Stara definicja dyplomaty mówi, że jest to człowiek, który mówi [CIACH!] w taki sposób, że czujesz podniecenie przed zbliżającą się podróżą. Moim zdaniem twój pracodawca potraktował cię jak rasowy dyplomata.
Na proponowanym ci układzie zyskuje więcej niż ty (jego zasadnicze zyski są niewidoczne wprost - gwarantuje sobie, że nie poniesie kosztu poszukiwań nowego pracownika, że nie będziesz w stanie wywierać na nim nacisków płacowych itd.).
Szkolenie nie jest jakimś prezentem dla ciebie, szkolenie to inwestycja. To jest jego naturalny koszt. Gdyby miał na to stanowisko już wyszkolonego kandydata, też musiałby ten koszt ponieść (oferując wyższą pensję na start). Nieodłączną częścią robienia biznesu jest to, że z każdą inwestycją wiąże się pewne ryzyko. Przerzucanie tego naturalnego ciężaru na barki młodego pracownika jest nie fair, to znaczy jest asymetryczne.
Warto się zastanowić, a dlaczego w ogóle twój szef zakłada, że miałbyś "niewdzięcznie" wziąć szkolenie i potem uciec? Ewidentnie uważa, że nie potrafiłby cię zatrzymać "po dobroci" - no cóż, chyba sam wie to najlepiej. Dlaczego nie potrafiłby cię zatrzymać choćby ową postawą inwestowania w ciebie? Czy gdyby faktycznie planował podwyższyć ci zarobki na poziomie 90%, to musiałby w ogóle martwić się o twoją lojalność?
Swoją drogą nawet gdybyś miał ten rozpisany "plan podwyżek", zawsze będzie kwestia jego egzekwowalności. Pójdziesz do sądu, jeśli dowiesz się, że jednak sytuacja ekonomiczna firmy nie pozwala by ściśle się go trzymać?
Dlatego podobnie jak poprzednicy, byłbym tu bardzo sceptyczny. Pamiętaj, że czas i wolność wyboru to też waluta. Jeśli naprawdę zależy ci na tej pracy albo chcesz wysondować sytuację, ja na twoim miejscu spróbowałbym przynajmniej stargować wymiar tej lojalki do 1 roku.
Ale niesmak jest, bo same te próby wzajemnego zakleszczania się formalnymi zobowiązaniami "pan mi podpisze, że nie odejdzie", "pan mi podpisze, kiedy i jaką da podwyżkę", pokazuje że niezdrowy jest najważniejszy element w pracy - relacja. Biznes to przede wszystkim relacje, a podstawą dobrej relacji jest zaufanie. Nie macie do siebie zaufania.
PS. Druga strona medalu jest taka, że - jak już wspominano - "lojalki" faktycznie bywają prawnie podejrzane. Można je podważać. Sam kiedyś miałem zakaz konkurencji, i to przez rok po odejściu. Mi to akurat specjalnie nie przeszkadzało (ograniczenie było dość wąskie), ale później zapis okazał się nieważny i usunięto go z przyszłych umów, a i ja podpisałem aneks który to anulował.
Co więcej, nawet firmy które mają lojalki dające się obronić przed sądem, z reguły machają na to ręką. Mam znajomą w dziale prawnym dużego software house'u (outsourcing), która mówi, że pracownicy często idą pracować bezpośrednio u klientów. I pomimo, że teoretycznie jest to zakazane pod groźbą konkretnych - dość słonych - kar, w praktyce się tego nie ściga. Firma wychodzi z założenia, że negatywny rozgłos w branży i osłabienie morale wśród pracowników nie są po prostu warte zdarcia z kogoś tej kary, skoro i tak już "zdradził". No ale oczywiście nie jest to komfortowa psychologicznie sytuacja, zwłaszcza jeśli lubimy myśleć o sobie jako o dżentelmenach ;)