Abstrahując od reszty. Czy na prawdę potrzebujemy dalszego sporu światopoglądowego? Czy to jest dla was aż tak ważne, że przyćmiewa inne sprawy jak np. jakość usług publicznych?
Wiesz... ja to bym nawet zlewała wszystkie te spory światopoglądowe. Przymknęła oko na to, że Kościół dostaje w tym kraju za 1% wartości ziemię, na której później hoduje daniele, że Komisja Majątkowa przez lata zwracała kościołowi grunty bez żadnej weryfikacji, że pomimo postępów zwracania gruntów, fundusz kościelny z roku na rok przelewa do KK coraz większe kwoty, że faceci w czarnych kieckach nazywają nienormalnymi facetów w kieckach w kwiatki, że w szkole na religii uczy się czego innego niż na biologii, że faceci, którzy (oficjalnie) nie uprawiają seksu, pouczają innych, jak należy uprawiać seks itp.
Problem w tym, że spory światopoglądowe jakoś nie chcą nikogo olewać. Kiedy w latach 90-tych w sejmie toczyły się debaty o zakazie aborcji nawet ich nie słuchałam, bo stwierdziłam, że pomysł jest zwyczajnie tak absurdalny, że nikt w końcówce XX wieku takiego prawa przecież nie uchwali. Kilka lat później bardzo się zdziwiłam, kiedy znajoma poszła zrobić aborcję i nagle się okazało, że w XXI wieku taki zabieg stał się nagle nielegalny. A całkiem niedawno ponownie się zdziwiłam, bo byłam przekonana, że nawet PiS-owcy nie będą zmuszali kobiet do rodzenia potworków bez mózgu itp.
Kilka dni temu zdziwiłam się ponownie, bo nagle się dowiedziałam, że katecheza/etyka stanie się w Polsce obowiązkowa, a jak ktoś nie zechce katechezy, to sobie wybierze etykę, a że nauczycieli etyków jest w Polsce na lekarstwo, to w większości szkół obowiązkowej etyki będą nauczać... katecheci.
Więc chociaż (doprawdy) nie uważam, żebyśmy potrzebowali w Polsce dalszych sporów światopoglądowych, to ktoś najwidoczniej uważa inaczej.