Chciałbym się dowiedzieć jak PRACODAWCY patrzą na fakt, czy programista ma magistra oraz inżyniera na uczelni państwowej przykładowo politechnika a jak na tych, którzy mają inżyniera i magistra w uczelniach typu : PJATK lub WSB (bankowa), ponieważ na takich prywatnych w moim mieście są kierunki i specjalności konkretnie o programowaniu.
Generalnie patrzą na umiejętności, na studia mało kto i mało kiedy.
Trochę martwię się tym czy PRACODAWCY, lub ewentualnie asystenci przyjmujący dla nich pracowników/przeprowadzający rozmowy kwalifikacyjne nie podchodzą do tego tematu stereotypowo?
Nie warto się tym martwić, bo nie warto pracować ani nawet zadawać się z ludźmi, którzy patrzą stereotypowo. Tępy bufon może trafić się wszędzie - przecież nawet zdarzają się tacy, którzy nie zatrudniają ludzi z uniwersytetu, bo sami kończyli politechnikę, albo vice versa. Kabaret po prostu.
Takie rzeczy zdarzają się raczej w małych firmach, w których nie ma żadnych standardów ani procedur, a rekrutacją zajmują się oderwani granatem od pługa programiści.
Wiadomo, że w pierwszej kolejności na rozmowy zapraszani są ludzie z "państwowych" uczelni.
Wiadomo, że w Comarchu, a poza tym?
Postrzeganie absolwentów poszczególnych uczelni przez pracodawcę wynika z opinii pracowników. Jeżeli w przeszłości rekruterzy techniczni spotkali się absolwentami reprezentującymi słaby poziom to pewnie uogólnią to opinię na całą uczelnię.
Może to są rekruterzy, ale na pewno nie techniczni, bo ludzie techniczni operują na faktach i dowodach, nie myśleniu życzeniowym i astrologii.
Po prostu człowiek zupełnie bez studiów, jeśli nie jest całkowitym zapaleńcem (będzie widać po CV), istnieje spora szansa, że nie posiada podstawowej wiedzy w zakresie algorytmów, wzorców projektowych, tego jak działa język wysokiego poziomu "pod spodem".
Posiadanie wiedzy nic nie daje, jeśli się jej nie używa. Poza tak banalnym przykładem jak stosowanie array list do każdego celu, widziałem już szukanie duplikatów w katalogu porównując bajt po bajcie każdy plik z każdym w losowej kolejności. Ale grunt, że algorytmy na państwowej uczelni zaliczone. (A wcześniej zakute, a później zapomniane.)
Biednego nie spotkasz z oczywistych powodów.
Z oczywistych powodów właśnie spotka się biednego.
Bogatych i wykształconych rodziców z dużych miast stać na zajęcia pozalekcyjne, korepetycje, dowożenie dzieci do lepszych gimnazjów i liceów, dodatkowe pomoce naukowe i ogólnie zapewnienie edukacji na odpowiednim poziomie od dziecka. W przypadku osób z biedniejszych rodzin i mniejszych miejscowości, ich rodzice nie byli w stanie zadbać o wcześniejszą edukację na prawidłowym poziomie, w efekcie czego albo rodziny zrzucają się na ich studia, albo tacy studenci muszą pracować, żeby się utrzymać.
Dlatego właśnie na uczelniach prywatnych można spotkać ludzi, których po prostu nie stać na darmowe publiczne studia, mimo że wielu dałoby sobie na nich radę.
Na studiach prywatnych można też spotkać ludzi, którzy:
- potrzebują zdobyć brakujące wykształcenie, bo np. nie mogą bez niego awansować;
- powinęła się noga na maturze;
- świadomie chcą się zajmować IT a nie informatyką, i chcą mieć więcej czasu na rozwój po swojemu przy jednoczesnym poznaniu podstaw;
- którzy widzieli ten mityczny "wysoki poziom" uczelni państwowych, który często polega na braku dydaktyki, banałach na przedmiotach kierunkowych i odsiewie przy użyciu analizy matematycznej;
- swój honor cenią wyżej niż kilkaset zł miesięcznie i nie chcą być obrażani przez urzędasów, których można spotkać na uczelniach publicznych.
Dlaczego nie spotkasz jednak bogatego, dobrego studenta? Bo nie jest w ciemię bity. Zdaje sobie sprawę, że więcej się nauczy na uczelni publicznej, za którą dodatkowo nie musi płacić.
Dobry student to ten, który ma dobre oceny, więc forma własności uczelni nie ma nic do tego.
Uczelnie prywatne są słabe, bo są tam słabi studenci, do których dopasowywany jest poziom. Są tylko słabi, bo dobrzy omijają je, bo są słabe.
Przymiotnik "słaby" jest strasznie słaby, jeśli nie precyzujemy według jakiego kryterium porównujemy.
A co do dopasowywania poziomu, to proponuję porozmawiać sobie z pracownikami uczelni państwowych.
P.S. Co do płacenia za prywatne - są stypendia, dobrzy studenci mogą studiować za darmo, a czasem nawet na tym zarobić.