Wątek przeniesiony 2017-07-07 16:10 z Kariera przez aurel.

Nowoczesna postuluje wprowadzenie zakazu pracy dla studentów

6

Dla mnie to patologia że student 1-go czy drugiego roku idzie na full etat.
Owszem, jakieś prace dorywcze spokojnie może wykonywać, ale jak on ma się czegoś nauczyć jak wpadnie po 5-8h pracy do akademika czy na uczelnie?
Marnowanie naszej kasy. Produkcja niby-magistrów - ot co.

IMHO problem wcale nie jest w tym, że student idzie na full eat, tylko w tym, że pracując na cały etat nie ma najmniejszych problemów z zaliczeniem przedmiotów i skończeniem tych studiów. A to, drodzy 4persi, nie jest winą studenta, tylko wykładowcy właśnie. No może systemu, polityki, władzy czy czego tam jeszcze, ale ja jednak podstawowy problem widzę w tym panu wykładowcy, który daje zaliczenie komuś, kto ewidentnie zaliczenia dostać nie powinien...

Pracujący student po prostu dba o własny tyłek (już pomijając tę drobną kwestię, że potrzebuje też coś zjeść, a maksymalne stypendium naukowe za moich czasów wystarczało na wynajem miejsca w pokoju wspólnym i nic więcej). Wiadomo, że gdy studia kończą masy, to te studia nie są zbyt wiele warte na rynku pracy. Nie mówię, że studia są bezwartościowe w ogóle, bo można się wiele nauczyć, ale obecnie papierek magistra nie daje pracodawcy gwarancji, że ta osoba z papierkiem nauczyła się czegokolwiek... Więc studenci idą do pracy, nabierać doświadczenie, które już jakieś tam znaczenie ma. A ci, którzy tego nie robią, po 5ciu latach budzą się z ręką w nocniku.

Patrząc tak bardziej ogólnie, to mnie strasznie irytuje, gdy ludzie próbują kontrolować mój wolny czas. Jak ktoś jest studentem, to nie znaczy, że sprzedał duszę uczelni... Studenckie imprezy są chyba bardziej naganne, niż praca? Chyba wszyscy się zgodzą, że próba zabronienia studentom imprez jest pomysłem kretyńskim i ingeruje w wolność osobistą. Skoro nie zakazujemy studentom imprezowania, to czemu mielibyśmy im zakazać np. robienia stronek internetowych?

Oczywiście jedynym efektem takiego zakazu byłby rozrost szarej strefy, która wśród studentów i tak jest bardzo popularnym rozwiązaniem. Młodzi są, emerytura daleko, jeszcze nikt ich nie oszukał, a podatków nikt nie lubi płacić...

Gdyby studia były faktycznie czymś elitarnym, gdyby poziom nauczania był na tyle wysoki, by dyplom miał realną wartość, gdyby jednoczesne pracowanie i studiowanie było czymś naprawdę trudnym... to pracowaliby tylko ci naprawdę zdesperowani, którym aż wstyd zabraniać. Z resztą póki sobie radzą i zaliczają, to komu to przeszkadza?

0

Studia powinny ostro weryfikować przyswojoną wiedzę, a za częste powtórki pobierać sowitą opłatę. Co kto robi w wolnym czasie w miejsce nauki to sprawa każdego z osobna. Osoba pracująca zostałaby tym przepisem ukarana, zaś etatowo melanżujący mieliby się świetnie.
Nawiasem mówiąc, wiara w magiczną moc dekretów nie słabnie w narodzie ;]

0

czemu ktos wpadl na pomysl aby zabronic pracowania na studiach? kompletny mindfuck, serio nie rozumiem o co chodzi..

0

Nie ktos a sama .Niemiecka
Tam nic nie ma sensu

0

Beda pracowac na czarno, sam bym tak zrobil... Disobey:-)

0

Może zamiast kolejnych zakazów podnieść poziom studiów?

1
lukas_gab napisał(a):

Tu się zgadzam, w zasadzie to nie myślałem, o takich osobach, raczej o specjalistach którzy płacą większe podatki niż pensja w fast foodzie w ciągu roku- w zasadzie nigdy nie przyszło mi do głowy, kształcąc się na Informatyka, szukać pracy, gdzie liczy się prędkość solenia frytek a szczytem ambicji, jest posiadanie karty do robienia zwrotów na kasie.

Profesor Gadacz wyraźnie mówił o uniwersytetach, sam jest filozofem oraz dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii. Skąd w ogóle pomysł, że chodziło mu o jakichś studentów informatyki skoro nie ma z nimi kontaktu, ich nie naucza i nie zna tych realiów? Kogo w ogóle obchodzą informatycy, którzy stanowią jakiś marny promil?

Tutaj przyznaje racje, ale czy ten system nie ma dawać równych szans? Jeśli ktoś nie pracuje i może za darmo studiować, a ten co pracuje nie może to gdzie tu sprawiedliwość?

Oczywiście! Przecież wszyscy ludzie są równi i każdemu należy się od państwa dyplom za publiczne pieniądze. Na tym polega socjalistyczna sprawiedliwość.

W zasadzie, jak pracuje się ff, to zarabia się na życie (bo nie z zamiłowania), więc pewne ma się poziom taki jak ten co nie pracuje bo utrzymują go rodzice, lub gorszy, więc skoro ktoś musi martwić się, o byt i żeby mieć co na tyłek założyć, to dlaczego jeszcze mu utrudniać życie?

Przecież nie chodzi o utrudnianie czyjegokolwiek życia tylko o jakość kształcenia i marnowanie publicznych pieniędzy. A tak naprawdę, życie takiego studenta-robotnika bez studiów, do których zmusza go presja społeczna, byłoby prostsze.

Tu się zgadzam - problem, jest, ale rozwiązać go można, jeżeli faktycznie będziemy mieli ludzi wykształconych, bo na razie mamy papierki. Kurcze co za myślenie - nie jest problemem, ilość studiujących, tylko to, że mimo, braku wiedzy dostają talon na prace w McDonalds, z pieczątką jakiejś polibudy. To właśnie ta kadra akademicka powinna jednego z drugim uwalić, skoro nic nie potrafią, a nie utrudniać zdolnym naukę, bo potrzebują pracować, żeby mieć co zjeść. Konkretny system weryfikacji wiedzy - a nie, że ktoś po 3 latach potrafi powiedzieć na egzaminie, że IEEE745 zapewnia nieskończoną precyzje i zdaje ...

Nadmiar studiujących jest problemem, o którym kadra naukowa mówi od wielu lat. Niestety system finansowania uczelni działa tak, że uczelnia ma pieniądze za każdego studenta, więc zazwyczaj dziekani temperują zapędy wykładowców chcących robić odsiew. Lepiej to wygląda na uczelniach technicznych i kierunkach ścisłych, gorzej w przypadku nauk społecznych i humanistycznych.

aurel napisał(a):

IMHO problem wcale nie jest w tym, że student idzie na full eat, tylko w tym, że pracując na cały etat nie ma najmniejszych problemów z zaliczeniem przedmiotów i skończeniem tych studiów. A to, drodzy 4persi, nie jest winą studenta, tylko wykładowcy właśnie. No może systemu, polityki, władzy czy czego tam jeszcze, ale ja jednak podstawowy problem widzę w tym panu wykładowcy, który daje zaliczenie komuś, kto ewidentnie zaliczenia dostać nie powinien...

Nie, nie wykładowców tylko właśnie polityków. Po tym jak w 1989 upadł komunizm masa ludzi stała się bezrobotna. Kolejne rządy wymyśliły dwa sposoby na statystyczne rozwiązanie tego problemu: posłać starszych ludzi na renty, a młodych na studia. Rencista i student nie figurują wszakże w rejestrach bezrobotnych. Ta polityka zresztą wpisywała się w trendy ogólnoeuropejskie, bo gdzieś tak w połowie lat dziewięćdziesiątych w większości krajów zaczęło się likwidowanie szkolnictwa zawodowego i wysyłanie wszystkich na studia.

Pracujący student po prostu dba o własny tyłek (już pomijając tę drobną kwestię, że potrzebuje też coś zjeść, a maksymalne stypendium naukowe za moich czasów wystarczało na wynajem miejsca w pokoju wspólnym i nic więcej).

Tak, tylko gdyby było mniej studentów, stypendia mogłyby być wyższe.

Więc studenci idą do pracy, nabierać doświadczenie, które już jakieś tam znaczenie ma. A ci, którzy tego nie robią, po 5ciu latach budzą się z ręką w nocniku.

Jakiego niby doświadczenia zawodowego nabiera pedagog w Maku albo socjolog na infolinii?
Poza tym profesor wyraźnie powiedział, że nie chodzi o praktyki potrzebne do zawodu.

Patrząc tak bardziej ogólnie, to mnie strasznie irytuje, gdy ludzie próbują kontrolować mój wolny czas. Jak ktoś jest studentem, to nie znaczy, że sprzedał duszę uczelni... Studenckie imprezy są chyba bardziej naganne, niż praca? Chyba wszyscy się zgodzą, że próba zabronienia studentom imprez jest pomysłem kretyńskim i ingeruje w wolność osobistą. Skoro nie zakazujemy studentom imprezowania, to czemu mielibyśmy im zakazać np. robienia stronek internetowych?

Po pierwsze, praca to nie jest czas wolny.
Po drugie, nie chodzi przecież o naganność zachowania tylko o efekty nieumiejętności godzenia studiów z pracą. I była wyraźna mowa o pracy, do której się chodzi, a nie o zajęciach dorywczych.

Oczywiście jedynym efektem takiego zakazu byłby rozrost szarej strefy, która wśród studentów i tak jest bardzo popularnym rozwiązaniem. Młodzi są, emerytura daleko, jeszcze nikt ich nie oszukał, a podatków nikt nie lubi płacić...

Zapewne tak, ten pomysł jest raczej nierealny ze względu na trudność kontroli. Ale wystarczyłoby uczynić wszystkie zajęcia obowiązkowymi i dopuszczać do zaliczenia od 95% obecności.

Gdyby studia były faktycznie czymś elitarnym, gdyby poziom nauczania był na tyle wysoki, by dyplom miał realną wartość, gdyby jednoczesne pracowanie i studiowanie było czymś naprawdę trudnym... to pracowaliby tylko ci naprawdę zdesperowani, którym aż wstyd zabraniać. Z resztą póki sobie radzą i zaliczają, to komu to przeszkadza?

To chyba oczywiste, ze wykładowcom, a przede wszystkim tym studentom, którzy chcą zdobyć wykształcenie, a nie dyplom. Nie można prowadzić zajęć efektywnie, jeśli połowa ludzi się spóźnia albo jest nieobecna na połowie zajęć. Ci, którzy chcą się uczyć na tym tracą, bo wykładowcy muszą albo czekać na resztę albo powtarzać wielokrotnie te same tematy.


W ogóle bardzo śmiesznie w tej dyskusji brzmią zarzuty o "lewactwo" profesora stawiane przez ludzi, którzy sami są jakimiś edukacyjnymi socjalistami, bo pragną równego, bezwarunkowego wykształcenia dla wszystkich obywateli, opłaconego oczywiście z publicznych środków. :D
A dlaczego nie dawać każdemu dyplomu razem z dowodem osobistym? Byłoby prościej. :D

1

"Z publicznych srodkow" ktore oddamy w podatkach po stokroc

1
Absolwent 2 napisał(a):

Polityk Nowoczesnej, profesor Tadeusz Gadacz wygłosił tezę, którą można streścić w zdaniu: „jeżeli studenci chcą studiować za publiczne pieniądze, to powinni mieć zakaz pracy”.

nie prościej sprywatyzować uczelnie i zlikwidować dotacje z budżetu ? niech sobie robią co chcą, przyjmują kogo chcą i kształcą jak chcą

budżet i podatki będzie można obciąć

problem solved....

0

Mi sie wydaje że niektórzy maja za szczyt marzeń studenta(i nie tylko) prace w MC donalds. Jako iż jest to jedyna możliwość niewyedukowanej młodzieży na prace.

1

Nie, nie wykładowców tylko właśnie polityków. Po tym jak w 1989 upadł komunizm masa ludzi stała się bezrobotna. Kolejne rządy wymyśliły dwa sposoby na statystyczne rozwiązanie tego problemu: posłać starszych ludzi na renty, a młodych na studia. Rencista i student nie figurują wszakże w rejestrach bezrobotnych. Ta polityka zresztą wpisywała się w trendy ogólnoeuropejskie, bo gdzieś tak w połowie lat dziewięćdziesiątych w większości krajów zaczęło się likwidowanie szkolnictwa zawodowego i wysyłanie wszystkich na studia.

Hm, to nie polityk daje zaliczenie. Ja rozumiem, że politycy sobie coś wymyślili. Ale jaka siła zmusza wykładowcę do wstawienia zaliczenia osobom, które na nie nie zasługują...?

Po pierwsze, praca to nie jest czas wolny.

Póki pracy nie rozpocznę, to jest wolny. Jeśli moją wolą jest, by przestał być wolny, to tylko i wyłącznie moja sprawa.

Po drugie, nie chodzi przecież o naganność zachowania tylko o efekty nieumiejętności godzenia studiów z pracą. I była wyraźna mowa o pracy, do której się chodzi, a nie o zajęciach dorywczych.

A co to za różnica, czy ja chodzę gdzieś coś robić, czy robię to w domu?

Jakiego niby doświadczenia zawodowego nabiera pedagog w Maku albo socjolog na infolinii?

Nie ma znaczenie, jakiego doświadczenia nabiera. Znaczenie ma tylko to, że nie tobie to oceniać.

Nie można prowadzić zajęć efektywnie, jeśli połowa ludzi się spóźnia albo jest nieobecna na połowie zajęć.

Tylko dlaczego zakładasz, że osoba pracująca się spóźnia i opuszcza zajęcia? Jeśli by tak robiła, to jasne, że należy ją wywalić. A jeśli nie, to komu to przeszkadza?

A dlaczego nie dawać każdemu dyplomu razem z dowodem osobistym? Byłoby prościej. :D

Ja to akurat uważam, że studia powinny być płatne...

0
somekind napisał(a):
lukas_gab napisał(a):

Tu się zgadzam, w zasadzie to nie myślałem, o takich osobach, raczej o specjalistach którzy płacą większe podatki niż pensja w fast foodzie w ciągu roku- w zasadzie nigdy nie przyszło mi do głowy, kształcąc się na Informatyka, szukać pracy, gdzie liczy się prędkość solenia frytek a szczytem ambicji, jest posiadanie karty do robienia zwrotów na kasie.

Profesor Gadacz wyraźnie mówił o uniwersytetach, sam jest filozofem oraz dyrektorem Instytutu Filozofii i Socjologii. Skąd w ogóle pomysł, że chodziło mu o jakichś studentów informatyki skoro nie ma z nimi kontaktu, ich nie naucza i nie zna tych realiów? Kogo w ogóle obchodzą informatycy, którzy stanowią jakiś marny promil?

Specjalista != Informatyk. Moja połowica pracowała w świetlicy środowiskowej oraz przedszkolu, jak jeszcze się kształciła, nie ma to nic wspólnego z technicznymi zawodami. Większość, jak będzie chciało to znajdzie prace w zawodzie albo w okół (asystenci, etc. etc).

Tutaj przyznaje racje, ale czy ten system nie ma dawać równych szans? Jeśli ktoś nie pracuje i może za darmo studiować, a ten co pracuje nie może to gdzie tu sprawiedliwość?

Oczywiście! Przecież wszyscy ludzie są równi i każdemu należy się od państwa dyplom za publiczne pieniądze. Na tym polega socjalistyczna sprawiedliwość.

A od kiedy sprawiedliwość == równość ? Coś za chyba sobie domówiłeś ;)

W zasadzie, jak pracuje się ff, to zarabia się na życie (bo nie z zamiłowania), więc pewne ma się poziom taki jak ten co nie pracuje bo utrzymują go rodzice, lub gorszy, więc skoro ktoś musi martwić się, o byt i żeby mieć co na tyłek założyć, to dlaczego jeszcze mu utrudniać życie?

Przecież nie chodzi o utrudnianie czyjegokolwiek życia tylko o jakość kształcenia i marnowanie publicznych pieniędzy. A tak naprawdę, życie takiego studenta-robotnika bez studiów, do których zmusza go presja społeczna, byłoby prostsze.

A dlaczego ładujesz się w życie pracujących? Co się obchodzi jakie decyzje podejmują?

W ogóle bardzo śmiesznie w tej dyskusji brzmią zarzuty o "lewactwo" profesora stawiane przez ludzi, którzy sami są jakimiś edukacyjnymi socjalistami, bo pragną równego, bezwarunkowego wykształcenia dla wszystkich obywateli, opłaconego oczywiście z publicznych środków. :D
A dlaczego nie dawać każdemu dyplomu razem z dowodem osobistym? Byłoby prościej. :D

Ech... Nie każdemu i nie za darmo, ale jak pracuje i płaci podatki to powinien mieć prawo, a jak nie to niech kupi sobie zaoczne płatne, ale, jakim prawem z niego ściągać podatek na szkolnictwo jak nie może korzystać ? ... dobra kończe dywagacje, bo wszystko zostało powiedziane.

2
somekind napisał(a):

W ogóle bardzo śmiesznie w tej dyskusji brzmią zarzuty o "lewactwo" profesora stawiane przez ludzi, którzy sami są jakimiś edukacyjnymi socjalistami, bo pragną równego, bezwarunkowego wykształcenia dla wszystkich obywateli, opłaconego oczywiście z publicznych środków. :D
A dlaczego nie dawać każdemu dyplomu razem z dowodem osobistym? Byłoby prościej. :D

Tym właśnie różni się "lewactwo" od "normalności", że "lewactwo" nie rozumie takiego pojęcia jak wolność osobista. Dla "lewactwa" istnieje tylko kolektyw, interes ogółu, środki publiczne, a interes jednostki jest nieważny.

Nikt tutaj nie pisał, że każdemu należy się dyplom. Nikt nie twierdził, że studia powinny być bezpłatne. Ale jeżeli już są bezpłatne studia, to wszyscy powinni mieć do nich dostęp. Każdy student powinien mieć swobodę w decydowaniu czy część wolnego czasu przeznaczy na pracę, rozrywkę czy naukę. Zabranianie czegokolwiek i rozwiązywanie problemów ustawą to właśnie charakteryzuje "lewaków", którzy chcieliby w ten sposób rozwiązać każdy problem.

0
stivens napisał(a):

"Z publicznych srodkow" ktore oddamy w podatkach po stokroc

Kto odda? Bezrobotni czy emigranci?
Dlaczego magazynier, listonosz albo kucharka musi mieć dyplom magistra?

aurel napisał(a):

Hm, to nie polityk daje zaliczenie. Ja rozumiem, że politycy sobie coś wymyślili. Ale jaka siła zmusza wykładowcę do wstawienia zaliczenia osobom, które na nie nie zasługują...?

Już pisałem: Niestety system finansowania uczelni działa tak, że uczelnia ma pieniądze za każdego studenta, więc zazwyczaj dziekani temperują zapędy wykładowców chcących robić odsiew. Jak egzaminu nie zaliczy zbyt wielu studentów, to do wykładowcy przychodzi dziekan i mówi, żeby zmienił progi, bo inaczej uczelnia straci dotacje z budżetu i może już nie starczyć pieniędzy na pensje dla niego. Smutna rzeczywistość na wielu wydziałach.

Tylko dlaczego zakładasz, że osoba pracująca się spóźnia i opuszcza zajęcia? Jeśli by tak robiła, to jasne, że należy ją wywalić. A jeśli nie, to komu to przeszkadza?

Ja niczego nie zakładam, jedynie odnoszę się do słów profesora dotyczących rzeczywistości, którą opisał w swojej wypowiedzi. Ponieważ jest to zgodne ze znanymi mi spostrzeżeniami wielu innych wykładowców, a także osobistymi doświadczeniami, to nie widzę powodu aby nie rozumieć problemu.
A przeszkadza tym, którzy naprawdę chcą się uczyć oraz wykładowcom w ich pracy edukacyjnej. Nie da się przerobić całego materiału w sytuacji, gdy notorycznie na zajęciach nie ma znacznej części grupy, zbyt wiele rzeczy trzeba powtarzać, żeby udało się w ciągu semestru zdążyć ze wszystkim.

lukas_gab napisał(a):

Specjalista != Informatyk. Moja połowica pracowała w świetlicy środowiskowej oraz przedszkolu, jak jeszcze się kształciła, nie ma to nic wspólnego z technicznymi zawodami. Większość, jak będzie chciało to znajdzie prace w zawodzie albo w okół (asystenci, etc. etc).

Żeby zapłacić rocznie 24 tys zł podatku trzeba zarabiać miesięcznie 15 tys. W większości branż takie zarobki są niewyobrażalne.

A od kiedy sprawiedliwość == równość ? Coś za chyba sobie domówiłeś ;)

Forsujesz tutaj ewidentnie jakąś formę sprawiedliwości społecznej, skoro każdy musi mieć szanse.

A dlaczego ładujesz się w życie pracujących? Co się obchodzi jakie decyzje podejmują?

Ależ ja mam gdzieś życie pracujących. Problem jest wtedy gdy ich działania utrudniają kształcenie studentów, którzy na uczelnie przyszli po wiedzę, a nie dyplom, co także dokłada się do ogólnego osłabienia poziomu kształcenia na polskich uczelniach.

Ech... Nie każdemu i nie za darmo, ale jak pracuje i płaci podatki to powinien mieć prawo, a jak nie to niech kupi sobie zaoczne płatne, ale, jakim prawem z niego ściągać podatek na szkolnictwo jak nie może korzystać ? ... dobra kończe dywagacje, bo wszystko zostało powiedziane.

Rozumiem, że skoro ja płacę podatek na stadiony, to powinienem domagać się zagrania w reprezentacji Polski?

Haskell napisał(a):

Tym właśnie różni się "lewactwo" od "normalności", że "lewactwo" nie rozumie takiego pojęcia jak wolność osobista. Dla "lewactwa" istnieje tylko kolektyw, interes ogółu, środki publiczne, a interes jednostki jest nieważny.

W normalnym świecie istnieje zarówno interes ogółu, jak interes jednostki, a wszystko jest właściwie kwestią jakichś kompromisów między tymi dwoma.
Normalny człowiek rozumie, że jego wolność kończy się tam, gdzie zaczyna wolność innych. Utrudnianie życia innym członkom społeczeństwa to nie jest normalność to buractwo. (Ale kompletnie nie dziwi mnie, że dla ciebie to synonimy.)

Nikt tutaj nie pisał, że każdemu należy się dyplom. Nikt nie twierdził, że studia powinny być bezpłatne. Ale jeżeli już są bezpłatne studia, to wszyscy powinni mieć do nich dostęp. Każdy student powinien mieć swobodę w decydowaniu czy część wolnego czasu przeznaczy na pracę, rozrywkę czy naukę. Zabranianie czegokolwiek i rozwiązywanie problemów ustawą to właśnie charakteryzuje "lewaków", którzy chcieliby w ten sposób rozwiązać każdy problem.

Miło mi czytać, że popierasz pomysły lewackiej Europy odnoście sztucznego zwiększania liczby osób z wyższym wykształceniem. Bronisz systemu, który opiera się na zasadzie "każdemu według potrzeb", która to jest podstawą wszelkich socjalizmów. Wyszło szydło z worka - jesteś lewakiem.

Celem działania uczelni od początku ich istnienia nie było dawanie jednostkom produktu w postaci wykształcenia wyższego, a kształcenie zdolnych jednostek, które razem z innymi sobie podobnymi pchały kraj, naukę i cywilizację do przodu. Od początku zatem chodziło o interes ogółu, a nie jednostki. Tak to działało setki lat (nawet w ustrojach socjalistycznych) i to było normalne.

1

Ja niczego nie zakładam, jedynie odnoszę się do słów profesora dotyczących rzeczywistości, którą opisał w swojej wypowiedzi. Ponieważ jest to zgodne ze znanymi mi spostrzeżeniami wielu innych wykładowców, a także osobistymi doświadczeniami, to nie widzę powodu aby nie rozumieć problemu.
A przeszkadza tym, którzy naprawdę chcą się uczyć oraz wykładowcom w ich pracy edukacyjnej. Nie da się przerobić całego materiału w sytuacji, gdy notorycznie na zajęciach nie ma znacznej części grupy, zbyt wiele rzeczy trzeba powtarzać, żeby udało się w ciągu semestru zdążyć ze wszystkim.
(...)
Ależ ja mam gdzieś życie pracujących. Problem jest wtedy gdy ich działania utrudniają kształcenie studentów, którzy na uczelnie przyszli po wiedzę, a nie dyplom, co także dokłada się do ogólnego osłabienia poziomu kształcenia na polskich uczelniach.

Czy nie sądzisz, że dużo sensowniej byłoby zabronić spóźniania się na zajęcia i innych form utrudniania zajęć, niezależnie od przyczyn tych utrudnień? Przecież studenci zbytnio imprezujący powodują te same problemy. Mnie nie obchodzi, dlaczego ktoś utrudnia zajęcia, tylko to, że je utrudnia.

2
somekind napisał(a):

Bronisz systemu, który opiera się na zasadzie "każdemu według potrzeb", która to jest podstawą wszelkich socjalizmów.

Bełkoczesz, nie bronię żadnego "systemu". Bronię jedynie prawa do decydowania o tym na co studenci przeznaczają część swojego wolnego czasu.

0

Na PW jak były wykłady z analizy pewna pani doktor z MINi nie wpuszczała spóźnialskich i się nauczyli :)

0
aurel napisał(a):

Czy nie sądzisz, że dużo sensowniej byłoby zabronić spóźniania się na zajęcia i innych form utrudniania zajęć, niezależnie od przyczyn tych utrudnień? Przecież studenci zbytnio imprezujący powodują te same problemy. Mnie nie obchodzi, dlaczego ktoś utrudnia zajęcia, tylko to, że je utrudnia.

Owszem, sądzę. Napisałem to już dwa posty temu.

Haskell napisał(a):

Bełkoczesz, nie bronię żadnego "systemu". Bronię jedynie prawa do decydowania o tym na co studenci przeznaczają część swojego wolnego czasu.

Atakując profesora, który chce podniesienia poziomu kształcenia, bronisz obecnego systemu. Owszem, jego pomysł na realizację tego jest zupełnie niepraktyczny, ale można po prostu powiedzieć, że pomysł jest bez sensu bez atakowania personalnie.
No, ale nie zrozumiesz tego, bo dla ciebie od każdego według jego zdolności, każdemu według jego potrzeb, więc dyplom także każdemu się też należy.
A teraz możesz już iść odśpiewać międzynarodówkę.

1
somekind napisał(a):

Już pisałem: Niestety system finansowania uczelni działa tak, że uczelnia ma pieniądze za każdego studenta, więc zazwyczaj dziekani temperują zapędy wykładowców chcących robić odsiew. Jak egzaminu nie zaliczy zbyt wielu studentów, to do wykładowcy przychodzi dziekan i mówi, żeby zmienił progi, bo inaczej uczelnia straci dotacje z budżetu i może już nie starczyć pieniędzy na pensje dla niego. Smutna rzeczywistość na wielu wydziałach.

W zasadzie to odsiew powinien być na poziomie egzaminu na uczelnie. Debile nie powinni się dostawać. Koniec, kropka. Egzaminy powinny być tak ostre, żeby odsiewu w trakcie studiów już nie było w ogóle, poza jakimiś wyjątkowymi przypadkami, typu wyjątkowy leser, zaczął ćpać, przestał chodzić etc...

0

W tej całej dyskusji widzę całkowicie pominięty wątek. Chodzi o to, że liczba studentów jest brana przy analizach czy warto wchodzić do Polski. Zmniejszenie tej liczby to także zmniejszenie liczby potencjalnych korporacji wchodzących do Polski, czyli pewnie m.in zatrzymanie wzrostu płac w branży. Więc lepiej żeby dostępność studiów nie malała (uprzedzam że poprzez "dostępność" rozumiem co innego niż "niski poziom").

Jeśli chodzi o propozycję pana z Nowoczesnej - właśnie przez taki miszmasz swiatopoglądowy opozycji PiS ciągle wygrywa w sondażach. Po prostu nie wiadomo na kogo głosować. Nowoczesna reklamowała się jako partia bardziej liberalna, a tu taki zakaz z sufitu. Kto mi zagwarantuje, że po wyborach nie przyjdzie im do głowy coś jeszcze głupszego? PiSu nie lubię ale trzeba im przyznać - jeśli chodzi o ich główne punkty programu to się ich trzymają.

0
wartek01 napisał(a):

W tej całej dyskusji widzę całkowicie pominięty wątek. Chodzi o to, że liczba studentów jest brana przy analizach czy warto wchodzić do Polski. Zmniejszenie tej liczby to także zmniejszenie liczby potencjalnych korporacji wchodzących do Polski, czyli pewnie m.in zatrzymanie wzrostu płac w branży. Więc lepiej żeby dostępność studiów nie malała (uprzedzam że poprzez "dostępność" rozumiem co innego niż "niski poziom").

Wręcz przeciwnie. Zatrzymanie płac to masz dzięki masom studentów nie potrafiących niczego, gotowym j**ać za wpis do CV.

Jeśli chodzi o propozycję pana z Nowoczesnej - właśnie przez taki miszmasz swiatopoglądowy opozycji PiS ciągle wygrywa w sondażach. Po prostu nie wiadomo na kogo głosować. Nowoczesna reklamowała się jako partia bardziej liberalna,

Zdziwiony? Nowoczesna od samego początku bardziej przypominała "produkt marketingowy" niż partię.

0
Sceptyczny Dinozaur napisał(a):

Wręcz przeciwnie. Zatrzymanie płac to masz dzięki masom studentów nie potrafiących niczego, gotowym j**ać za wpis do CV.

Ale jakie zatrzymanie wzrostu płac? Obserwuję rynek warszawski i w średnich firmach i korpo stawki rosną. Mniejsze firmy muszą konkurować ceną ale i tam nie jest źle (przy 3+ latach doświadczenia można wyciągnąć te 70-80 zł/h).

Zdziwiony? Nowoczesna od samego początku bardziej przypominała "produkt marketingowy" niż partię.

A skąd wniosek, że jestem zdziwiony? Po prostu skomentowałem pewien trend na scenie politycznej - i Nowoczesna to tylko przykład, bo to samo się tyczy PO.

0
wartek01 napisał(a):

W tej całej dyskusji widzę całkowicie pominięty wątek. Chodzi o to, że liczba studentów jest brana przy analizach czy warto wchodzić do Polski.

W sensie jakiś szwajcarski bank albo amerykańska software house otwierają patrzę na liczbę absolwentów pedagogiki i socjologii w Polsce?

Swoją drogą, to jest właśnie piękne, że parę lat temu wyprodukowaliśmy najwięcej magistrów na świecie, a nasze uczelnie ciągną się gdzieś w ogonie jeśli chodzi o wyniki badań, patenty i inne istotne rzeczy.

0
somekind napisał(a):
wartek01 napisał(a):

W sensie jakiś szwajcarski bank albo amerykańska software house otwierają patrzę na liczbę absolwentów pedagogiki i socjologii w Polsce?

Swoją drogą, to jest właśnie piękne, że parę lat temu wyprodukowaliśmy najwięcej magistrów na świecie, a nasze uczelnie ciągną się gdzieś w ogonie jeśli chodzi o wyniki badań, patenty i inne istotne rzeczy.

Wiesz dobrze, że mi chodzi o absolwentów kierunków informatycznych i pokrewnych :)
Wprowadzając ogólne regulacje wpływasz także i na tych.

Co do liczby magistrów - magistrowie nie zajmują się za bardzo pracą naukową, a przez bardzo długi okres czasu zarobki doktorantów były po prostu śmieszne.

3

Ten zakaz byłby zupełnie z czapy. Nie popieram, bo jest to głupi pomysł. Jeśli mamy podnieść poziom kształcenia na uczelniach wyższych, to należy pomyśleć o:

  • wyostrzeniu kryteriów przyjęcia na studia
  • zmianach programowych
  • zmianach w trybie egzaminowania i kryteriach osiągnięcia zaliczenia

Jeśli student będzie MUSIAŁ uczestniczyć w zajęciach, aby być w stanie zdać egzamin, to będzie chodził na zajęcia a na pracę mu nie zostanie czasu, chyba że zechce wylecieć z uczelni. Jeśli jest jednak tak mądry i pojętny, że pozalicza wszystko bez chodzenia na zajęcia, to tym lepiej dla niego i nie rozumiem czemu komuś miałoby to przeszkadzać. Zakaz spowoduje tylko tyle, że studenci będą pracować na czarno. Chyba trzeba być naiwnym, żeby tego nie rozumieć

1
Tokarz_ napisał(a):

Zakaz spowoduje tylko tyle, że studenci będą pracować na czarno. Chyba trzeba być naiwnym, żeby tego nie rozumieć

Wystarczy być lewakiem.

0
wartek01 napisał(a):

Wiesz dobrze, że mi chodzi o absolwentów kierunków informatycznych i pokrewnych :)

Nie o nich chodzi w całej tej dyskusji, więc skąd mam wiedzieć?
I jakie to ma znaczenie? Jeśli firma szuka socjologów to patrzy na liczbę absolwentów budownictwa?

Co do liczby magistrów - magistrowie nie zajmują się za bardzo pracą naukową, a przez bardzo długi okres czasu zarobki doktorantów były po prostu śmieszne.

Chodziło mi o zależność w drugą stronę - słabe uczelnie kształcą słabych magistrów.

1

Jakaż dziwna dyskusja, w średniowieczu żeby studiować trzeba mieć naprawdę sporo hajsu, bogatą rodzinę albo możnego protektora. Mogłeś też tego nie mieć i wtedy pracowałeś obsługując panów psorów i w zasadzie całą infrastrukturę uczelni. Uczelnie utrzymywały się SAME biorąc pieniądze od studentów oraz od różnej maści sponsorów. Choć nie znam specyfiki edukacji w krajach anglosaskich to z tego co słyszę to ten system utrzymał się tam jeśli chodzi o najbardziej prestiżowe uczelnie.

Obecnie zarżnęliśmy uniwersytety i uczelni robiąc z nich szkółki niedzielne. Zostawić granty, stworzyć system pożyczek niskooprocentowanych/umarzalnych dla studentów i wolny rynek. Wtedy okaże się które uniwerki są cokolwiek warte.

0

Nie wiem czy MIM UW ktokolwiek będzie traktował jako szkółkę niedzielną :)

2
wartek01 napisał(a):

Jeśli chodzi o propozycję pana z Nowoczesnej - właśnie przez taki miszmasz swiatopoglądowy opozycji PiS ciągle wygrywa w sondażach. Po prostu nie wiadomo na kogo głosować. Nowoczesna reklamowała się jako partia bardziej liberalna, a tu taki zakaz z sufitu. Kto mi zagwarantuje, że po wyborach nie przyjdzie im do głowy coś jeszcze głupszego? PiSu nie lubię ale trzeba im przyznać - jeśli chodzi o ich główne punkty programu to się ich trzymają.

To nie jest propozycja Nowoczesnej. To była debata o edukacji, każdy miał swoje zdanie i wyrażał swoje spojrzenie na dany problem, był nawet gość z MNiSW, który przedstawiał swoją wizję. Nowoczesna robi kilkadziesiąt takich debat rocznie i podczas nich padają różne pomysły. To wcale nie oznacza, że jest to stanowisko całej partii, ba, takie stanowisko dosyć zdziwiło partię.

Na przykład kiedyś na Facebooku .N transmitowana była debata na temat nacjonalizmu, w której uczestniczył prof. Hartman. Twierdził on, że nacjonalizm wziął się przez indoktrynację religijną prowadzoną w szkołach. Praktycznie nikt się z nim nie zgadzał, przez co nawet prof. zaczął się irytować, jednak każdy miał świadomość, że jest to debata i to jest tylko jego spojrzenie na sprawę.

A cała afera ze studiami zrobiła się z tego, że .N transmitowała debatę na twitterze i ktoś po prostu nie przemyślał, że jak wklei taki cytat to pójdzie na konto partii. W debatach chodzi o to, żeby konfrontować swoje pomysły i wizje z innymi spojrzeniami. Partia liberalna w tym właśnie się przejawia, że są w niej różne środowiska z różnymi spojrzeniami i pomysłami, które później się konfrontuje i metodą kompromisu wybiera potencjalnie najlepszą. PiS jest partią wodzowską, w której wszyscy mają przekaz dnia wg wizji 1 osoby i powtarzają słowo w słowo to samo. To oczywiste, że będą mieli bardziej jednolity światopogląd. Pytanie tylko czy o to chodzi...

A jeśli o samą propozycję chodzi, ja się z nią nie zgadzam, jednak nie jest bezsensownym rozwiązaniem. Trzeba pamiętać, że główną rolą uniwersytetów nie jest przygotowywanie studenta do pracy w jakiejś prywatnej firmie, a przygotowanie do pracy naukowej. Bo głównym celem uniwersytetów jest rozwój nauki. Do tego trzeba prac badawczych oraz bardzo szczegółowej i fachowej wiedzy. System jednak jest skonstruowany tak, że bardziej opłaca się przyjąć masę studentów, a później szkolić tak, żeby brać pieniądze jak najdłużej dając jak najmniej. Stąd jest sporo studentów, którym wisi wszystko. Usłyszeli, że wykształcenie wyższe muszą mieć, bo inaczej "będą debilami" (jakby papierek coś w tej kwestii zmieniał). No i idą na różne dziwne kierunki i pracują w Macu. Nic nie wnoszą do nauki, zaniżają poziom tym, co faktycznie są zainteresowani jakąś dziedziną nauki. Tacy studenci nie są potrzebni ani państwu, ani uczelniom, bo nie wnoszą NICZEGO do nauki, a tylko są obciążeniem dla pracowników naukowych. Nie wnoszą też niczego szczególnego do gospodarki (bo ich wykształcenie nie przyczynia się do rozwoju - wykonują taką samą pracę jak ktoś po podstawówce). Jeśli wprowadzić możliwość odpłatnej pracy dla uczelni to z perspektywy celów, jakie pełni uczelnia ma to same korzyści, bo wymaga zaangażowania w badania, więc poprawia poziom nauki w uczelni i odsiewa tych, którym nie zależy na nauce w ogóle.

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1