cześć
ostatnio jakoś tak spojrzałem wstecz, i zobaczyłem, że trochę ugrzązłem, że z tej swojej pracy nie mam wartości dodanej tak dla siebie w sensie poznania czegoś nowego, czy nawet rozwijania umiejętności technicznych. Przychodzę, biorę kolejny bug z listy, robię i tak mija dzień za dniem.
Wcześniej coś się działo, były nowe funkcjonalności itd, ale potem sam nie wiem nawet jak (a na studiach mieliśmy jednego wykładowcę, który mówił, że albo się urządzisz, albo ciebie urządzą) wpadłem w te koleiny i jakoś nie widzę z nich wyjścia (gadałem z szefem, no i skończyło się, że dał mi awans)
Zastanawiam się nad zmianą pracy, z jednej strony w obecnej źle mi nie jest, z drugiej czuje się jak taki Mietek z warsztatu, który utknął na gaźnikach, a w około już na wtryskach jeżdżą, a tu i ówdzie pojawiają się hybrydy i elektryczne. Tytuły (w sensie senior, teamlead) pieniądze są (jedne mniej/drugie bardziej) ważne, ale tak uczciwie patrząc - to jak się czegoś nie wie i nie umie i nie zna to na co taki tytuł "za wysługę lat" - jak i tak pod spodem niczego nie ma, wartość tego mała.
Pewnie wielu z Was miało podobne odczucia, przemyślenia, rozterki - jakie wg Was jest najlepsze lekarstwo - zmiana pracy, próba zmiany czegoś w obecnym projekcie, rozwój po pracy. Sam nie wiem - z jednej strony szkoda mi kolegów, lokalizacji, jakiejś (jaka by nie była) wypracowanej pozycji, a z drugiej coś czuję, że mogę jak Al Bundy, skończyć "w obuwniczym", a jeszcze chciałbym coś poznać, nauczyć się czegoś itd.
Może rok (z kawałkiem) to jeszcze za krótki czas i mi się z dobrobytu w dupie przewraca i marudzę, może powinienem poczekać (sam nie wiem ile). Czy nie ma na co czekać?