Zakładam ten wątek bo chciałem się podzielić swoimi doświadczeniami ze szkołą - ale nie z perspektywy ucznia (takich wątków pewnie było dużo), ale z perspektywy rodzica. Może są na forum programiści, którzy już mają własne dzieci uczęszczające już do szkoły / zerówki.
Moja córka (5 lat) chodzi do zerówki (publicznej). W sumie szkoła jak szkoła, nic specjalnego, ani przesadnie nowoczesna, ani nie jakoś zdemolowana. Dzieci chodzą do niej różne - i grzeczne/miłe/fajne, i rozwydrzone bachory z nabytym "ADHD", które gryzą inne dzieci. Na to nie mam wpływu, więc tak bardzo nie czepiam się (choć może powinienem). Problem jednak z tym, że ludzie, którzy w tej szkole pracują, zaczynają mnie coraz bardziej w******ć. Jestem wzburzony, więc może ktoś na chłodno oceni sytuację i powie, że np. jestem przewrażliwiony. ;)
Sytuacja 1:
Babcia przychodzi odebrać córkę ze szkoły. Jest tam po raz pierwszy. Nikt jej nie zna. Pani nie sprawdza dowodu osobistego, mimo że wcześniej wymagali ode mnie abym podał szczegółowe dane wszystkich osób uprawnionych do odbierania córki.
Sytuacja 2:
Ja osobiście odbieram córkę, z placu zabaw (mają taki wewnętrzny ogrodzony plac, całkiem fajny, niedawno zrobiony). Stoję tam z 10, może nawet 15 minut, i prowadzę pertraktacje, bo córka wcale nie chce iść do domu (co rozumiem). Panie "opiekunki" stoją sobie z 5 m ode mnie i o czymś rozmawiają. W końcu wychodzimy. Oczywiście następnego dnia dostaję ochrzan za to, że odebrałem córkę i nikt nie zauważył, i ponoć szukali jej po całej szkole. LOL, przez 10 minut tam byłem i nikt mnie nie widział? O co chodzi? Dlaczego nie zadzwonili do mnie lub do żony jak "im dziecko zginęło"? Mają wszystkie dane kontaktowe chyba po to by ich używać.
Po sytuacji 1 i 2 poszedłem z tym do dyrektorki, która niby wykazała się zrozumieniem, ale chyba załatwiła sprawę nie tak jak trzeba, bo ochrzaniła konkretną opiekunkę, a nie poruszyła problemu ogólnie. Teraz opiekunka jest na mnie obrażona (choć załagodziłem sprawę), ale problem chyba nie został systemowo rozwiązany bo dzisiaj....
Sytuacja 3:
Były występy dzieci na sali gimnastycznej. Oczywiście mogę sobie wejść do szkoły gdzie chcę, nikt nie zapyta gdzie idę i po co itp. Każdy zajęty swoimi sprawami. Śmieszne, że w liceum (!), gdzie uczy moja mama, tak się nie da, a w podstawówce, gdzie są małe dzieci, każdy sobie może wejść gdzie chce...
Sytuacja 4: Poszedłem do sali gimnastycznej, znalazłem sobie dogodne miejsce, przygotowałem kamerę. Widać, że dzieciarnia trudna do ogarnięcia, ale jakoś sobie panie nauczycielki radzą. W sumie to nie ich wina, że jest ich tak mało. Występy fajnie przygotowane i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie incydent na końcu. Panie sobie wymyśliły, że na środku sali będzie tort z zimnymi ogniami (takie trzy patyki sypiące iskry wokoło). Po odpaleniu sztucznych ogni okazało się, ze "tort" jest tylko dekoracją na dodatek... palną, która się od tych sztucznych ogni zajęła. Trwało to może kilkanaście sekund (płomień 10-20 cm) i udało im się na szczęście ugasić, ale pod tortem było więcej dekoracji z jakiegoś półprzezroczystego tworzywa sztucznego... Niby nic się nie stało. No właśnie, tylko czy nic się nie stało, czy jednak się coś stało? Na sali ok. 120-150 dzieci (klasy 0-3), jedno wyjście ewakuacyjne, gaśnicy w zasięgu wzroku nie widziałem.
Co o tym sądzicie? I czy powinienem coś z tym dalej robić czy nie?