Konsekwencje sfałszowania obecności

0

Wykłady z pewnego przedmiotu na uczelni są nieobowiązkowe. Niemniej jednak jest prowadzona lista obecności. Lista obecności z wszystkich wykładów jest zapisana na jednej kartce, więc technicznie można wpisać obecność sobie na wykładach wstecz. Warto ryzykować i wpisać się wstecz jeśli się było nieobecnym? Potencjalnie dodatkowy termin egzaminu do zyskania, lub wyższa ocena na koniec, lub 0 zysku.

Jakie mogą być realne konsekwencje bycia złapanym?

3

U nas jeden wykładowca brał listę i liczył ile osób jest wpisanych. Potem liczył osoby na sali i wykreślał tyle osób od tyłu ile wynosiła różnica :D

A co do Twojego przypadku to zalezy pewnie od wykładowcy. W najgorszym wypadku mozesz pewnie nie zaliczyć przedmiotu. (A moze wizyta u dziekana?) Generalnie nie polecam. Nie wiesz czy gośc nie ma gdzieś swojej kopii :)

5

Nie rozumiem kompletnie wykładowców wymagających obecnosći. Jak potrzebują publiczności to może powinni o karierze w showbiznesie pomyśleć.
(chociaż z tego co kojarze, część wykładowców tłumaczyła się, że im to zwisa, ale uczelnia wymaga).

0

u mnie też były listy, ale tylko na 1 roku były wykłady obowiązkowe, a gdy się dogadaliśmy z wykładowcą, że za obecność podwyższy ocene końcową to nagle wszyscy chodzili :D

1

Najlepszym rozwiązaniem tego typu konfliktów byłoby zlikwidowanie polskich uczelni, podpisanie umów z uczelniami amerykańskimi i branie od nich wykładów w formie video (większość uczelni amerykańskich nagrywa wykłady wewnętrznie dla studentów)+materiałów do nauki+ćwiczeń+egzaminów. Polscy wykładowcy mogliby służyć w tym systemie jako dodatkowi konsultanci, w razie jak student by czegoś nie rozumiał. Można by dzieki temu parukrotnie ograniczyć ich liczbę.

Z takiego czysto racjonalnego punktu widzenia, jaki jest dalszy sens istnienia polskich wykładowców, jeśli mamy dziś dostęp do 10 razy lepszej jakości nauczania?

Oczywiście nie znaczy to że powinniśmy wyeliminować instytuty naukowe/studia doktoranckie, mówie tutaj wyłącznie o samej edukacji wyższej.

0

Na UJ (WMiI) żaden wykład nie jest obowiazkowy bo po prostu nie pozwala na to regulamin studiów. Jakoś studenci chodzą na wykłady, bo chcą się czegoś nauczyć, chcą ułatwić sobie zaliczenie oraz wiedzą, po co studiują.

0

@lambdadziara:

owszem, więc po co studenci mają tracić czas na przerabianie i tych (polskich słabych) i tych (amerykańskich dobrych) wykładów? skoro możemy stworzyć system edukacji przynajmniej częściowo oparty na modelu bezpośredniego transferu wiedzy ze stanów do polski?

@watek:

najlepszy polski wydział informatyki/matematyki czyli mimuw jest chyba 150 na świecie. Wchodzenie w debatę czemu polski system edukacji wyższej jest kijowy jest chyba bez sensowne, jaki jest koń każdy widzi. Najlepiej oceniać jakość danego systemu po efektach: polska innowacyjność, przemysł jest praktycznie zerowy. Nawet w sektorze IT opieramy się albo na outsourcingu, albo na powtarzaniu rozwiązań z zachodu, a nie na tworzeniu nowych innowacyjnych rozwiązań opartych o nowe technologie.

1

Z takiego czysto racjonalnego punktu widzenia, jaki jest dalszy sens istnienia polskich wykładowców, jeśli mamy dziś dostęp do 10 razy lepszej jakości nauczania?
Można by dzieki temu parukrotnie ograniczyć ich liczbę.

Niby fajnie, ale studia (mówię o publicznych) służą do tego, żeby trwały jak drzewo i zapewniały miejsca pracy wykładowcom, oraz innym pracownikom uczelni. A także do tego, żeby dostawać dotacje i czy zarabiać na płatnych zajęciach. Interes studenta jest na drugim(albo trzecim czy dwudziestym) miejscu. Ważne tylko, żeby dany kierunek był na tyle atrakcyjny, żeby ktoś na niego się zapisywał. Ale do tego wystarczy prestiż/marka uczelni czy mit o tym, że pewne kierunki są przyszłościowe(a jeśli nie są przyszłościowe, to się zachęca studentów, że są przynajmniej ciekawe).

(Tzn. krytykuję tutaj system edukacji wyższej w Polsce ogólnie, bo sami wykładowcy potrafią być bardzo pro-studenccy. Ale jak system jest zły, to nic nie zdziałają. Poza tym nawet fajni wykładowcy są już czasem przesiąknięci tym matriksem akademickim i np. wymagają obecności "bo tak się robi" bo "muszą mieć podstawy do zaliczenia". Chociaż w sumie nie wiem, może to też czasem jest narzucone przez chory program studiów?).

0

Spotkałem się z sytuacją, że domyślnie wykłady nie są obowiązkowe z wyjątkiem przedmiotów na których można uzyskać zaliczenie na podstawie obecności na wykładzie. Nawet wtedy był wybór, bo można było nie przychodzić i przynieść referat lub napisać kolokwium.

0

@Hakuna:

jeden wydział na którym studiuje 50 osób na roku, 50 na świecie, to jest dla Ciebie imponujące xD ? przecież my jesteśmy 24 gospodarką świata. Conajmniej jedna polska uczelnia powinna być w top100. Nawet białoruskie i ukraińskie uczelnie są wyżej od naszych. Jakiś mistrzu zaraz wyjdzie hurr durr to tylko rankingi, subiektywne i w ogóle. Ale te rankingi świetnie oddają poziom rozwoju technologicznego i innowacyjności kraju. Nie chce mi się tu teraz robić badań statystycznych, ale korelacja między tymi rankingami a innowacyjnością kraju jest praktycznie 100% patrząc na oko.

1

Niby fajnie, ale studia (mówię o publicznych) służą do tego, żeby trwały jak drzewo i zapewniały miejsca pracy wykładowcom, oraz innym pracownikom uczelni. A także do tego, żeby dostawać dotacje i czy zarabiać na płatnych zajęciach. Interes studenta jest na drugim(albo trzecim czy dwudziestym) miejscu

A dlaczego interes studenta jest daleko? Bo uczelnie nie są rozliczane praktycznie z jakości kształcenia! Są rozliczane z liczby studentów (a dokładnie stosunku studentów do kadry). Jako pracownik naukowo-dydaktyczny, jestem pilnowany tylko abym wyprodukował odpowiednią liczbę punktów za publikacje/patenty/cokolwiek akurat wymyśliło ministerstwo (aktualnie na topie: granty, które dostaje głównie Warszawa), a oceny studentów za zajęcia praktycznie nie są brane pod uwagę przy ocenie pracowniczej (chociaż z nazwy stanowiska by wypadało to brać pod uwagę?). Przeprowadzane są ankiety okresowe prowadzących przez studentów, ale obecnie (może coś się zmieni, ale wątpię) nie mają większego wpływu (żeby nie było, to i studenci olewają oceny prowadzących, przeklikując np. same 5/5, albo 1/5, albo coś w tym stylu - BTW sama ankieta też jest skopana, ale to inna sprawa).

Dodatkowo, w rankingach... też nie bierze się pod uwagę jakości kształcenia! Liczą się: publikacje, patenty, Noble i tym podobne. Ciekawe, czy dzięki nowej reformie będzie gorzej - bo jest jeszcze większy nacisk położony na publikacje i punktozę, liczenie współczynników, przeliczników, slotów, wypełnień, liczby N i setek dziwnych rzeczy.

I fakt, że jeśli jestem w stanie, to stale aktualizuję przedmiot i staram się pokazywać najnowsze rzeczy, jakie mogę, kompletnie nikogo nie obchodzi i daje tylko mi jakąś satysfakcję.

No i na koniec: znajdźcie specjalistów z informatyki, którzy będą chcieli pracować na najwyższym światowym poziomie (jesteśmy 24. gospodarką świata!) za ~2,5k netto na początek.

Poza tym nawet fajni wykładowcy są już czasem przesiąknięci tym matriksem akademickim i np. wymagają obecności "bo tak się robi"

Albo bo np. jest tak wymagane w regulaminie studiów.

0

Najlepszym i ostatecznym miernikiem jakości kształcenia są: poziom innowacyjności kraju oraz osiągnięcia naukowe. Rankingi wyższych uczelni są bardzo dobrze skorelowane z tymi dwoma rzeczami więc dobrze oddają rzeczywistość.

0

Te najlepsze uczelnie w USA są płatne, a ceny są wysokie. Zanim ktoś wyłoży kasę na jakąś uczelnię to się 10x zastanowi czy warto.

"Darmowa" edukacja jest raczej domeną krajów europejskich. Trzeba byłoby sprawdzić jak nasi zachodni sąsiedzi (znacznie bardziej innowacyjni od nas) radzą sobie z utrzymywaniem wysokiej jakości nauczania.

1 użytkowników online, w tym zalogowanych: 0, gości: 1