Hej, zastanawiałem się czy macie jakieś refleksje na temat tego jak projekt był zarządzany i jak na was to osobiście wpływało.
Na początku kariery miałem o wiele mniejsze projekty, które można było zrobić w 1-2os więc tam pojawiał się często waterfallowy sposób prowadzenia projektu. Mimo wszystko przy zamknięciu tematu/etapu to zawsze było na swój sposób nagradzające i czuło się pewną ulgę, dużą motywację do domykania wszystkiego. Nie ukrywam, że to też dość podobne do sposobu pracy w którym obracałem się wcześniej w innych branżach.
Przez większosć swojego stażu w IT pracuję w pseudo scrumach, agile'ach i szczerze mówiąc jestem kompletnie nieproduktywny w tym podejściu, denerwuje mnie wszystko począwszy od daily statusów, standupów, refinementów, retro i tym podobnych - wybijanie z flow, marnowanie czasu. Może jestem w to słaby, ale nigdy jeszcze nie wyrobiłem się w sprincie na kompletne zamknięcie jakiegoś grubszego tematu i w zasadzie jedyne co czuję w tym systemie to napieprzanie jak na taśmie, bez jasnego momentu zakończenia tematu - 0 nagrody, motywacji. Po prostu task za taskiem do tego często ciągnące się nie wiadomo ile i przekraczające sprinty, bo tu ktoś blokuje, tam trzeba czekać na QA, byle robić jak najwięcej z puli tego co jest dostępne i to co damy rade, to wrzucimy z ew. naciskiem na cele sprintu. Ogólnie jestem dość rozczarowany prowadzeniem projektów w tym stylu, czuję się mocno wyssany z motywacji przez taką pracę. Nie ważne jak mocno przyciśniesz, to w dłuższej perspektywie i tak pojawi się milion kolejnych tasków więc w zasadzie staranie się dla mnie nie ma sensu.
Czy ktoś z was jest obecnie zadowolony z jakiegokolwiek sposobu zarządzania u niego w projekcie i chce się podzielić wrażeniami?