal przed takim dylematem, ze musial sie tymczasowo zatrudnic w branzy IT a tak na serio nie jest to jego szczytem marzen ?
jesli tak, to ile wytrzymaliescie ? :-) a moze odkryliscie w sobie jednak powolanie do tego fachu ?
bo ja jednak jak na razie nie odkrywam... a kase trzeba zarabiac. bo kryzys. bo czlowiek mlody chce wyjsc w koncu na droge zawodowa.
poza tym moja subiektywna opinia:
inzynier to nie jest programista. programista stoi nizej w hierarchi i zawsze stac bedzie. nie chce byc koderem. bo do kodowania wcale nie musialem sie 5 lat meczyc na studiach i poznawac tajniki przyrodniczo-techniczne. po prostu moglem miec zmysl kodera - ale nie mam. wiec nie chce.