Trochę mnie to denerwuje.
Odkąd poszedłem na studia, mam poczucie, że LIZNĄŁEM bardzo wiele tematów: programowanie imperatywne, obiektowe, funkcyjne, OCaml, Pascal, C++, Haskell, Java, C#, Wolfram Language, Python, Django, Matlab, R, HTML+JS+CSS... uff... Analiza matematyczna, matematyka dyskretna, metody numeryczne, machine learning, rachunek prawdopodobieństwa, ..., ..., ...
Ale nie nauczyłem się ŻADNEGO z powyższych tematów.
Czas jest ograniczony, to jasne. Nie można zrobić wszystkiego. Ale w kwestii ładowania studentom wiedzy do głowy mam poczucie, że akademia idzie na... ilość wiedzy, a nie na jakość wiedzy. Równoległe przerabianie n tematów powoduje, że tak naprawdę nie jest przerobiony żaden. Każdy przedmiot należałoby traktować nie jako "programowanie obiektowe", "analiza matematyczna", etc, tylko jako WSTĘP do programowania obiektowego, WSTĘP do analizy matematycznej, itp. Wstęp, pozwalający na przekazanie studentom ogólnego pojęcia "co to za zwierz", ale nie dający dość wiedzy, by móc to wykorzystać do pracy.
Wstęp, który powinien trwać chyba najwyżej miesiąc, ale nie może, bo przecież równolegle przerabia się jeszcze 5 podobnych wstępów. Wstęp, który domaga się kontynuacji w postaci przedmiotu pod tytułem "Podstawy programowania obiektowego", "Podstawy analizy matematycznej", i dalej: "Programowanie obiektowe na poziomie pozwalającym wpisać je do CV", "Analiza matematyczna na poziomie pozwalającym wpisać ją do CV", i jeszcze dalej: "Zaawansowane programowanie obiektowe", "Zaawansowana analiza matematyczna".
Nie chcę pseudo-znać wszystkich tych języków programowania, które wymieniłem na początku postu. Chcę znać (bez "pseudo-") połowę z nich, a może nawet i ćwierć. Ale za to znać je na tyle dobrze, by móc w nich pracować i by móc wykonać w nich jakąś normalną robotę, a nie tylko i wyłącznie nic nie wnoszące projekciki ćwiczebne.
========================================
OK, wyrantowałem się, teraz pora na rozsądek... Tak: trochę rozumiem to podejście. Studia licencjackie pewnie nie mają dać wiedzy głębokiej. Mają dać ogólne pojęcie o wszystkich tematach, które można spotkać w danej dziedzinie. Dzięki temu ogólnemu podejściu żak może już świadomie postanowić, co chce dalej zgłębiać (zapraszamy na magisterkę, a potem może i doktorat). Bez tego ogólnego wstępu w postaci studiów licencjackich ten świadomy wybór byłby niemożliwy i musieliby chyba losowo przydzielać ludzi po dziedzinach (ten będzie na niskopoziomowym, tamten na analizie matematycznej, jeszcze inny: bezpieczeństwo, a jeszcze inny: webdev). Zatem: na rozum: uznaję ten model edukacji. I uznaję, że pewnie jest to dla mojego dobra (choć ten frazes jest mocno wyświechtany).
Niemniej, jednak mnie to irytuje.