Ciekawe czy też macie takie odczucia, że w Polsce najemcy nie traktują wynajmujących jak klientów tylko jak niewolników, którym robią łaskę, że dają dach nad głową. Do tego starają się zedrzeć ile się da.
Jak sądzicie czy można rozwiązać za porozumieniem stron umowę najmu okazjonalnego? (a wiec na czas okreslony)
i jak to bezpiecznie zrobić, by najemca mnie nie obciążał jakimiś kosztami wyssanymi z palca?
Sytuacja taka o:
Będę miał opóźnienie z fakturą za listopad, więc napisałem do właścicielki, że zapłacę 2,5 tyg. pozniej z odsetkami. Babka wpadła w szał i zaczęła mi grozić wypowiedzeniem, więc jej powiedziałem, że nie może mi rozwiązać, ale spoko możemy rozwiązać. Ustaliliśmy 30 listopada jako dzień rozwiąania umowy. Dzwoni do mnie co kilka dni i pociska bym wcześniej się wyprowadził, pociska też żebym jej zapłacił za ten miesiąc (po co płacić 3 dni przed rozwiązaniem? Kaucja wynosi półtorej miesiąca czynszu). Odwraca też kota ogonem, że to ja chciałem rozwiązać a ona mi robi łaskę ze wszystkim bo "to pan pierwszy do mnie napisał żeby przedłużyć najem, nie ja proszę to wziąć pod uwagę".
Babka słynie z tego, że zawsze tuż przed podpisywaniem papierów zmienia zdanie i coś wymyśla, tak było za każdym razem jak z nią coś ustalałem. Np. miała być umowa na czas nieokreslony, a na miejscu nagle mowi ze tylko na czas okreslony...
Boję się, że wymyśli coś na koniec, macie doświadczenia z tym związane?
Pojutrze idę do prawnika się o to zapytać, dam znać co mi odp. a** tymczasem chętnie poznam Wasze opinie** i historie w temacie najmu.