Jestem w ostatniej klasie liceum i zawsze byłem uczniem z dobrymi ocenami, chodzę do jednej z najlepszych szkół w Polsce wg rankingu perspektywy, ale w wakację trochę "pojechałem z tematem", nie pohamowałem się z imprezami i olałem cały pierwszy semestr i początek drugiego (miałem jakieś 30% obecności i byłem nie klasyfikowany). Chciałem iść na AGH/UJ i nauczyciele przewidywali mi jakieś 80% z matmy rozszerzonej i informatyki ale teraz jak będę mieć 50-60% to będzie dobrze. Łącznie zrobiłem chyba z 30 zadań z kiełbasy(w szkole klasa zrobiła już prawie wszystkie zadania) a 3 działów nawet nie zacząłem. Mam tyle zaległości, również z takich przedmiotów jak polski/historia/fizyka których nie zdaję że prostu nie ma szans na nadrobienie wszystkiego w 90 dni. Nie chce iść na gorsze studia bo boję się że nic z tego nie wyniosę(umiem c++ ze szkoły/kółka na olimpiadę i b. dobrze jave, nie szukam 5 letniego kursu klepania stron www), ale mam też dylemat czy warto marnować rok czasu na powtarzanie matury która absolutnie nic nie wnosi do mojej wiedzy z programowania. Boję się że mniejszy prestiż uczelni zamknie mi drzwi do takich firm jak google czy do pracy w sektorze finansowym którym się ostatnio interesuję. Jak wygląda sytuacja z ludźmi na takich uczelniach? Możliwy jest "networking" ? Czy prawdą jest że na AGH można nawiązać przydatne znajomości w branży i poza?
TL;DR czy warto stracić rok i pisać maturę jeszcze raz by dostać się na AGH/UJ/PW, czy może olać to, iść na gównouczelnię i uczyć się samemu/rozwijać zawodowo