[HDD] Znikające bad sektory, pojawiają się po roku

0

jakieś 6 lat temu zakupiłem sobie komputerek (D650, 64 ramu, HDD30GB). I właśnie o ten HDD się rozchodzi... Produkt niby dobrej firmy - IBM, model Deskstar. Po niecałych dwóch latach zaczęły się problemy, przy włączaniu zaskrzypiał, BIOS go raz wykrywał, raz nie, cudem udało mi się odzyskać część danych, z resztą dałem sobie spokój, bo obiecali mi odzyskać w firmie, w której komputer kupiłem. Gdy pojechałem po odzyskane dane, poinformowano mnie, że dysk został wymieniony na nowy, a danych nie dało się odzyskać (profesjonalizm, nie ma co). Otrzymałem nowego (?) hdd z naklejką "Serviceable used part". W rzeczywistości (prawdopodobnie) był to mój stary dysk, tyle że wyczyszczony...

Co się stało ostatnio - objawy podobne, dysk zaczyna skrzeczeć, windows sie nie odpala, za to bios cały czas go widzi. Próbowałem podłączać do innego komputera, żeby przegrać dane, ale na tamtym też się nie włączał system jak ten był podpięty. Dałem spokój i na rok schowałem hdd do szafy...

Wczoraj wpadłem jednak na pomysł odratowania danych - odpaliłem miniPE, program File Restore i ku mej radości prawie wszystkie dane wylądowały na zdrowym HDD. Pomyślałem sobie - dlaczego by nie użyć tego do zabawy z linuxem - założyłem partycję 10gb na początku dysku, ale objawy podobne - skrzypienie przy próbie odczytu i bardzo długi czas odczytywania litery dysku w total commanderze. Pomyślałem, że dysk jest uszkodzony na początku, więc założyłem 10gb partycję na końcu dysku (początek nieprzydzielony) - wszystko śmigało jak trzeba... Już miałem instalować linuxa, ale postanowiłem jeszcze wyczyścić hdd ze starych danych - zapuściłem zerowanie dysku oczekując znajomego skrzypienia i...?

dysk NIE MA bad sektorów. Założyłem partycję na całą powierzchnię dysku, przeleciałem norton disk doctorem, chkdiskiem zrobiłem pełny format i jeszcze paroma narzędziami i dysk jest jak nowy. Jedyne, co zwraca uwagę, to liczba realokowanych sektorów: 6 (a dysk tak skrzypiał, jakby conajmniej 1/4 powierzchni była w piasku, czy inaczej pocharatana).

i teraz przejdę do mojego zapytania: chciałbym zainstalować na tym HDD linuxa jakiegoś. Domyślam się jednak, że to nie koniec problemów z dyskiem, więc co myślicie o takim podziale powierzchni: 5gb na SWAP, 15GB na system i 10GB na moje dane? wydaje mi się, że bady pojawiały się właśnie w pierwszych 5 gb... Zależy mi, aby nowe bady (pojawią się?) nie uszkodziły mi danych ani systemu... Jest jakiś program, który pozwoli pokazać, gdzie mam realokowane sektory?

no i osobne pytanko - jakiego linuxa polecicie do powolnej przesiadki z winxp? próbowałem mandrive, ale coś mi się ona wydaje za bardzo user-friendly i jakby część opcji była "odsunięta" od usera... nawet graficznego klienta ftp nie widzę :/

0

Ubuntu? Kubuntu? chyba najlepsza opcja na początek, w razie czego jest prężne polskie forum tej dystrybucji

0

Miałem kiedyś sytuację, że poprzez "złe traktowanie fizyczne" dysku (nosiłem go w neseserze, który tam gdzies się przewróci lub upadnie) pojawiły się problemy. Często włączał sie ekran śmierci etc... W końcu dysk odłożyłem na półkę, by pozbierał trochę kurzu ;] . Pewnego dnia jednak postanowiłem ponownie się pomęczyć z dyskiem. I wtedy już mogłem odzyskać większosć danych - chociaż nie w 100%... Jaki z tego wniosek?! Po prostu talerz musi raczej troche odpocząć, raczej nie umiem tego wyjaśnić, ale skoro nie tylko ja miałem taki przypadek - takie są fakty ;] .

0

moja czterdziestka u kolegi wykazuje 12 badów i bardzo dużo danych nie da się odzyskać, natomiast u mnie działa w 100% prawidłowo (chociaż kiedy to zobaczyłem to na wszelki wypadek zrobiłem sobie backup tych wszystkich danych)
Twarde dyski są jak matematyka ...

0

tak czy inaczej chyba pozostaje sie cieszyc ;). Ale takie 4GB na swap to nie za duzo? ile dac? mam 512 ram, planuje 2x tyle

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1