W czasach 96756464 rodzajow srodkow antykoncepcji kobieta dalej ma problem z zajsciem w ciaze? XD
I znowu mgliste ogolniki, brak konkretow (cytat: posiada inne cechy (...)
xD),
Te inne cechy to np. skłonność do podejmowania ryzyka, agresywność, analityczność, strategiczność. Nigdy nie uważałem, że mózgi kobiet i mężczyzn są jednakowe. Natura dała nam cechy, które w zadaniu "zdobywanie zasobów" do tej pory sprawdzały się lepiej.
wspominanie przeszlosci...
Ale przeszłość jest tu kluczem. W przeszłości ukształtowała się nasza kultura, w której mężczyźni odgrywali dominującą rolę. Natura dała nam w pewnych rzeczach przewagę, a kultura tą przewagę jeszcze powiększyła. Ludzie świadomie i podświadomie dopasowują się do przeszłości, bo tylko przeszłość znają. A w przeszłości władcami byli głównie mężczyźni, mężczyźni robili interesy, podejmowali decyzje. W przeszłości ukształtowała się ta struktura męskiej dominacji, i nie twierdzę wcale, że się wtedy nie sprawdzała. Problem w tym, że gdyby tą strukturą nie potrząsać co jakiś czas, czy nie wprowadzać pewnych ruchów takich jak emancypacja, byłaby ona bezrefleksyjnie powielana. Bo mężczyzna decyzyjny, już osadzony w tej strukturze, będzie ją rozbudowywał wokół siebie na wzór sobie znany, czyli głównie z innych mężczyzn. I wcale nie wyłącznie dlatego, że są oni lepsi w tej roli od kobiet, bo może i statystycznie byli. Ale również dlatego, że są po prostu do niego podobni. I dlatego, że mężczyzna odbiera kobiety jako obiekt seksualny, więc będzie ich unikał w sferze, w której liczy się chłodna kalkulacja, a one mogłyby swoje atuty wykorzystać przeciw niemu.
Teraz żyjemy w czasach, w których tych zasobów zdobyliśmy już stosunkowo dużo, i zadanie ich dalszego "zdobywania" ustępuje nieco zadaniu "gospodarowania" nimi. A w gospodarowaniu akurat kobiety są generalnie dobre. Skłonność do podejmowania ryzyka i agresywność nie są już aż tak istotne, przeciwnie - zależy nam by je obniżać. Zależy nam również bardziej na ugodowości, dbaniu o relacje. Mam też teorię, że kobiety lepiej niż mężczyźni kontrolują wiele wątków. My się za bardzo skupiamy, wnikamy, zbyt dużo rozmaitości nas rozprasza, a kobiety jakoś to ogarniają choć pewnie nie tak dokładnie, ale wystarczająco, bo do tego je przygotowała natura. A dzisiejsza praca jest w większym stopniu wielowątkowa niż kiedyś, gdy każdy miał jakieś swoje, być może trudniejsze, ale jedno zadanie. To powoduje, że model, który znamy i dotąd się sprawdzał warto poddać rewizji i wpuścić do niego nieco więcej pierwiastka kobiecego, bo bez tego już nie zwiększymy efektywności jako społeczeństwo. Tyle, że dopóki funkcjonują stare mechanizmy, w których głównym kryterium oceny jest zdolność do "zdobywania zasobów" i cechy z tym związane, kobiety będą przegrywać i tego pierwiastka się wystarczająco nie wpuści. Stąd manipuluje się trochę przy tych mechanizmach, co jest odbierane jako "niesprawiedliwość". Tyle, że zapomina się, że te mechanizmy same z siebie nie są do końca sprawiedliwe.
Ktoś w komentarzu napisał, że to takie centralne planowanie i pachnie PRLem. No trochę tak. Daje się przykłady "punktów za pochodzenie", "punktów za rasę" i że to też niesprawiedliwość. Tylko przeprowadźmy taki eksperyment: szukamy dzieci z potencjałem na szybkich biegaczy. Zbieramy je z całego kraju i robimy im test na 100m. i patrzymy na wyniki. Ktoś powie: wystarczy wyniki posortować i wziąć N najlepszych. No ale ktoś inny zauważy: no ale ten tu ma wyraźną nadwagę, a biegnie prawie tak szybko jak szczupli, ten tu biegł bez butów, ten od lat trenuje biegi a ledwo się załapał, a ten tu nigdy nie biegał a prawie się załapał. I wychodzi, że może efektywniej jest dokonać wyboru w oparciu o inne czynniki niż tylko wynik. Egzaminy na studia nie różnią się zbytnio od tego procesu: szuka się ludzi z potencjałem wśród grupy dokonując pomiaru ich możliwości w danym momencie. Tyle, że każdy w tej grupie przeszedł inną drogę. Jeden żył w mieście, miał najlepszych nauczycieli i prywatne zajęcia pozalekcyjne, inny uczył się w słabej wiejskiej szkole, po której pomagał rodzicom na roli, trzeci był Murzynem, do szkoły prawie nie chodził, bo żył na ulicy. Wszyscy wypadli na teście podobnie, choć ten pierwszy o punkt lepiej. W czyją edukację opłaca się bardziej zainwestować? Czy warto patrzeć tylko na jedno kryterium - wynik, czy wziąć pod uwagę inne czynniki? Odpowiedź chyba sama się narzuca. Ktoś powie: ale dawanie punktów za bycie Murzynem jest niesprawiedliwe, bo przecież nie każdy Murzyn żył na ulicy, czy był w gangu. Podobnie jak nie każdy mieszkaniec wsi miał zaniedbaną edukację. No ale statystyka pokazuje, że mimo to warto to uwzględnić. Zresztą na podobnych założeniach polega przecież Big Data - brać do analizy co się da, a nóż da się coś z tego wywnioskować. I okazuje się, że choć to bywa "niesprawiedliwe" (o ile w ogóle można o sprawiedliwości tu mówić) to jednak działa.