Jak godzicie studia dzienne z pracą?

0

Pytanie dotyczy zwłaszcza początkowej fazy studiów, niższych semestrów pierwszego stopnia w trybie stacjonarnym. Spotykam tutaj wpisy "od pierwszego semestru dawałem radę na pół etatu", "na 3 semestrze zaproponowali mi 3/4 etatu, ale utargowałem 3/5 i dałem radę pogodzić...". W takim razie powstają moje wątpliwości czy zawsze tak łatwo jest załatać okienka w planie? Według mnie trudno jest zawsze zamienić grupę ćwiczeniową by nie mieć okienek, zwykła rozmowa z prowadzącym nie wystarczy. Druga to wykłady. Czy nie są obowiązkowe, a olewanie ich z samych względów formalnych może utrudnić zaliczenie przedmiotu nawet teoretycznie posiadając dużą wiedzę? Listy obecności, niejawne punkty +/- za frekwencje, podawanie na wykładzie rozwiązań z trudnych pytań, które będą hakiem dla niechodzących itd (to tylko przykłady). Niwelując okienka i wykłady, do tego ćwiczenia, laby jednym ciągiem potrafię sobie wyobrazić pracę nawet na pół etatu od początku...ale czy to realnie wykonalne?

0

Zależy. IMO jak masz już dużą bazę wiedzy na której możesz polegać (całki, fizyka i matma na wysokim poziomie w liceum) to pewnie się da. Inaczej no... róźnie może być.

0

Według mnie trudno jest zawsze zamienić grupę ćwiczeniową by nie mieć okienek, zwykła rozmowa z prowadzącym nie wystarczy.

U mnie zazwyczaj wystarczała zwykła rozmowa z prowadzącym. Tam, gdzie nie wystarczała, to po prostu chodziłam do przypisanej grupy, bo w jakieś wnioski do dziekanatu nie było sensu się bawić (nie lubili mnie w dziekanacie ;)).

Laboratoriów często nie dało się przenieść, bo np. był jeden tylko sprzęt danego rodzaju i albo przyjdziesz w rozpisce odgórnej albo do widzenia (choroba mogła spowodować niezaliczenie - bo co z tego, że nieobecność usprawiedliwiona, skoro nie ma kiedy odrobić laboratorium...).

Druga to wykłady. Czy nie są obowiązkowe, a olewanie ich z samych względów formalnych może utrudnić zaliczenie przedmiotu nawet teoretycznie posiadając dużą wiedzę? Listy obecności, niejawne punkty +/- za frekwencje, podawanie na wykładzie rozwiązań z trudnych pytań, które będą hakiem dla niechodzących itd (to tylko przykłady).

U mnie w regulaminie uczelni było wpisane, że wykłady nie są obowiązkowe. Niektórzy prowadzący dawali punkty za frekwencję, niektórzy potrafili zaliczyć przedmiot za ładne notatki. No to cóż, w takim wypadku faktycznie miałeś trudniej od innych, ale zdanie wciąż było możliwe - trzeba było tylko się naprawdę nauczyć na ten egzamin. Dobrze jest mieć dobre kontakty w grupie, u nas jak wykładowca podawał "zadania z hakiem na niechodzących", to 15 minut później były już opublikowane na grupowym forum.

Pierwsze dwa tygodnie semestru dobrze jest poświęcić na zorientowanie się co i jak - poprzekładanie zajęć, zorientowanie się, które wykłady są kompletnie bezwartościowe itd... Na pewno nie zalecałabym odgórne postawienia krzyżyka na wszystkich wykładach tylko dlatego, że są nieobowiązkowe - o ile idziesz na studia po wiedzę.

0

Studia dzienne na początku i etat nie łączą się w pary.
Przecież żeby studiować musisz coś robić poza zajęciami, a same zajęcia dużo czasu zajmują.

Nawet jeśli uda Ci się to jakoś połączyć to będzie to albo słabe studiowanie typu "na zaliczenie, żeby się utrzymać" albo słaba praca "z doskoku" która nic nie wnosi do kariery.
Na późniejszych latach możesz spróbować pół czy 3/4 etatu, ale nie początku.

Albo weź się za jakieś prace dorywcze, freelancerstwo, showbusiness, albo zmień studia na zaoczne / wieczorowe (whatev).

0

Ja pracowałem na początku na pół etatu, na szczęście moja firma pozwalała mi przychodzić o której chce i siedzieć do której chce i wychodzić w międzyczasie więc to był ogromny plus. Zazwyczaj uczelni byłem od 8 do 13 i potem w pracy od 13 do 18 i tak codziennie.
Według mnie najwięcej zależy od pracodawcy i tego jak podchodzi do tego, że ktoś jeszcze studiuje - ja miałem dużo szczęścia bo dla pracodawcy nie był to problem.

0

Pracowałem na 3/5 etatu mając na studiach ~420h w ciągu semestru. Szło to pogodzić ale przyjmne nie było - przychodzenie do pracy na 6, wychodzenie w środku dnia na zajęcia, wieczorem znowu do pracy itd. Ogólnie się da ale tylko pod warunkiem, że będziesz miał od kogo wziąć notatki z wykładów.

0

Na 1 roku ciężko, bo nikogo nie znasz (ani kolegów ani prowadzących) no i studia to też coś nowego, wiec łatwo wylecieć. Dodatkowo na 1 roku jest matma i fizyka głównie, wiec generalnie zajecia na których musisz być.
Później sytuacja się zmienia, wchodzą projekty, znasz ludzi wiec możesz pozyczyć notatki, znasz prowadzących więc można obgadać zmianę grupy itd. Dodatkowo wiele uczelni pozwala samemu ustalić sobie plan (np. Informatyka IET@AGH tak ma) i studenci sami przypisują się do grup. W efekcie nie tak trudno mieć 2 dni wolne w tygodniu, albo zajęcia tylko do południa każdego dnia i zero okienek.

1

Jak masz 2 dni wolnego w tygodniu to spoko, ale jak masz od poniedizalku do piatku to zapomnij.
Ktos pisal, ze zajecia ma do 13 a potem do wieczora siedzi w firmie.
Mozna i tak, ale szkoda zycia, pozniej po 30stce powiesz sobie, ale ja bylem glupi, tylko praca i praca.
Gdzie przyjemnosci około 'studiow' - dziewczyny, alko i imprezy? Nie kazdego to kreci, wiekszosc ludzi w it to nerdy.
Ale zycie jest jedno i nie warto je marnowac.

PS. Inni jeszcze nie maja wyboru i musza pracowac aby przezyc, wiec ida na zaoczne - to tylko juz dla papierka.

0

są stypednia itp itd,
ja swego czasu wyciągałem około 1200-1300 zł stypendium na miesiąc, a kolega który miał jeszcze socjalne to miał 2000 zł msc.
Także udało się odciązyć rodziców jak i fajnie 'studiować'.
Co prawda był to szczęśliwy okres ze stypedniami tzw. zamawianymi czego już teraz chyba nie ma,
ale coś zawsze można podziałać trzeba być dobrym w swojej działce.

jak kogoś mama utrzymuje, to jego problem.

Jak jeszcze się doda że można jakieś małe aplikacje sprzedawać 'po studnecku'

To mając lat 20kilka zarabiałem 3k na studiach, bez pracowania w 'firmach'.

0

@aurel: a czy uważasz że zapierdzielanie od rana do nocy jest fajne? No ja też uważam że nie powinno się totalnie obijać i nic nie robić ale też nie ma co na siłę się rwać do pracy jak jest trudno pogodzić prace ze studiami i człowiek ma mało wolnego czasu...
Są zawsze też inne sposoby zdobywania jakiegoś doświadczenia czy umiejętności praktycznych zwłaszcza przez pierwsze 2 lata ;)

0

heh, pamietam jak podczas studiowania w dzien uczelnia a w nocy praca + weekendy. To byla szkola zycia dopiero :p Potem na 3 roku dorwalem juz prace w IT, na uczelni 2 dni w tyg zajecia wiec spokojnie 3x praca w tygodniu :)

7

Spokojnie można godzić pracę i studia. Ja od 2 roku pracowałem na pełen etat + studiowałem na nienajgorszym wydziale PWr (w4). Kwestia tego, że do pracy na 6 rano i do 14. Potem na ćwiczenia. Wykłady jak się dało to olewałem i uczyłem się z podanej literatury, może dlatego cenię sobie obecnie posłuchanie dobrego wykładu (ale dobrego, nie czytanie slajdów i panika podczas pytań). Jak wypadały ćwiczenia czy laboratoria przed 14 to chodziłem na nie a potem jeszcze do pracy na troszkę, albo w domu kończyłem. Przez jakiś czas miałem zajęcia na 9 obowiązkowe to pracowałem zdalnie codziennie od 5 do 8.30, a potem biegiem na uczelnie.

Kończąc studia byłem Scrum masterem, miałem spore doświadczenie i brałem udział w zadaniach projektowych, kreśleniu wizji idei, a nie byłem jedynie trybikiem wyrobnikiem, pensja adekwatna, a koledzy co kończyli ze mną mieli gorszy start bo po latach studiów zderzali się z rzeczywistością, że praca jest bardziej skomplikowana niż studia, że serio to nie za wiele potrafią, że bez doświadczenia i umiejętności dostaną jedynie 3k na rękę, a gdzie te 15k i łowcy głów pod uczelnią ;)

Nie jestem święty. Od początku studiów jechałem na kredycie studenckim i stypendium oraz dodatkach. Było tego ok 1400zł. To było najgorsze co mi się przytrafiło. 600zł na stancje, ciuchy, kosmetyki, część jedzenia z domu. Hulaj dusza piekła nie ma. Ile to kasy wydać na jedzonko tanie, albo poczekać do 17.30 i w Bazylii za 50% na wagę kotlet z ziemniaczkami ;) Pewna kasa co miesiąc, tanie piwo w Przekręcie za 4zł i się "studiowało". Przyznam, że przebimbało się część, ponieważ mimo ciężkiej nauki z IT to część rzeczy jak fizykę czy analizę za pierwszym razem oblałem. Czasami wolało się iść na koncert czy imprezę, kasa była, w Biedronce tanie piwo ;) W końcu dopadł mnie limit ECTS, konieczność urlopu a potem skreślenia, brak stypendium, dodatków oraz kredytu bo przysługuje tylko w okresie studiowania. Troszkę mnie to zszokowało, ale do rodziców nie chciałem się zwracać, bo raz że jestem dorosły, dwa nie było czym się chwalić i jeszcze oczekiwać pomocy, lekki wstyd, trzeba brać odpowiedzialność za własne czyny. W mgnieniu oka, bo po 3 rozmowach dostałem pracę na cały etat (pierwsza to była pomoc zdalna na telefon z zakresu instalacji Internetu i sieci - pewnie jakaś Neostrada, druga rozmowa to instalacja infrastruktury do Internetu radiowego i to umiejętności IT + skakanie po masztach i kominach ..., więc można powiedzieć, że prace miałem po pierwszej rozmowie). Na uczelni pojawiałem się więcej (JAKTO!) niż jak miałem "luźne" studiowanie. Z 3 na szynach, przestawiłem się na 4-5 z przedmiotów jak matma i fizyka, a z IT co miałem styczność w pracy to 5-5.5. Przestałem marudzić na studia bo zrozumiałem po co one są. Patrząc co ja przeżyłem każdego polecam prace i studiowanie. Wiem, że nie każdy przebimba pierwsze 2 lata jak ja, że są ludzie sumienni od początku. Ja też nie byłem leń, bo miałem z moich koników od początku 5.5 (m.in. programowanie obiektowe), ale gdzieś tam człowiek olewał to co go mniej interesowało, zaniedbywał. Teraz widzę, że pewna presja, że nie skończy się studiów, czy nie będzie za co jedzonka kupić, albo grożenie właściciela mieszkanie eksmisją działają motywacyjnie ;)

Często jest tak, że jak nie ma się wolnego czasu to trzeba znaleźć sobie dodatkowe zajęcie - wtedy zaczynamy efektywniej wszystko wykonywać, mniej czasu marnować i okazuje się, że to co robiliśmy cały dzień, teraz schodzi nam w 4-5h, robimy dodatkowe rzeczy i jeszcze mamy czas wolny. Jak najbardziej da się pracować i studiować i polecam. Sam uważam, że brak środków do życia i perspektywa nie ukończenia studiów podziałało motywująco. Uważam, że te przykre rzeczy to najlepsze co mi się przytrafiło w życiu i dlatego jestem gdzie jestem obecnie (mam swoją firmę, pracuje w domu, zadowolony jestem z zarobków). Po tych perypetiach zrozumiałem o co chodziło Korwinowi. Generalnie uważam, ze to oszołom, ale w jednym ma rację - zasiłki i wszelka darowizna deprawuje. Wiem to po sobie, co osiągnąłem w 2 lata lekkiego studiowania ze stałą kasą, a co potem kiedy musiałem pracować. Co więcej podczas pobierania benefitów mimo, że mogłem pracować i zarabiać to tego nie robiłem, w obawie o brak doświadczenia i umiejętności. Jak musiałem pracować na życie to z miesiąca na miesiąc jak zdobyłem prace zarabiałem 3 razy tyle ile pobierałem wcześniej benefitów. Logicznym było by robienie tego od początku a jednak .. Wykazanie zarobków też by te benefity odebrało - to też gra dużą rolę. Dlatego stałem się przeciwnikiem wszelakich dodatków wynikających z sytuacji materialnej, biedoty czy nieporadności, jakieś becikowe, 500+, zasiłek dla bezrobotnych czy dodatek za bycie biednym z rodziną. Jedynie akceptuje stypendia jako nagrody za osiągnięcia bo to podobne do wynagrodzenia za pracę.

Mówicie, że studiowanie to też praca - ;) Nie to nie praca. Za pracę dostaje się wynagrodzenie i dajemy wartość dodaną, jakąś - niestety produkowanie n-tego Tetrisa czy Systemu Obsługi Recepcji nie jest wartością dodaną i nikt za to wynagrodzenia nie daje ...

Mówicie o braku czasu - no wybaczcie, ale właśnie im więcej ma się obowiązków tym więcej wolnego czasu. Studiując w tym trybie chodziłem czasami na piwo, wcześniej parę miesięcy znalazłem dziewczynę ale mieszkała 60km ode mnie, więc poniedziałek do pracy, potem na uczelnie, po uczelni na PKP i jechałem do niej, wieczorem spędzaliśmy czas, spałem na miejscu bo już późno i o 4 pobudka i z powrotem pociągiem do pracy (mamy już wtorek), na uczelnie do mieszkania tym razem na drugi dzień (środa) praca-uczelnia-do dziewczyny ... Czyli co dwa dni wypad 60km i dało rade. Tutaj przydał się dobry plecak na ciuchy, sprzęt kosmetyki, jedzonko, wygodne buty, laptop 10" i net mobilny do nauki i pracy w pociągu/tramwaju/przystanku/stacji. Jak tylko zacząłem pracować to po ok 1 roku zamiast tłuc się tramwajami i pkp kupiłem auto, 2 miesiące po rozpoczęciu pracy sam wynajmowałem całe mieszkanie. Po znalezieniu pracy zaczęliśmy zwiedzać Polskę i jeździć na zagraniczne festiwale i wakacje do ciepłych krajów. Jak studiowałem tylko to może nie biedowałem, ale troszkę zamiast żyć to trwałem, nie było mnie stać na wakacje, auto, fajne ciuchy, czy dobry komputer, czasu ciągle mało bo jakieś poprawki, demotywacja, dojazdy ...

Reasumując - da się studiować i pracować, jest to efektywniejsze bo po studiach masz już pozycje i startujesz od konkretnych zarobków jako inżynier. W czasie studiów można żyć jak człowiek. Czas wolny jest, bo umówmy się - studia to nie szatan. Każdy straszy maturą - po maturze idzie się na studia i jest sesja ... gorsza od matury i nagle matura to bzdura ...Tak samo pierwsza praca i studia. Po pierwszych terminach i awariach studia to cienka słomka, w porównaniu do potrzeby projektowania rozwiązań, nauki nowego frameworka w 3 dni czy terminów i awarii na wdrożeniu ... Studia to nie rocket science w dużej mierze. Czasami znajdzie się jakiś przedmiot czy projekt ponad przeciętna, ale ogólnie to takie niańczenie studentów - jak 120 min na napisanie 3 skryptów w Bash na Systemach Operacyjnych. Ja pisałem to w 10 minut bo w pracy bashowałem - koledzy po 2h i nie kończyli bo wcześniej się nie przygotowali z FIND czy GREP i takie to trudne ...

Sam myślę nad kontynuowaniem nauki, ale to zaocznie, bo teraz i bez studiów mam pełen czas zajęty, a bardziej opłaca się płacić za zaoczne niż rezygnować z części tego co teraz robię.

Inna sprawa że studia to 3.5 roku na inż. Zapieprzanie 3.5 roku, non stop żeby mieć lepsze życie i start warte jest więcej niż 3 lata wolnego i potem staranie się, o wybicie na rynku i wiązanie końca z końcem, aż zacznie się konkretnie zarabiać, bo szczerze może to zabrzmi źle, ale mając 3k na rękę na początek to jest ciężko, jeśli chce się zapewnić sobie i rodzinie pewne luksusy życia, jak duże mieszkanie, dobre jedzenie, porządne ciuchy, auto czy wakacje. Nie oszukujmy się, każdy pracuje, żeby dobrze żyć, a nie wcinać pasztet z kurzej dupki po 70gr z Biedronki, mieszkać w kamienicy z 'elementem' i tłuc się pociągami - wszystko przeżyłem, doświadczyłem i jednak to nie dla mnie ;)

0

Na mojej uczelni mieliśmy tak plan, że dało się pogodzić pracę ze studiami. Chyba wiedzieli, że i tak większość już pracuje. Poza tym pracodawcy też zawsze szli mi na rękę, np. mogłem pracować zdalnie czy o naprawdę nieziemskich godzinach w biurze (np. 20.00).

0

ja dopiero teraz (6 semestr MiBM) mogłem podjąć pracę. 2 dni na uczelni, 3 dni w pracy. Na wykłady nie chodzę (nawet te "obowiązkowe", będą z tym problemy ale liczę się z tym). Na szczęście angielski zdałem w poprzednim semestrze i nie mam dwóch dni gdzie miałbym tylko angielski. Na moim wydziale jakiejkolwiek usprawiedliwianie się pracą kończy się tekstem "to niech pan się przepisze na niestacjonarne", jak im odpowiadam, że chciałem tak od 2. drugiego roku, ale ze względu na różnice programowe musiałbym wziąć rok urlopu to już tacy wygadani nie byli.

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1